Kraj

Centrum nie idzie na kompromis. O ideologii „zdrowego rozsądku”

Współczesny polski centryzm bardziej niż realnym dialogiem politycznym jest zainteresowany utrzymywaniem status quo. Radykalni centryści niemal nigdy nie idą na ustępstwa i wygląda na to, że przemawiają do nich tylko fakty.

Jeden z ulubionych argumentów polskich centrystów brzmi tak: w przeciwieństwie do lewicy i prawicy jesteśmy otwarci na dialog i kompromis.

Na pozór ma to sens. Centrum z definicji musi szukać drogi do pogodzenia postulatów z prawa i lewa. Kiedy jednak spojrzymy na polskie formacje polityczne, które najczęściej lubią się reklamować jako „rozsądne centrum”, czyli na Koalicję Obywatelską i Trzecią Drogę, to zobaczymy coś zgoła innego.

Tak zwany zdrowy rozsądek pcha nas w objęcia radykałów z prawicy

Ostatnie kilka lat polskiej polityki pokazało, że nasze centrowe partie są niesłychanie uparte i niechętne do chodzenia na ustępstwa. Szczególnie jeśli chodzi o ustępstwa wobec postulatów lewicowych i progresywnych.

Kompromisy śmiechu warte

Weźmy ustawę o sygnalistach, przygotowaną przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej pod kierunkiem Agnieszki Dziemianowicz-Bąk z Nowej Lewicy. Ustawa miała obejmować między innymi pracowników zgłaszających naruszenia prawa pracy. Najpierw Senat, a potem Sejm wykreśliły ten zapis – i zrobiły to głosami KO oraz Trzeciej Drogi.

Powiedzmy sobie szczerze, nie chodziło o jakąś wielką rzecz. Lewica nie próbowała skrócić tygodnia pracy, nie próbowała zmienić systemu podatkowego, nie próbowała przeprowadzić żadnej rewolucji. Chodziło wyłącznie o to, by objąć ochroną osoby, które zgłaszają łamanie już istniejącego prawa. KO i Trzecia Droga mogły łatwo okazać koalicjantowi odrobinę dobrej woli w słusznej przecież sprawie. Nawet jeśli się nie zgadzają (i nie zależy im na wdzięczności pracowników etatowych), mogły po prostu machnąć na to ręką. Niech coś Lewica ma z tej koalicji. Ale nie! Nawet tak drobne ustępstwo to byłoby za wiele.

Trzecia Droga podobnie zachowuje się w sprawie związków partnerskich. Co chwilę zgłasza jakieś „ale”. Specjalizują się w tym głównie członkowie PSL-u. Nie dla przysposobienia dzieci. Nie dla ceremonii ślubnej. Nie dla wspólnego nazwiska. Za chwilę będzie „nie dla uśmiechania się podczas formalizacji związku”.

Nieślub i niedzieci, byle nie smucić biskupów

Politycy Trzeciej Drogi twierdzą, że próbują zawrzeć kompromis z Lewicą, ale to bzdura. Związki partnerskie cieszą się szerokim poparciem społecznym, a już szczególnie wśród wyborców rządzącej koalicji, gdzie sięga ono 97 proc. Nawet dalej idący postulat małżeństw dla par jednopłciowych ma 86 proc. poparcia wśród wyborców KO, Trzeciej Drogi i Lewicy. To dawno przestał być kontrowersyjny lewicowy postulat.

W negocjacjach z Lewicą Trzecia Droga, owszem, wypracowuje kompromis, ale między podejściem skrajnie prawicowym a centroprawicowym, zaś Koalicja Obywatelska przygląda się biernie z boku, choć mowa o jej własnym programie wyborczym. I to jest smutny obraz stanu polskiej polityki i polskiego centryzmu.

Rozmowa nie działa

Ten upór polskiego centrum sprawia, że Polska drepcze w miejscu. Jesteśmy jednym z ostatnich krajów Unii Europejskiej bez prawa pozwalającego na sformalizowanie związków partnerskich. Mamy absurdalny system podatkowy, w którym biedniejsi płacą proporcjonalnie więcej niż bogaci. Wydajemy śmiesznie małe pieniądze na system ochrony zdrowia na tle innych krajów rozwiniętych.

To wszystko jest „zasługa” naszych centrystów, którzy uwielbiają rozprawiać o dialogu, otwartości i kompromisach. W rzeczywistości ich rozmowa sprowadza się do histerycznego wykrzykiwania „radykalizm, komunizm, maoizm” za każdym razem, gdy natrafią na postulat odrobinę odbiegający od ich przekonań.

A co z 500 plus? – zapytacie. Czy to nie jest najlepszy dowód na to, że polskie centrum potrafi iść na kompromisy? Kiedyś politycy KO byli przeciwni temu programowi, dziś chwalą się, że zmienili 500 na 800 plus.

To prawda, ale warto zastanowić się chwilę nad tym, jak doszło do tej zmiany. W wyniku dialogu? Ktoś zgłosił postulat, że Polska musi inwestować więcej w socjal, centryści zaczęli rozmowę i poszli w efekcie na kompromis?

Cóż, na wypadek gdyby nie było was w kraju przez ostatnie 10 lat: gdy PiS wprowadzał 500 plus, środowiska związane z KO najpierw wpadły w histerię. Mówiły, że to pusta obietnica wyborcza. Potem, że jutro, najdalej pojutrze Polska zmieni się w drugą Wenezuelę. A po drodze zdążyli jeszcze naprodukować multum tekstów na temat tego, jak patologia przeje i przepije pieniądze. Pieniądze z ich, ich, ich podatków!

Zdanie zmienili nie w wyniku dialogu, ale dlatego, że 500 plus zostało wprowadzone. Polska nie upadła, okazało się za to, że spora część wyborców popiera ten program. I nie było już powrotu.

Lud sprzedał wolność za 500+? To bardzo stary koncept

 

Zresztą to samo widać na przykładzie dyskusji o wolnych niedzielach. Dziś nawet Ryszard Petru deklaruje, że jest gotów na kompromisy – może co druga niedziela wolna od handlu, może znaczące podwyżki dla ludzi pracujących w ten dzień. Ale ta gotowość pojawiła się dopiero po wprowadzeniu przepisu o wolnych niedzielach. Raz jeszcze: nie dialogu było potrzeba, ale brutalnego postawienia centrystów przed faktem zmiany prawa.

To wszystko oczywiście nie wróży najlepiej parlamentarnej Lewicy, która w przeciwieństwie do PiS-u jest zbyt słaba, aby wymuszać „kompromisy” na centrowych ugrupowaniach przez zmiany prawne.

Zdrowy rozsądek a ideologia

Wiem, co powie część z was. Istnieje proste wytłumaczenie, dlaczego polskie centrum nie jest skłonne do dialogu z lewicą – bo jest po prostu prawicą, zarówno w kwestiach kulturowych, jak i ekonomicznych.

Zgoda, Polska jest wciąż silnie konserwatywnym i neoliberalnym krajem na tle Europy, więc nic dziwnego, że nasi centryści mają prawicowy przechył. Jednak istnieje jeszcze jeden powód zamknięcia na dialog. Bardziej, wybaczcie słowo, filozoficzny.

Kiedy ktoś deklaruje się wprost jako lewica albo prawica, to ma z reguły świadomość, że opowiada się, cóż, za lewicowymi lub prawicowymi wartościami. Innymi słowy, że zajmuje konkretne stanowisko na scenie politycznych i ideowych sporów.

Centryści mają zaś skłonność do postrzegania siebie jako ludzi, którzy nie tyle stoją na tej scenie, ile patrzą na nią z boku. I załamują ręce: och ta ideologiczna lewica, och ta ideologiczna prawica – czemu oni się tak ciągle kłócą?! Czy nie mogą tak jak my – być po prostu zdroworozsądkowi? Wyznawać zdroworozsądkowe (a nie ideologiczne!) poglądy na gospodarkę, prawa mniejszości czy demokrację jako taką?

Do takich centrystów jak ulał pasuje to, co koreański ekonomista Ha-joon Chang pisał o fundamentalistach rynkowych:

„Kiedy więc wolnorynkowi ekonomiści mówią, że nie powinno się wprowadzać pewnej regulacji, bo ograniczyłaby ona »wolność« na jakimś rynku, to po prostu wyrażają polityczną opinię o tym, że odrzucają prawa tych, których proponowane ograniczenia miałyby bronić. Zakładają ideologiczną maskę, która ma nas przekonać, że prowadzona przez nich polityka nie jest tak naprawdę polityczna, ale stanowi obiektywną ekonomiczną prawdę, podczas gdy polityka innych ludzi jest polityczna. A tak naprawdę wolnorynkowi ekonomiści są w równym stopniu politycznie motywowani, co ich oponenci”.

Warufakis: Centryści ślepo wierzą w trzy mity. Na swoją (i naszą) zgubę

Centryści niechętnie przyznają się do swojego ideologicznego czy politycznego uwarunkowania. Gdy twierdzą, że są ponad ideologią, ignorują fakt, że ich stanowiska również są ukształtowane przez określone wartości i przekonania. I to może być jeden z powodów, dla których w praktyce tak trudno przychodzi im pójście na kompromisy. No bo dlaczego apolityczny zdrowy rozsądek miałby się uginać przed jakąś tam ideologią?

Ich niechęć do przyznania się do tego sprawia, że próba dialogu z innymi obozami politycznymi kończy się fiaskiem. Szczególnie z lewicą, do której polskim centrystom dalej ideowo niż do prawicy.

Centrowy rachunek sumienia

Polskie centrum musi zrozumieć, że prawdziwy dialog i kompromis wymagają więcej niż tylko deklaracji. Wymagają gotowości do rzeczywistego wsłuchania się w głosy innych i do zrewidowania swoich stanowisk.

Bez tego Polska będzie nadal dreptać w miejscu, pozostając zakładnikiem niezdolnych do współpracy ugrupowań politycznych. Potrzebujemy otwartości na nowe idee i gotowości do zmian – cech, których polscy centryści, niestety, jak dotąd nie potrafią wykazać.

A jeśli nie potrafią tego zrobić, to pora zacząć nazywać pewne rzeczy po imieniu. Współczesny polski centryzm bardziej niż realnym dialogiem politycznym jest zainteresowany utrzymywaniem status quo. Nawet jeśli ewidentnie szkodzi to naszemu państwu, jak w przypadku systemu podatkowego, lub stoi w sprzeczności z oczekiwaniami społecznymi, jak w przypadku związków partnerskich.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij