Kraj, Weekend

35-godzinny tydzień pracy nie jest antidotum na wszystkie bolączki

Widzimy, że w tak przepracowanym społeczeństwie jak polskie dłuższy urlop czy dodatkowy dzień wolny nie wystarczą – potrzebne jest ustawowe obniżenie czasu pracy. Jednym z podstawowych założeń jest poprawa równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym.

Mateusz Socha: Klub poselski Lewicy coraz głośniej mówi o potrzebach zmian w systemie pracy i wymienia jako jeden z głównych swoich celów skrócenie tygodnia pracy do 35 godzin. Czy uważa pani to za zmianę, która miałaby uleczyć polski rynek pracy, czy też za preludium do przyszłych zmian?

Magdalena Biejat: Uleczenie polskiego rynku pracy jedną ustawą jest niestety niemożliwe. Jest on przewlekle chory, a kolejni lekarze od lat, zamiast poważnie traktować niepokojące objawy, kazali mu zacisnąć zęby i się nie mazać. Jesteśmy jednym z najbardziej zapracowanych społeczeństw w Europie, a udział płac w PKB jest bardzo niski. Co więcej, niepokojąco spadł w trakcie pandemii – znowu jesteśmy na poziomie z 2017 roku. Mamy bardzo niskie uzwiązkowienie, bardzo duży udział umów śmieciowych.

Białe Miasteczko 2.0: nie chcemy, żeby ochrona zdrowia skonała

Jak więc wyleczyć tę przewlekłą chorobę?

Do leczenia tego pacjenta potrzebna jest skomplikowana terapia – trzeba zaaplikować nie tylko krótszy czas pracy, ale wiele innych, równoległych środków. Trzeba zawalczyć o stabilne zatrudnienie i pozbyć się śmieciówek. Trzeba podwyższyć płacę minimalną, co w polskich warunkach ma duże znaczenie – wciąż najczęściej wypłacana pensja jest od niej niewiele wyższa. Umocnić pozycję związków zawodowych, bo bez silnych i skutecznych partnerów wśród pracowników zmiany będą bardzo trudne. Podnieść wynagrodzenia w instytucjach publicznych, zwiększając w ten sposób presję na prywatnych pracodawców i podnosząc jakość usług publicznych.

35-godzinny tydzień pracy to nie jest magiczne antidotum na wszystkie bolączki, ale część szerszego myślenia o tym, co trzeba zmienić. Teraz chcemy rozmawiać o tej propozycji, mamy gotowy projekt, we wrześniu trafi do laski marszałkowskiej.

Zawisza: Czas zawalczyć o to, żeby pracować krócej

Hiszpania rusza na jesieni z pilotażem czterodniowego tygodnia pracy, to samo proponuje Donald Tusk w swoich wystąpieniach. Jaka jest dla pani przewaga 35 godzin nad czterodniówką?

Gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że przewagą projektu Razem jest to, że jest gotowy, każdy może go przeczytać i wyrazić swoje poparcie (zapraszam na stronę pracujmykrocej.pl), a propozycja Donalda Tuska to jedno wystąpienie na konwencji. Ale zupełnie szczerze, nie widzę powodu do tego, żeby być złośliwą – cieszę się, że postulaty Razem stają się coraz bardziej popularne.

Czterodniowy tydzień pracy staje się faktem również w Polsce!

Decydując się na propozycję 35-godzinnego tygodnia pracy, patrzyliśmy na kraje, w których taki model działa od lat. Od 2000 roku działa to bardzo dobrze we Francji, tydzień krótszy niż 40 godzin obowiązuje w Danii czy w Belgii. To bardziej popularne, prostsze do wprowadzenia rozwiązanie, które będzie mniejszym szokiem dla gospodarki.

Czy to znaczy, że czterodniowy tydzień pracy jest naszym zdaniem zbyt radykalny? Zupełnie nie, z ciekawością patrzymy na pilotaż hiszpański, islandzki, nowozelandzki. Każdy pomysł, który zakłada krótszą pracę przy zachowaniu takiego samego wynagrodzenia, uważam za krok w dobrym kierunku.

Czy wydaje się pani możliwe połączenie skróconej liczby godzin pracujących z deficytem pracowników w budżetówce?

