Sławomir Sierakowski

Premier Orban i Mesjasz Kaczyński

Kaczyński nie marzy o byciu prezydentem Europy, jak Tusk, albo chociaż premierem, jak Orban. Kaczyński chce być mesjaszem.

W środę na polskim Davos, czyli XXVI Forum Ekonomicznym w Krynicy, nagrodę Człowieka Roku 2016 dostał Victor Orban. Polskie Davos coraz mniej od szwajcarskiego oryginału różni się wielkością i coraz bardziej skalą oportunizmu organizatorów. W tym roku było ponad 3 tys. gości z ponad 50 krajów, w tym wielu premierów, prezesów największych firm w regionie Europy Środkowej i Wschodniej.

Od początku najbardziej wyczekiwanym gościem był Jarosław Kaczyński. W Polsce jest oczywistością, że bez niego nie podejmuje się żadnej ważnej decyzji. Już rok temu organizatorzy Forum, wyczuwając, kto wygra wybory parlamentarne, przyznali Kaczyńskiemu nagrodę Człowieka Roku 2015. Choć nikt nie potrafił wymienić żadnego osiągnięcia w gospodarce lidera Prawa i Sprawiedliwości, bo ani ta partia nie rządziła jeszcze, ani Kaczyńskiego gospodarka nigdy specjalnie nie obchodziła. Sam uhonorowany nie krył zaskoczenia. Wybór wzbudził zażenowanie. Obecny wybór Orbana żenował swoją przewidywalnością. Obaj laureaci szybko przystąpili do brylowania na imprezie.

Orbana i Kaczyńskiego różni niemal wszystko

Orban jest ulubieńcem Kaczyńskiego, ale mimo wiecznego zestawiania ze sobą obu nagrodzonych za 2015 i 2016 rok, różni ich niemal wszystko. Są właściwie swoimi przeciwieństwami jako politycy.

Przez polską tożsamość, podobnie jak żydowską i rosyjską, płynie bardzo silny nurt mesjanizmu, czyli poczucie specjalnej misji, do której nasz naród został wybrany przez Boga. Dowodem na to, że został wybrany, są jego wyjątkowo ciężkie losy. Powstania, wojny i zabory to jest to, o czym Polak powinien myśleć codziennie. Niczego takiego jak mesjanizm nie ma na Węgrzech.

Mesjańska tożsamość promuje pewien typ przywódców. Jeśli dostrzegacie w oczach Putina jakieś podwójne dno, to jest nim misja. Rosja nie ma planu. Bibi Netanjahu jest gotów ganić Stany Zjednoczone w ich parlamencie, choć sam przewodzi państwu mniejszemu niż Hawaje. Kaczyński na tle europejskich przywódców także jest „jakiś inny”. Porównajcie go choćby z Orbanem.

Orban wybrał w Parlamencie Europejskim Partię Ludową, Kaczyński wybrał marginalną frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformistów. Kaczyński skonfliktował się z naszymi najsilniejszymi sojusznikami – Niemcami i Brukselą, na rzecz Wielkiej Brytanii, która chwilę później się wypisała z UE.

Orban na głównego sojusznika w UE wybrał Niemcy, z którymi nigdy nie poszedłby na konflikt. Orban jest premierem, Kaczyński rządzi za pośrednictwem mało znaczących i niedecyzyjnych polityków – premiera i prezydenta. Orban rządzi z centrum, mając po prawej stronie skrajny Jobbik. Dzięki temu ma ważny argument, gdy potrzebuje usprawiedliwienia w rozmowach z Brukselą. Kaczyński po prawej stronie ma tylko ścianę.

Orban zdobył legalnie większość konstytucyjną (w pierwszych wyborach dostał 56 proc.), Kaczyński nie ma na to szans. Żeby uzurpować sobie taką władzę, sparaliżował Trybunał Konstytucyjny. Kaczyński w odróżnieniu od Orbana żyje poza społeczeństwem.

Orban potrafi nawiązywać normalne relacje z ludźmi, gra w piłkę z innymi politykami, tak jak Tusk. Kaczyński normalnych relacji z ludźmi nie ma. Nocami ogląda samotnie rodeo w telewizorze. Żyje poza, a właściwie ponad społeczeństwem, jak odrealniony i tajemniczy Mesjasz.

Orban jest cynikiem, Kaczyński fanatykiem. Cynik potrafi być pragmatyczny. Fanatykowi pragmatycznym być nie wolno. Pragmatyzm dla Kaczyńskiego to dowód słabości. Orban nigdy nie zrobiłby czegoś przeciw własnemu interesowi, a Kaczyńskiemu zdarzyło się to wielokrotnie. Także w najważniejszych momentach w karierze politycznej. Atakując własnego koalicjanta, na własne życzenie stracił władzę w 2007 roku – dwa lata po tym, gdy ją zdobył. Pragmatyk liczy się ze sprzecznościami, ale Mesjasz nie musi.

Sprzecznością jest konfliktowanie się jednocześnie z Berlinem i Brukselą, jeśli obiecało się wzmocnić pozycję Polski w UE. Sprzecznością jest przyjmowanie planu Morawieckiego zakładającego ofensywę inwestycyjną i prowadzenie polityki odstraszającej zagranicznych inwestorów oraz prowokującej agencje ratingowe do obniżenia ratingu Polsce (Standard & Poors do poziomu „BBB+” z „A–”) albo przyjęcia negatywnej perspektywy (jak Moody’s, która właśnie ostrzegła przed „poważnym ryzykiem dalszego pogorszenia klimatu inwestycyjnego w Polsce”). Sprzecznością jest deklarowanie uwolnienia Polski od zależności międzynarodowych korporacji i podróżowanie do londyńskiego City z zaproszeniami do Polski. Nie widać śladu niepokoju w rządzie tym, że inwestycje zagraniczne w Polsce wyhamowały (w II kwartale do –4,9 proc.), wzrost gospodarczy słabnie (3,1 proc. z prognozowanych przez rząd wcześniej 3,8 proc., a teraz 3.5 proc.), wydawanie funduszy europejskich stanęło w miejscu, deficyt budżetowy założono na ten rok rekordowy.

Hybrydowa tożsamość Morawieckiego

Wysłannik Kaczyńskiego do londyńskiego City Mateusz Morawiecki to także ciekawe zjawisko. Przyczajony neoliberał, ukryty socjalista. Nieznany wcześniej w polityce prezes dużego banku BZ WBK (część grupy Santander, jednej z tych, które wywożą „rentę kolonialną” z Polski, jaki mówi wicepremier), nagle zostaje najważniejszym politykiem w obozie władzy, dowodzonym przez Jarosława Kaczyńskiego. Jego specjalną misję podkreśla fakt, że utworzono dla niego specjalne Ministerstwo Rozwoju, poskładane z innych ministerstw gospodarczych. Morawiecki dostaje tekę wicepremiera i bierze się za przygotowanie planu, który ma być równie przełomowy jak wcześniej plan Balcerowicza. W odróżnieniu od Balcerowicza i kolegów prezesów banków, Morawiecki nie jest po prostu neoliberałem. To syn byłego opozycjonisty z organizacji Solidarność Walcząca (krytykującej Solidarność za brak radykalizmu).

Kornel Morawiecki – współczujący konserwatysta – wpoił synowi silne poczucie wrażliwości społecznej, które z każdym rokiem prezesowania bankowi wzmagało wyrzuty sumienia u młodego Morawieckiego. Swoją misję młody Morawiecki traktuje jako zadośćuczynienie. Stąd paradoksalna sytuacja, w której były prezes banku realizuje zakładający program 500+, podniesienie minimalnej płacy i kwoty wolnej od opodatkowania oraz darmowe leki dla seniorów. Zaś dla banków i dużych sieci handlowych – podatki.

Morawiecki to nie tylko przyczajony liberał, ukryty socjalista, ale i skryty narodowiec. Choć czasem nie wytrzymuje. Pytany o wypowiedź byłego prezydenta USA Billa Clintona na temat Polski (że razem z Węgrami jest na drodze do autorytaryzmu), pouczył Monikę Olejnik, że należy Polski bronić, gdy „jacyś tam z zagranicy” nas krytykują, a wybór między Donaldem Trumpem a Hilary Clinton, to „wybór między dżumą a cholerą”. Rozmowy w waszyngtońskim Wall Street będą jeszcze ciekawsze niż z londyńskim City.

Hybrydowa tożsamość Morawieckiego wydaje się najbardziej odpowiednia do zrealizowania na Ziemi tego, co przebywający w „zaświatach polityki” Jarosław nam wyśnił. Cóż to za misja? Sam plan Morawieckiego zakłada ofensywę inwestycyjną o skali półtora biliona złotych, które rząd ma wydać do 2020 roku (dla porównania polski budżet w 2016 to 369 mld zł). I to tylko ze środków publicznych (krajowych, samorządowych, funduszy europejskich i pożyczek z Banku Światowego i Europejskiego Banku Inwestycyjnego).

Ale misja to coś znacznie więcej niż plan. Kaczyńskiemu nie chodzi o przebudowanie budżetu albo polityki gospodarczej państwa. Kaczyński realizuje misję cywilizacyjną: zadanie stworzenia nowego Polaka. Obecnych, poza swoim obozem, nazywa „gorszym sortem Polaków”.

„Homo Kaczynskus” ma być prawdziwym Polakiem, stale zadumanym nad polskim losem i szczerzącym zęby wobec wrogich państw, białym, najlepiej mężczyzną, ale kobiety też są mile widziane.

Geje lub lesbijki już nie. Natomiast wszelkie niepolskie elementy mają absolutny zakaz wstępu. Z mikroskopijnej ilości 7,5 tys. uchodźców, których Polska zobowiązała się przyjąć, rząd Prawa i Sprawiedliwości nie przyjął ani jednego. Czy taki stosunek do obcych przyciągnie kadrę bankową z City, niezłożoną wcale wyłącznie z białych angielskich chrześcijan? Jaki to jest przy okazji sygnał dla innych narodów, do których przybyli imigranci z Polski?

Morawiecki ma zbudować narodową klasę średnią i narodowy biznes. Drugim wicepremierem jest Piotr Gliński, minister kultury. Nasze Twin Towers wciela „Polish dream” Jarosława Kaczyńskiego w rzeczywistość.

Morawiecki odpowiedzialny jest za bazę, Gliński za nadbudowę.

Gdy Morawiecki buduje narodową gospodarką, Gliński buduje narodową kulturę. Media nie nazywają się już publiczne, ale narodowe. Konkursów do służby cywilnej już nie ma. Urzędnicy mają być wybierani przez władzę, żeby też byli narodowi. Do systemu szkolnictwa ma wejść Instytut Pamięci Narodowej. Muzea mają reprezentować polski punkt widzenia. Dotacje na kulturę dostają wyłącznie przedsięwzięcia sławiące naród polski.

Inaczej niż dla Orbana, dla Kaczyńskiego polityka zagraniczna jest funkcją polityki historycznej. Kaczyński nie prowadzi rozważań geopolitycznych. On nie marzy o byciu prezydentem Europy, jak Tusk, albo chociaż premierem, jak Orban. Kaczyński chce być Mesjaszem.

Felieton ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.

PIKETTY-JAK-URATOWAC-EUROPE

**Dziennik Opinii nr 251/2016 (1451)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij