Pomysł, że ludzie latem, w trakcie urlopów (o ile je mają), albo tym bardziej w roboczym tygodniu czy w weekend, rzucają wszystko i jadą pokrzyczeć na Kaczyńskiego, wydaje mi się mało współgrać z osobowością tzw. zwykłego wyborcy.
Działo się to dawno, dawno temu, a mianowicie w czerwcu odległego 2020 roku, w Boże Ciało. Grupa aktywistów z LGBT chciała urządzić tęczowe disco pod Pałacem Prezydenckim. Pokojową demonstrację z muzyką, manifestację własnego sprzeciwu. Z liberalnej strony spadły na organizatorów gromy: tęczowe disco miało być prowokacją, profanującą święto kościelne, chociaż tego samego dnia w całym kraju odbywają się festyny, często połączone z upijaniem się do nieprzytomności piwem z plastikowych kufli. Tęczowe disco – ten pokojowy taniec, jak się okazało, zaledwie kilkunastu osób – miał pozbawić PO szans na zwycięstwo. Liberalne autorytety grzmiały.
14 rzeczy, których zabronił Duda, zakazując propagowania LGBT
czytaj także
Dziś autorytety milczą, chociaż od kilku tygodni mamy coś więcej niż tęczowe disco i pokojowy taniec. Mamy grupki osób, które krzyczą, gwiżdżą i wyzywają opakowanego świtą i policjantami Kaczyńskiego, podróżującego na wpół zamknięte spotkania ze swoimi wyborcami. Co gorsza, zdaniem niektórych, osoby te na zwoływanych demonstracjach wyzywają także wyborców PiS. W poniedziałek jeden z uczestników zaczął nawet rzucać jajkami w pojazdy kolumny Kaczyńskiego.
Milczenie liberalnych elit jest wymowne. I nie, nie chodzi o to, że obywatele nie mają prawa władzy obrażać i protestować, bo zawsze uważałem, że mają. Osoba, która rzucała w pojazdy Kaczyńskiego, niekoniecznie musi być zagorzałym zwolennikiem PO, bo użytkownik, który na Twitterze zamieścił filmik z rzucania jajkami, wcześniej wrzucał typowy pisowski hejt na Tuska.
Chodzi o reakcję. Gdy lewica pokojowo tańczy, podnoszony jest argument o szkodzeniu opozycji. A gdy wyborcy w całej Polsce oglądają przepychanki i pyskówki na każdym spotkaniu Kaczyńskiego, to jakoś Platformie to nie szkodzi. Słowem, szkodzi lewicowy taniec, ale już nie szkodzą liberalne bluzgi.
Mało tego, w mediach i u wielu komentatorów pojawia się narracja o tym, że to wkurzony Kowalski i Nowakowa, tzw. zwykli Polacy, pokazują niechęć do Kaczyńskiego. Mam jednak wrażenie, że to zbyt pochopny wniosek. Czy Polacy są wkurzeni na władzę? Owszem, są. Czy Polacy zaczynają się bać o własne bezpieczeństwo ekonomiczne? Owszem, a jakże! Czy PiS ma coraz gorszą sytuację wyborczą? Owszem, ma. Tyle że tzw. zwykli Polacy na te wszystkie wizyty polityków nie chodzą. Ci zwykli Polacy w tym czasie najczęściej pracują, odbierają dzieci, robią zakupy, stoją w korku.
czytaj także
Na spotkania wyborcze, podobnie zresztą jak na literackie, chodzą dość specyficzni wyborcy. To wyborcy zaangażowani, często bardzo mocno, niezależnie od tego, czy są w środku i w czasie wieców odpowiadają za sztuczny śmiech i entuzjazm, czy są na zewnątrz i chcą nawrzucać władzy jobów. Pomysł, że ludzie latem, w trakcie urlopów (o ile je mają), albo tym bardziej w roboczym tygodniu czy w weekend, rzucają wszystko i jadą pokrzyczeć na Kaczyńskiego, wydaje mi się mało współgrać z osobowością tzw. zwykłego wyborcy. Za to bardzo z tymi wyborcami, którzy godzinami wykłócają się w necie o politykę i krzyczą w domu na telewizor z Moniką Olejnik albo Michałem Karnowskim.
Słowem, ta rozkrzyczana garstka, protestująca przeciwko Kaczyńskiemu czy Tuskowi, jest raczej mało reprezentatywna dla emocji społecznych. Zwłaszcza w przypadku tzw. umiarkowanych wyborców środka, którzy często decydują przecież o ostatecznym wyniku wyborczym.
Ale nie znaczy to, że przepychanki czy wyzywanie w ogóle nie mają znaczenia. Owszem, mają, tyle że odwrotne do zamierzonego. PiS z jednej strony może odstręczać „zwykłych” mieszkańców miast propagandowym paździerzem i organizowaniem zlotów tylko dla wybranych. Ale równie mocno, a moim zdaniem nawet bardziej, odstręczają samozwańcze „bojówki” partyjne liberałów, którzy robią z siebie pełną przemocy, nową sektę smoleńską.
Jak przekonać, że w Smoleńsku był zamach? Przedstawiamy nowość: argumentum ad Putinem
czytaj także
Jednak przemoc w polskiej polityce zupełnie się nie sprawdza. Kaczyński, żeby wygrać wybory, smoleńszczaków chował do szafy, czego na razie nie potrafi zrobić Tusk. Dlatego ci robią mu niedźwiedzią przysługę swoimi awanturami, wzbudzającymi u wielu uśmiech politowania, ale i obawy przed „radykałami” u władzy.