Skrócenie czasu pracy w przypadku pracowników sfery budżetowej jest szczególnie ważne, bo ich praca wymaga często wyjątkowej staranności, odpowiedzialności za drugiego człowieka, za ochronę zdrowia, opiekę. Powinniśmy o nich szczególnie dbać, chronić ich przed wypaleniem zawodowym, zniechęceniem, chorobami zawodowymi. Nie będziemy mieć dobrych instytucji, jeśli będą w nich pracować przemęczeni pracownicy.

ZUS: milion sześćset tysięcy nadgodzin i groźba ubóstwa

Odpowiedzią na kryzys w sektorze publicznym nie jest więc stopniowe wydłużanie czasu pracy urzędników, pielęgniarek czy opiekunek w DPS. To się dzisiaj realnie dzieje – każdy wakat oznacza, że ktoś musi brać nadgodziny. To nie jest model, który jest w stanie się utrzymać. Żeby budżetówka pracowała lepiej, musi pracować krócej. Zachęcam do patrzenia na rynek pracy systemowo.

Piętnastogodzinny tydzień pracy? Czemu nie!

czytaj także

Systemowo, czyli myśląc też o uzupełnianiu kadr? W jaki sposób można by zadbać o napływ nowych pracowników do „budżetówki”?

Nikogo pewnie nie zaskoczy moja odpowiedź – trzeba więcej płacić. Po prostu. Państwo musi się stać konkurencyjnym pracodawcą, nie może liczyć na to, że ludzie będą pracować „z misji” – bo takich „misjonarzy” czy częściej „misjonarek” jest po prostu za mało. Tanie państwo to zawsze państwo złe, niesprawne.

Czy wystarczy więcej płacić? Czy potrzeba czegoś jeszcze?

Trzeba wreszcie zacząć poważnie traktować to, co mówią związki zawodowe o mobbingu. Przykładem są pracownicy sądów, z którymi od miesięcy jesteśmy w kontakcie. Oni skarżą się nie tylko na to, że mimo wysokich kompetencji zarabiają mniej niż średnia krajowa, ale też na to, jakie relacje panują w sądach czy prokuraturach, jak odnoszą się do nich szefowie. W publicznych instytucjach często latami akceptuje się szefa mobbera, który z prywatnej korporacji dawno wyleciałby z hukiem. To sprawia, że ludzie uciekają, mają dość.

Protest pracowników sądów. To skandal, że w sądzie łamany jest Kodeks pracy

Co jeszcze?

Równolegle z poprawianiem warunków pracy musimy też wreszcie zaktywizować zawodowo kobiety – w Polsce wiele z nich nie może pracować, bo zajmują się dziećmi czy osobami z niepełnosprawnościami. A więc równolegle do skracania czasu pracy należy zadbać o budowę żłobków, których dziś brakuje w dwóch trzecich gmin. A także stworzyć system wsparcia dla osób z niepełnosprawnościami i skończyć z absurdalną sytuacją, w której osoby pobierające niektóre świadczenia mają de facto zakaz pracy.

Jako była przewodnicząca Komisji Polityki Społecznej i Rodziny może pani ocenić, jaki wpływ miałaby taka zmiana właśnie dla polskich rodzin.

Czuję, że to jest bardzo ważne pytanie, bo projekt 35-godzinnego dnia pracy w takim samym stopniu dotyczy rynku pracy, jak i rodziny.

Jednym z podstawowych założeń tego projektu jest poprawa równowagi pomiędzy życiem zawodowym a prywatnym. To duży temat w Europie – od sierpnia w całej Unii zacznie obowiązywać dyrektywa work-life balance. Polska wciąż nie przyjęła przepisów implementujących dyrektywę, będzie musiała to zrobić prędzej czy później, miejmy nadzieję, że prędzej. Dyrektywa wprowadza dodatkowe dni urlopu z powodu działania siły wyższej, wydłuża urlopy rodzicielskie, w tym ten przeznaczony dla ojców. Intencje autorów są jasne – rodzice muszą mieć więcej czasu dla dzieci. Dzieci mają do tego prawo. Nasz projekt kieruje się właśnie tymi wartościami. Widzimy, że w tak przepracowanym społeczeństwie jak polskie dłuższy urlop czy dodatkowy dzień wolny nie wystarczą – potrzebne jest ustawowe obniżenie czasu pracy.

35 godzin pracy to też większa równość w domu. Dzisiaj mężczyźni chcą się opiekować swoimi dziećmi, nie chcą zostawiać tego w całości na ramionach swoich partnerek. Często za tym, że tak się dzieje, stoją decyzje budżetowe: mężczyźni wciąż zarabiają więcej, sytuacja finansowa całej rodziny może się pogorszyć, jeśli oni będą wykonywać pracę opiekuńczą. 35 zamiast 40 godzin pracy w tygodniu oznacza, że będą mieli na to więcej czasu.

Krótszy tydzień pracy oznacza mniej stresu, mniejsze przepracowanie, więcej równości w związkach, więcej czasu dla dzieci. Wiem, że termin „bezpieczna rodzina” kojarzy się dzisiaj ze skrajną prawicą, ale nie boję się go używać – realizacja naszego projektu naprawdę oznacza lepsze życie dla milionów rodzin w Polsce.

A co, jeśli taka zmiana doprowadzi do niewydajności sektora publicznego, gdy będzie zwyczajnie brakowało pracowników i tak naprawdę nic się nie zmieni, ponieważ dzisiejsi pracownicy po skróceniu czasu pracy będą brali nadgodziny, aby wypełnić luki oraz sobie zwyczajnie dorobić?

Myślę, że mówienie w 2022 roku o „niewydajności sektora publicznego” jako o czymś, co ma się zdarzyć w przyszłości, jest trochę jak mówienie w ten sposób o katastrofie klimatycznej – ten kryzys dzieje się na naszych oczach. Już dzisiaj ludzie biorą nadgodziny, już dzisiaj na siłę wypełnia się luki. Krótszy tydzień pracy tego nie naprawi, nie jest odpowiedzią na wszystkie bolączki. Tu trzeba zacząć od radykalnego wzrostu wynagrodzeń.

Skrócony tydzień pracy? Super, będzie można znaleźć dodatkową robotę

Natomiast jeśli chodzi o ogólną zasadę „po co skracać czas pracy, ludzie i tak wezmą nadgodziny” – doświadczenia innych krajów pokazują, że to nie jest prawda. W krajach, gdzie obowiązuje krótszy tydzień pracy, realnie pracuje się krócej. W wielu krajach skandynawskich, gdzie czas pracy jest elastyczny, pracownicy wybierają krótszy tydzień.

Wracając do Hiszpanii, duże firmy już określiły inicjatywę pilotażu ze skróconym tygodniem pracy jako szaloną. Czy uważa pani, że ten pomysł jest w dzisiejszych czasach w ogóle możliwy do zrealizowania?

Polecam poczytać historyczne komentarze związane z wprowadzeniem ośmiogodzinnego dnia pracy czy zakazu zatrudniania dzieci. Każdy przepis regulujący rynek pracy na korzyść pracownika był nazywany „szalonym”. Tymczasem to fakt, że rozmawiamy na całym świecie o skracaniu czasu pracy ponad 100 lat po tym, jak ustalono go na poziomie ośmiu godzin dziennie, jest dość „szalony”. Wydajność w tym czasie wzrosła o kilkaset procent, a ludzie ciągle pracują tyle samo, coraz mniejsza część wypracowanego przez nich zysku trafia do ich kieszeni.

Skrócenie czasu pracy tylko o pięć godzin to w tym kontekście nie jest radykalny postulat. Co więcej – wielu pracodawców biorących udział w licznych programach pilotażowych, np. w Wielkiej Brytanii, Japonii czy Nowej Zelandii, widzi, że produktywność ich pracowników wcale nie spada. Badania pokazują, że ludzie w pracy biurowej realnie na pracy spędzają cztery godziny, reszta to czas stracony i dla nich, i dla ich firmy. Nie wiem, jakie przedsiębiorstwa wypowiadały się o hiszpańskim programie, ale najwyraźniej nie rozumieją oni, że zmęczony, przepracowany pracownik niewiele wnosi swoją obecnością w miejscu pracy.

**

Magdalena Biejat jest posłanką na Sejm, członkinią partii Razem i Klubu Lewica. Socjolożka, od lat związana z organizacjami pozarządowymi, mieszkanka warszawskiej Pragi.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij