Proszę Państwa, doszło do małej rewolucji językowej. Określenie „rąbać kogoś na kasę” nabrało nowych niuansów, a nawet rumieńców.
Pracownik, który upomniał się o niezapłacone wynagrodzenie i postraszył menedżera Państwową Inspekcją Pracy, został wywieziony do lasu, gdzie porąbano mu kark tasakiem i pocięto ręce ze szczególnym uwzględnieniem palców. I słusznie. Jak wiadomo, pracownik to koszty, a koszty trzeba ciąć, ponieważ to dobrze wpływa na konkurencyjność gospodarki i wzrost PKB. Tu pytanie do Tadeusza Mosza: jak bardzo wzrasta konkurencyjność po ucięciu palca? O ile lepiej pracuje się bez palców? A bez głowy? Od polskich ekonomicznych celebrytów można oczekiwać kompetentnej odpowiedzi w tej kwestii, ponieważ ogromna większość z nich jest bez głowy.
W tej sytuacji trzeba też pochwalić menedżera za to, że tnąc koszty pracy uosobione w pracowniku, równocześnie dał odpór Państwowej Inspekcji Pracy. Proszę Państwa, już sam skrót PIP mówi nam, że mamy do czynienia z czymś podejrzanym i niemęskim – z dokładnym przeciwieństwem fallicznego wzrostu linii na wykresie zysków. PIP to postkomunistyczna instytucja, która chytrze i biurokratycznie przeciwdziała rozwojowi naszej gospodarki. Chroni różne wygórowane pracownicze roszczenia i mrzonki, takie jak rzekome prawo do stałego zatrudnienia, opłacania ubezpieczenia, limitowanego czasu pracy czy też posiadania głowy.
To ostatnie jest szczególnie niebezpieczne, ponieważ pracownik posiadający głowę mógłby dojść do wniosku, że mu się nie opłaca. A przecież podstawową cechą pracownika jest to, że mu się nie opłaca i mimo to pracuje dalej. Tego rodzaju zachowanie – absurdalne, aczkolwiek bardzo korzystne dla konkurencyjności naszej gospodarki – jasno dowodzi, że pracownik jest istotą niższą.
Błędem menedżera było natomiast pogrzebanie żywcem. Zamiast pogrzebać żywcem, trzeba było potraktować jak żywca i profesjonalnie rozsztukować. W sklepach spożywczych można dostać „Karczek Starosty”, który od razu nastręcza nam całą serię pytań: jakiego starosty? Z jakiego powiatu? Z jakiej partii? Nieraz jest tak, że biznesmen ze starostą musi dobrze żyć. Dlatego jesteśmy pewni, że wielu menedżerów, zamiast w enigmatycznym staroście, z rozkoszą zatopiłoby kły w „Karczku Pracownika”. Utylizując więc pracownika w spożywce, menedżer mógłby dodatkowo zwiększyć zyski, a co za tym idzie, jeszcze pozytywniej wpłynąć na wzrost PKB.
Innym problemem związanym z pogrzebaniem było to, że pracownik się wygrzebał. Mimo że ręka była porąbana, a palce zwisały na samej skórze (też marnotrawstwo cennego materiału garbarskiego), to pracownik przebił się nią na powierzchnię ziemi.
Pomijając jednak te drobne zastrzeżenia, nie ma wątpliwości, że mamy tu do czynienia z człowiekiem przedsiębiorczym i gospodarczym patriotą (mówię oczywiście o menedżerze). Nie wątpimy, że jego przykład się upowszechni. To znaczy, że dzięki całej sprawie możemy jeszcze bardziej zwiększyć wzrost gospodarczy, produkując serię tasaków biznesowych. Od oszczędnościowego „Tępaka Aluminiowego” (bo koszty trzeba ciąć) po prestiżowego „Steel Blade’a” z posrebrzanej stali, wyposażonego w rączkę z palisandru brazylijskiego (bo koszty trzeba ciąć, ale nie te reprezentacyjne).
Proszę Państwa, warto też zauważyć, że przy okazji doszło do małej rewolucji językowej. Określenie „rąbać kogoś na kasę” nabrało nowych niuansów, a nawet rumieńców. Idąc tym tropem, proponuję zamiast słowa „pracownik” używać nowych określeń, takich jak „kosztownik” (budzi pokorę i poczucie winy) albo „mięso robocze”. Trafnym określeniem jest też neolnictwo (neoliberalne neo-niewolnictwo – proszę, jak wiele miłych znaczeń można zmieścić w jednym słowie). Jak mawiała Margaret Thatcher, pokażmy hołocie, gdzie jest jej miejsce.