Polski antymajdan uległości i służalstwa narodził się na corocznej imprezie PiS-u 13 grudnia.
Czy w Polsce będzie Majdan? Ta wizja podnieca – na różne sposoby – zarówno Gazetę Wyborczą („ Majdanu w Polsce nie da się wykluczyć”), jak i obóz narodowy. Ten ostatni co prawda nie potrafił sprostać obietnicy zablokowania sobotniej „próby destabilizacji państwa” , ale już same takie obietnice stwarzają nadzieję na przyszłość. Bo – jak mogliśmy przekonać się w Kijowie – nic nie niszczy politycznej przyszłości Majdanu bardziej niż pojawienie się w jego szeregach obozu narodowego. A zatem sprzeciw narodowców wobec Majdanu znacznie zwiększa jego prawdopodobieństwo oraz utrudnia możliwości jego stłumienia.
Tak czy owak, Majdanu w Polsce na razie nie ma. Tym niemniej, o dziwo, antymajdan już jest. Przypomnę: antymajdan to zorganizowane przez władzę manifestacje własnego elektoratu, mające świadczyć o jej masowym poparciu w sytuacji zagrożenia ze strony ulicznego ruchu opozycyjnego. W Kijowie to zjawisko powstało niemal jednocześnie z pojawieniem się masowego nieposłuszeństwa obywatelskiego w grudniu 2013 roku. Uczestnicy antymajdanu wyrażali poparcie dla prezydenta Janukowycza, ale przede wszystkim mobilizowali się dzięki hasłom o zagrożeniu płynącym z gejropejskiego eurosodomu, utracie ukraińskiej niepodległości wskutek integracji z UE oraz niszczeniu tysiącletnich tradycji narodowych. Czy to coś wam przypomina?
Antymajdan w Polsce narodził się 13 grudnia. Mimo że był kolejnym wydaniem corocznej imprezy PiS-u, tym razem odbywał się w cieniu o dzień wcześniejszego opozycyjnego wiecu w Warszawie.
Buntownicza retoryka niedzielnego marszu nie pozostawia złudzeń: była to przede wszystkim demonstracja uległości i służalczego konformizmu wobec aktualnej władzy, antymajdan jak się patrzy!
W Kijowie wielbiciele rządów Janukowycza też próbowali uchodzić za buntowników: sprzeciwiali się zachodniemu imperializmowi, który przeszkadzał ukraińskiemu liderowi realizować jego politykę, oraz licznym wewnętrznym wrogom. Obydwa ruchy odwołują się do emocji i pragnienia zemsty, chcą za wszelką cenę ukończyć dzieło, które wrogie siły chciały zniszczyć. W pierwszym przypadku – poprzez pomarańczową rewolucję, w drugim – za pomocą pancernej brzozy.
Losy ukraińskiego antymajdanu są tragiczne. Mimo ogromnego poparcia ze strony władzy (albo, być może, właśnie dzięki niemu) stracił moc sprawczą tuż po eskalacji walk w Kijowie. Przeniósł się zatem do regionów (przede wszystkim wschodnich, bo właśnie stamtąd przywożono do stolicy większość jego uczestników). Stał się podstawą ruchu prorosyjskiego na Krymie i w Donbasie, umożliwiając infiltrację protestu przez rosyjskie służby i tworząc pretekst dla interwencji wojskowej. W skrócie, antymajdan stał się narzędziem do rozpętania wojny.
Ale wina za tę tragedię spoczywa nie tylko na organizatorach antymajdanu. Nie udałoby się tego ruchu zorganizować, gdyby u jego podstaw nie leżało autentyczne i całkiem usprawiedliwione niezadowolenie społeczne. Ludzie dołączali do antymajdanu, bo nikt nawet nie spróbował im wytłumaczyć, co będzie z ich fabrykami i kopalniami po stowarzyszeniu z Unią, i że nie zrobi ona na siłę z ich dzieci gejów. Paradoksalnie, niemal każdy uczestnik tego ruchu był potencjalnym majdanowcem, odstraszonym jednak przez narodowców. To oni przynieśli na Majdan swoje zabawy z okrzykami „Kto nie skacze, ten Moskal”. A więc zamiast skakać w polskiej wersji tej zabawy, protestujący mogliby się zastanowić, jak włączyć do swojego ruchu tych, co dziś w Polsce akurat nie skaczą.
**Dziennik Opinii nr 351/2015 (1135)