Kraj

Duda sięgnął po opcję atomową i przegrał

Prezydent zawetował ustawę okołobudżetową, bo znalazły się w niej pieniądze na media publiczne. W odpowiedzi Ministerstwo Kultury ogłosiło postawienie TVP, Polskiego Radia i PAP w stan likwidacji.

Nie minął nawet miesiąc od zaprzysiężenia nowego rządu, a prezydent Andrzej Duda już sięgnął po broń atomową w relacjach z parlamentarną większością – weto. W dodatku wobec ustawy okołobudżetowej, zawierającej między innymi przepisy pozwalające na wypłacenie podwyżek nauczycielom – co było jedną z podstawowych obietnic nowej większości.

Powodem weta, przynajmniej tym podanym do publicznej wiadomości przez Pałac Prezydencki, była obecność w ustawie przepisów umożliwiających przekazanie mediom publicznym do 3 miliardów złotych w obligacjach jako rekompensaty za utracone wpływy z abonamentu. Prezydent argumentuje, że nie może podpisać ustawy, finansującej media „przejęte” w „nielegalny sposób” przez koalicję 15 października.

Wszystko jednak wskazuje, że prezydent przegrał tę konfrontację. Sejm, wbrew naciskom Dudy, nie spotka się przed końcem roku, by rozpatrzyć jego ustawę okołobudżetową – rządowa większość przygotuje własną, bez 3 miliardów na media publiczne. Wobec weta prezydenta Ministerstwo Kultury ogłosiło postawienie TVP, Polskiego Radia i PAP w stan likwidacji.

Całość przedstawia się fatalnie dla Andrzeja Dudy: prezydent sięgnął po weto, ulegając naciskowi swojej dawnej partii, wziął nauczycieli za zakładników, a w efekcie uruchomił procedurę likwidacji mediów publicznych.

Papierowy tygrys i słoń w składzie porcelany

Andrzej Duda nie mógł sobie wybrać gorszego tematu do szantażowania nowej większości niż los mediów publicznych. Bo duża część nowej koalicji, najpewniej nie wyłączając Donalda Tuska, na groźbę prezydenta: „oddajcie nam media publiczne, bo je zagłodzę”, z chęcią odpowie: „proszę bardzo, nam nie zależy”. Polskie konserwatywno-liberalne centrum zawsze miało co najmniej ambiwalentny stosunek do samej idei mediów publicznych, w Koalicji Obywatelskiej i Trzeciej Drodze ciągle nie brakuje liberalnych populistów, którzy najchętniej pozwoliliby tym mediom upaść, a ich majątek sprzedali.

Nawet elektorat KO, Trzeciej Drogi i Lewicy, który wierzy w sens utrzymywania mediów publicznych, jest się jednocześnie w stanie zgodzić, że po ośmiu latach rządów prezesów z nominacji Nowogrodzkiej są one w takim stanie, że trzeba w nich zastosować opcję zero, totalny, twardy reset, pozwalający na zaprojektowanie tych instytucji na nowo.

Weto Dudy daje koalicji 15 października bardzo dobry pretekst do przeprowadzenia takiego ruchu możliwie najmniejszym politycznym kosztem. Rząd może teraz nie bez racji przekonywać, że nie miał innego wyboru niż uruchomienie procedury likwidacyjnej, bo to prezydent Duda skazał je na upadłość w zemście za to, że przestały służyć propagandzie jego dawnej partii.

W oficjalnym komunikacie ministerstwa czytamy, że postawienie TVP, PAP i PR w stanie likwidacji „pozwoli na zabezpieczenie dalszego funkcjonowanie tych spółek, przeprowadzenie w nich koniecznej restrukturyzacji oraz niedopuszczenie do zwolnień zatrudnionych w ww. spółkach pracowników z powodu braku finansowania”.

