Tomasz Piątek

Zimny pełzający faszyzm

Uważnie obserwuję to, co dzieje się na Węgrzech. Tak samo, jak uważnie obserwowałem to, co do niedawna działo się we Włoszech. Oba przypadki, węgierski i włoski, są moim zdaniem symptomatyczne. Albo raczej prognostyczne.


Slavoj Żiżek powiedział kiedyś, że Polska i Włochy są dzisiaj najbardziej nowoczesnymi krajami, bo w Polsce kandydatami do sprawowania władzy są wyłącznie dwie prawice, neoliberalna i populistyczna, a we Włoszech te dwie prawice są jedną partią. Silvio Berlusconi to Tusk i Kaczyński w jednym. Ciekawe, co Żiżek powie o Węgrzech?


We Włoszech mieliśmy do czynienia przede wszystkim z zaburzeniem równowagi pomiędzy władzą ustawodawczą i wykonawczą, a czwartą władzą, mediami. Lider neoliberalno-populistycznej większości parlamentarnej był jednocześnie właścicielem trzech jedynych ogólnokrajowych prywatnych kanałów telewizyjnych. Jako premier kontrolował trzy pozostałe kanały państwowe. Miał więc całkowitą władzę nad telewizją, zarówno państwową, jak i prywatną. Do tego dochodziły jego zatargi z sądami: władza ustawodawczo-wykonawcza próbowała podporządkować sobie władzę sądowniczą, ale jej się to nie udawało.


Europa patrzyła na to z pobłażaniem. Co jakiś czas pod adresem Berlusconiego szły ostre słowa ze strony pojedynczych polityków z innych krajów Unii Europejskiej, ale przeważnie traktowano włoską sytuację jak lokalną specyfikę. Nikt na poważnie nie zagroził Włochom chociażby zawieszeniem w prawach członka Unii.


Na Węgrzech też powstała neoliberalno-populistyczna większość. Oba zjawiska są porównywalne. Można odnieść wrażenie, że Orban jest bardziej nacjonalistyczny, a Berlusconi neoliberalny. Trzeba jednak pamiętać, że Berlusconi sprzymierzył się z postfaszystowskimi nacjonalistami, wypowiedział wojnę imigrantom i wielokrotnie posługiwał się retoryką nacjonalistyczną, zgrabnie łączoną z neoliberalną ideologią (opowieść o „Azienda Italia”, Firmie Włochy, która musi konkurować z innymi firmami narodowymi na światowym rynku). Orbana zaś jego nacjonalizm nie czyni solidarystą: jego ideałem jest podatek liniowy i jednomiesięczny (!) zasiłek dla bezrobotnych, który właśnie wprowadził. Obaj panowie dobrze więc do siebie pasują: neoliberalni nacjonaliści czasów globalizacji.


Różnica pomiędzy nimi polega na czym innym. Jest to różnica stopnia. Orban poszedł dalej, robi rzeczy, na które Berlusconi się nie odważył. Podporządkował sobie władzę sądowniczą (ograniczył kompetencje trybunału konstytucyjnego, a przewodniczącą krajowej rady sądownictwa zrobił żonę swojego wiernego współpracownika). Mediów wprawdzie nie posiada na własność, ale zastrasza je za pomocą metod, przed którymi cofnąłby się nawet Wielki Silvio (odbieranie koncesji, zakaz wpuszczania do budynku Parlamentu niepokornych dziennikarzy, wreszcie – drakońskie grzywny, którymi grozi niepokornym wydawcom). Ogłosił największą partię opozycyjną organizacją zbrodniczą, aresztował jej protestujących przywódców. Odsyłam wszystkich zainteresowanych do materiałów opublikowanych przez „Kulturę Liberalną” tutajtutaj.


Co w tej sytuacji robią europejskie władze? Traktują Orbana prawie tak samo pobłażliwie jak Berlusconiego. Odizolowane wypowiedzi krytyczne pojedynczych polityków takich jak Verhofstadt czy Juppe – a poza tym tolerancja i cierpliwość. Europa najbardziej przejmuje się niezależnością węgierskiego banku centralnego i negocjacjami Orbana z Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Okazuje się, że kurs forinta jest większym zmartwieniem niż gwałcenie demokracji, wolności słowa i praw obywatelskich. Jasne.


Nam jednak nie wolno tych zagrożeń lekceważyć. Najpierw we Włoszech, a potem w bardziej rozwiniętej formie na Węgrzech pojawił się nowy typ prawicy, nowy rodzaj opresji, nowy model sprawowania władzy. Neoliberalny nacjonalizm, który wykorzystując gniew pokrzywdzonych ludzi, przejmuje władzę – aby odebrać tym ludziom jeszcze więcej praw. Teraz już nie tylko pracowniczych, ale także obywatelskich. Swoisty pełzający faszyzm – ale wykastrowany z narodowego solidaryzmu (bo Orban o narodzie gada, ale nic dla niego nie robi). Faszyzm bez wspólnotowości, nawet tej plemiennej. Zimny faszyzm.


Być może jest to reżim przyszłości, najbliższej przyszłości – tej naznaczonej kryzysem i problemami wynikającymi z globalizacji. Być może władcy świata stwierdzą, że w ten właśnie sposób trzeba zarządzać społeczeństwami w naszych trudnych czasach. Być może coraz to nowe kraje Europy będą się italianizować i hungaryzować.


My w Polsce możemy się cieszyć. My – przynajmniej na razie – tego uniknęliśmy. Kaczyński próbował zrobić to, co Orban, nie starczyło mu jednak siły. Orban pozyskał nie tylko pokrzywdzonych, pozyskał także klasę średnią. Kaczyńskiemu to się nie udało, dlatego nie miał takiej siły (i takiej większości w parlamencie), dlatego nie stał się Orbanem – stał się wieczną opozycją. A Tusk, mając właśnie taką wieczną opozycję, Orbanem być nie musi. Nie musi Kaczyńskiego pakować do więzienia, bo ten mu jego wyborców nie odbierze.


To jednak nie znaczy, że mamy się nie przejmować. Powinniśmy zademonstrować naszą solidarność z Węgrami. Jeżeli nie w Budapeszcie, to przynajmniej pod Ambasadą Węgierską w Warszawie.

 

www.tomaszpiatek.pl

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij