Fakt, że nikt w Polsce nie burzy pomników, świadczy o relatywnie spokojnych nastrojach polskiego społeczeństwa. Ale jednocześnie świadczy o politycznym marazmie.
W ciągu zaledwie kilku dni w związku z protestami Black Lives Matter wszyscy przechodzimy przyspieszone kursy historii, które, miejmy nadzieję, niektórym naprawdę otworzą oczy. Kto by pomyślał, że w czasach dominacji PiS będziemy dyskutować o Antifie i o socjalistycznych poglądach Baczyńskiego albo Orwella? Kto by pomyślał, że wybrzmi, kim był Tadeusz Kościuszko – być może jedyny polski bohater, który potrafi połączyć prawicowych i lewicowych Polaków z ich prawicowymi i lewicowymi odpowiednikami w USA?
czytaj także
Kto by wreszcie pomyślał, że dowiemy się, kim naprawdę był chociażby Edward Colston, którego pomnik właśnie został wyrzucony na dno rzeki Avon w brytyjskim Bristolu. Pierwszym skojarzeniem z niewolnictwem są i były przecież zawsze Stany Zjednoczone. A tymczasem, jak znakomicie przedstawił to Tristan Cork – dziennikarz z „Bristol Post”, Brytyjczycy, Wyspiarze, a w szczególności właśnie Bristol, mają haniebną kartę niewolnictwa w swojej historii.
Trzeba czasem zburzyć ten czy inny pomnik. Dla dobra demokracji
czytaj także
To właśnie Colston miał być nie tylko filantropem, jak chcą dziś jego konserwatywni obrońcy, ale przede wszystkim filantropem zarabiającym na handlu niewolnikami. Handlarzem, na którego statkach w podróży zmarło aż do 20 tysięcy osób, w tym 8000 dzieci. Handlarzem, który aby zmniejszyć ciężar statku, po prostu kobiety i dzieci wyrzucał na morzu za burtę. Handlarzem, który dla wielu w mieście był jego hańbą, dlatego de-Colstonizacja miasta zaczęła się na długo przed wyrzuceniem pomnika do rzeki. I nie chodzi tylko o Black Lives Matter. Jak się okazuje, wedle oficjalnych danych podatnicy w Bristolu aż do 2015 roku spłacali dług, który brytyjski rząd zaciągnął, aby w 1833 roku wypłacić gigantyczne odszkodowania właścicielom niewolników za… zniesienie niewolnictwa na Wyspach. Jak bardzo gigantyczne były to środki? Według obecnego kursu – całe 308 miliardów funtów. Tak, przez blisko 200 lat Brytyjczycy, w tym czarni Brytyjczycy, spłacali 308 miliardów funtów pożyczone dla ówczesnych multimilionerów, za to, że ci stracili finansowo na handlu ludźmi. Ale niektórych w Polsce brzydzi utopienie kawałka kamienia z Colstonem.
The statue of slaver Edward Colston is now at the bottom of the Floating Harbour, but there are plenty of things in Bristol that still celebrate him
Have a read…..#BlackLivesMatterUK #bristoltaketheknee #Bristol #Colston #BlackLivesMatter https://t.co/5bHw9ZOFsa— Tristan Cork BLive (@TristanCorkPost) June 7, 2020
Podobnie jest w przypadku Churchilla. Nie chodzi nawet o to, że był rasistą. Ba, nie chodzi nawet o to, że był gorącym zwolennikiem używania broni chemicznej podczas powstania w Iraku w 1920 roku i że broni takiej użyto w wojnie domowej w Rosji bynajmniej nie po stronie armii Trockiego. Chodzi przede wszystkim o fakt, że Churchill jest oskarżany o to, że ma krew na rękach w sprawie głodu w prowincji bengalskiej w Indiach. Indie w czasie II wojny światowej były ogromnie eksploatowane przez rząd brytyjski, a Churchill mimo kolejnych ostrzeżeń o możliwym głodzie nie chciał przekazać ponad 1 miliona ton zboża, albowiem mieszkańców Indii nienawidził i twierdził, że „mnożą się jak króliki”. W konsekwencji w katastrofie humanitarnej umarło z głodu i chorób 2–3 miliony osób. Tak, 3 miliony. Spór o rolę Churchilla, którego rasizm doprowadził do tej klęski, często sprowadzał się do tłumaczenia, że winna temu przede wszystkim była susza, ale jak wskazują najnowsze badania, w roku 1943 opady w prowincji były powyżej średniej. Każda z badanych katastrof humanitarnych w Indiach korelowała z brakiem wilgotności w rejonie, poza jedną – właśnie tą z 1943 roku w prowincji bengalskiej. Stąd nie warunki pogodowe, ale brak bezpośredniej pomocy ma być przyczyną katastrofy. Słowem: Churchill oskarżany jest o zagłodzenie 3 milionów osób, a w Polsce nadal wielu ludziom przykro, że ktoś pomalował sprayem pomnik tego kochanego pana od whisky, czekolady, II wojny i bon motów o Polakach.
Pytanie, co takiego się dzieje z Polakami, że akurat na burzenie pomników reagują z tak wielkim wstrętem? Nie tylko na burzenie ich za granicą, co notabene nie powinno ich przecież aż tak obchodzić, ale oczywiście także w Polsce. Kto pamięta sprzeciw prezydenta Pawła Adamowicza wobec nawet nie tyle burzenia, co przewrócenia pomnika oskarżanego o pedofilię prałata Jankowskiego? Ba, pomniki żołnierzy radzieckich, poza kilkoma drobnymi wyjątkami, też w Polsce stoją. Burzenie czy malowanie pomników okazuje się, nie wiedzieć czemu, działaniem absolutnie obcym współczesnemu polskiemu społeczeństwu. Dlaczego?
czytaj także
Czy chodzi o potęgę autorytetu stojącego za pomnikiem? O to, że skoro monument powstał, to z jakiegoś ważnego powodu ktoś mądry kiedyś tak postanowił, więc co my, współcześni, malutcy, możemy wiedzieć? Jak śmiemy to kwestionować? Tyle że przecież o pomnikach radzieckich raczej tak się nie myśli, prawda? A te jednak stoją.
A może chodzi o potęgę skojarzeń? Że niszczenie pomników, czyli jednak sztuki, jest aktem barbarzyńskim, a my brzydzimy się barbarzyńcami, jesteśmy ponad nimi, jesteśmy kimś lepszym. Obce są nam atawizm czy barbarzyński wręcz faszyzm niemiecki z jego publicznym paleniem książek. A może chodzi o wartość materialną i w dobie powszechnego łkania o zbitą szybę niszczenie drogiego pomnika to dowód na tak nielubiane marnotrawstwo? A może to świętokradztwo? Może symbolika pomnika tak bardzo wpisuje się w kult i uczucia parareligijne, że atakowanie pomników to jak atakowanie kościołów?
Wreszcie, ostatnie, co przychodzi do głowy, to mieszczańskie spojrzenie na przemoc. Przemoc systemowa, wynikająca z litery prawa, czy tej czasów Colstona, czy obecnej, jest przemocą niewidzialną, swoistą nie-przemocą. Przecież na mocy ustawy czy wyroku sądowego (np. w sprawie reprywatyzacji) przemoc jest z definicji niemożliwa. Przemoc fizyczna, czy na człowieku, czy na pomniku, to przemoc widzialna, przemoc bezprawna, a więc taka, na którą się zgodzić nie mogę. Jeśli więc Colston handlował niewolnikami, to nie była to przemoc, bo przecież działał w ramach prawa. Przemocą dopiero jest burzenie jego pomnika, bo to jest prawdziwe bezprawie.
Jak brzmi odpowiedź? Nie wiem. Wiem jedno: fakt, że nikt w Polsce nie burzy pomników, owszem, świadczy o relatywnie spokojnych nastrojach polskiego społeczeństwa. Ale jednocześnie świadczy o politycznym marazmie, tak bezpiecznym w ciekawych czasach i tak niebezpiecznym w czasach mniej ciekawych. Spokojne społeczeństwo potrafi gwarantować bezpieczeństwo, ale też w przypadku, gdy ktoś zechce członkom tego społeczeństwa odebrać ich prawa, to zanim się społeczeństwo przebudzi, może być już po wszystkim. Społeczeństwo nie może być po prostu spokojne i uśpione, a jednocześnie gotowe do gwałtownego zrywu w walce o własne prawa. Warto o tym pamiętać, oburzając się na kolejne niszczenie pomników i tak bardzo ciesząc się, że spokój panuje w stolicy. Cena marazmu może być bowiem wyższa niż komfort, którego ów marazm nam na co dzień dostarcza.