Bartłomiej Sienkiewicz, po wszystkich wątpliwościach, jakim towarzyszyły wprowadzane przez niego zmiany w mediach publicznych, może się teraz przedstawić jako ktoś, kto broni tych instytucji przed nieodpowiedzialną polityczną grą prezydenta i jego obozu politycznego. Likwidacja nie oznacza bowiem zamknięcia mediów publicznych, będą one normalnie działać, otwiera natomiast drogę do ich potrzebnej głębokiej zmiany.

Innymi słowy, w pierwszej konfrontacji z rządem prezydent okazał się połączeniem papierowego tygrysa ze słoniem w składzie porcelany.

Duda uległ presji Kaczyńskiego?

W dodatku weto nie wygląda na samodzielną decyzję prezydenta, ale efekt nacisku jego dawnej partii, przede wszystkim prezesa Kaczyńskiego. A nic tak nie szkodzi politycznej pozycji Dudy jak wizerunek prezydenta-Adriana z Ucha prezesa, zamiast własnej polityki, realizującego polecenia z Nowogrodzkiej.

Prezydent miał dobre powody, by utrzymywać dystans do sporu o TVP, PAP i Polskie Radio. W przeszłości Duda sam dawał do zrozumienia, że telewizja, jaką robił Jacek Kurski, mu się nie podobała. Na początku 2020 roku, grożąc wetem do ustawy umożliwiającej finansowanie mediów publicznych obligacjami, prezydent wymusił dymisję Kurskiego z fotela prezesa TVP.

Sukces prezydenta był jednak krótkotrwały, Kurski błyskawicznie wrócił do TVP w roli doradcy zarządu, a w sierpniu ponownie został wybrany przez Radę Mediów Narodowych na stanowisko prezesa spółki. Prezydent został po raz kolejny ograny przez Kaczyńskiego.

Jednocześnie TVP w pełni zaangażowała się w kampanię prezydencką po stronie Dudy, na skalę nieznaną w historii III RP. Główne wydanie Wiadomości pokazywało jako newsy materiały faktycznie będące wyborczymi reklamami Dudy, wściekle atakowały też jego głównego konkurenta, Rafała Trzaskowskiego, sięgając nawet po antysemickie insynuacje.

Outsourcing państwowej przemocy. Karki robią porządki na Woronicza

Dystans prezydenta do sporu o media został uznany przez PiS za bierność, graniczącą wręcz ze „zdradą”. Kaczyński w wywiadzie dla Radia Wnet obsztorcował prezydenta: „Ja nie chcę komentować słów pana prezydenta. Na podsumowanie przyjdzie czas po końcu kadencji. Gdybym jakimś cudem był w tym momencie prezydentem, to znalazłbym sposób na rozwiązanie tej sprawy w taki sposób, że telewizja publiczna nadawałaby te same programy co zwykle, nadawaliby je ci sami ludzie, a ci, którzy podjęli próbę wycinkowego zamachu stanu, bardzo by żałowali tej decyzji”.

Weto zgłoszone po takich słowach nie będzie postrzegane jako samodzielna decyzja prezydenta, ale jako reakcja na tupnięcie Kaczyńskiego. Co dla Dudy wygląda fatalnie.

Proszę to wytłumaczyć nauczycielom

Prezydent przy okazji podpadł nauczycielom, policjantom i innym pracownikom sfery budżetowej, którzy nagle dowiedzieli się, że pieniądze, jakie przyznał im Sejm, mogą przepaść w wyniku prezydenckiego weta.

Prezydent co prawda zapewnił, że wkrótce złoży swoją wersję ustawy budżetowej wprowadzającej podwyżki – co zrobił w środę – ale z całego zamieszenia nauczyciele i inne czekające na podwyżki grupy zrozumiały tylko tyle, że Duda w ramach przepychanek PiS z rządem o media publiczne blokuje od dawna wyczekiwane podwyżki, biorąc całe grupy społeczne jako „zakładników” tego sporu.

W sporze tym obóz prezydenta nie bardzo ma w dodatku czego bronić. Koń, jaki był, każdy widział i nawet konserwatywni wyborcy mogą dziś czuć się zażenowani tym, że PiS uruchamia tak radykalną retorykę – łącznie z porównaniami do stanu wojennego i okrzyków o „zamachu stanu” – i tak radykalne działania jak okupacja siedzib medialnych spółek w obronie czegoś tak, za przeproszeniem, paździerzowego jak paski z Wiadomości, wywiady Holeckiej z Kaczyńskim czy program Jedziemy. Tudzież stanowisk dla takich osób jak Samuel Pereira czy Michał Adamczyk – wśród osób tworzących telewizyjną propagandę ostatnich ośmiu lat PiS chyba naprawdę nie mógł znaleźć kogoś z mniej problematycznym bagażem niż ten ostatni.

Prezydent nie ma nic do zyskania, realizując politykę Kaczyńskiego

Po co więc Dudzie było to weto? Pojawiają się głosy, że miało być ono pierwszym etapem skomplikowanego planu, mającego doprowadzić do skrócenia kadencji Sejmu i wcześniejszych wyborów parlamentarnych wiosną, być może razem z wyborami samorządowymi.

Jak by to miało działać? Gdyby rząd wpisał 3 miliardy do wykorzystania dla TVP do ustawy budżetowej, to – jak donoszą dziennikarze rozmawiający z politykami PiS – prezydent mógłby odesłać budżet do Trybunału Konstytucyjnego, argumentując, że budżet finansujący niekonstytucyjnie przejęte media publiczne sam jest sprzeczny z konstytucją. Trybunał przychyliłby się do tej argumentacji, a prezydent skrócił kadencję Sejmu – bo prawidłowy budżet nie został mu przedstawiony w terminie.

Pożegnanie z propagandą: 10 „hitów”, z których zapamiętamy TVPiS

Z tym planem są trzy problemy. Po pierwsze, oznacza on nieznany w III RP kryzys konstytucyjny. Konstytucja nie przewiduje bowiem takiego scenariusza i nie stanowi wprost, że prezydent może rozwiązać Sejm, jeśli budżet zostanie uznany za niekonstytucyjny. Co w takiej sytuacji może zrobić prezydent, pozostaje kwestią interpretacji tego, co znaczy „przedstawić budżet w terminie” – czy przedstawianie niekonstytucyjnego budżetu daje prawo do skrócenia kadencji na tej samej zasadzie jak nieprzedstawienie żadnego. Mogłoby nawet dojść do sytuacji, w której Duda ogłasza skrócenie kadencji Sejmu, a Sejm uznaje, że prezydent nie miał takiego prawa.

Po drugie, PiS takie wcześniejsze wybory przegrałby jeszcze bardziej niż te 15 października. Nie minęło wkurzenie ludzi na partię Kaczyńskiego, jeśli naginając prawo, wymusi ona przy pomocy swojego prezydenta wcześniejsze wybory, to gniew i mobilizacja obozu demokratycznego tylko wzrosną, a PiS straci kolejne kilkadziesiąt mandatów.

Po trzecie, postawienie trzech medialnych spółek w stan likwidacji sprawia, że podstawowy warunek tego planu – nowa większość wrzuci środki na media do budżetu – nie zostanie spełniony.

Kaczyński robi dziś dokładnie to, co zarzucał opozycji w latach 2015–2023: odmawia de facto uznania wyniku wyborów, tego, że koalicja 15 października ma prawo rządzić. Wszystkie działania PiS od 15 października dążą do destabilizacji państwa, maksymalnej polaryzacji i wywołania wrażenia, że w Polsce mamy do czynienia nie z normalną zmianą władzy, ale w zasadzie to zamachem stanu.

Ta taktyka będzie pogłębiać radykalizację i marginalizację PiS. Najpewniej skończy się utratą samorządów, klęską w eurowyborach i porażką w wyścigu o Pałac Prezydencki. Jeśli Andrzej Duda chce po zakończeniu drugiej kadencji odegrać na prawicy rolę odnowiciela, to naprawdę nie powinien dziś realizować planów Kaczyńskiego – one zużyją nie tylko partię, ale i jej prezydenta.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij