Tomasz Piątek

Żabka tonie w betonie

Z pewnych przyczyn musiałem dzisiaj zrezygnować z mojego zwykłego proletariackiego sposobu docierania do pracy (spacerek – metro – spacerek) i jak prawdziwy burżuj wziąłem taksówkę. I za burżujstwo spotkała mnie sroga kara, ponieważ pan taksówkarz słuchał EskiRock (EskaRocka, a może nawet EskiRocka – z nazwami typu Sklep Obuwniczy ButPrzestrzeń zawsze są takie kłopoty). Pan taksówkarz słuchał więc tego czegoś, a dokładnie „Zwolnienia z WF”. Zwolnienia, zwolnienia, a nawet rozwolnienia. Bo bez Michała Figurskiego Kuba Wojewódzki jest rzadki jak treść żołądkowa gołębia i niemrawy jak strajkujący ślimak (przyjdzie jeszcze taki czas, że mięczaki zastrajkują, mówię wam – ale to inna historia). Co gorsza, w tle ustawicznie chrząkało coś, co prawdopodobnie było Czesławem Mozilem. Wzięcie Mozila na partnera do radiowych rozmówek to poroniony pomysł, bo Mozil jest bardzo utalentowanym muzykiem, ale jak mu internauci tekstu nie napiszą, to nie ma nic do powiedzenia. Nie było więc żabki, co tonie w betonie, ani pewnej pani, co znalazła aparat do bani, ani Piasta i Rzepichy, co jedli z jednej michy. Był tylko Wojewódzki powtarzający: „Gej geja geje, hehe. Gej geja geje gejoza, hehe” i chrząkanie w tle. Czyli dialog Beavisa z Buttheadem, z tą różnicą, że Beavis i Butthead bywali zabawni. Jakoś tak jest, że kiedy myślę o Wojewódzkim (co zdarza się mi się bardzo rzadko) to przez dłuższą chwilę nie mogę sobie przypomnieć jak on ma na nazwisko. W pierwszej chwili zawsze mi się wydaje, że San Domingo Powiatowy nazywa się Kaczyński, nie wiedzieć czemu. Dzisiaj zrozumiałem, że nie jest to aż tak wielka pomyłka. Jak już pisałem, prawicowcy ostatnio nic tylko: „homo homo homo”, a Wojewódzki nic tylko: „gej gej gej”. Gej gej gej, homo homo homo. Kum kum kum, rade rade rade. Żabka tonie w betonie.

O co chodziło Wojewódzkiemu z tymi gejami? O to samo, co całej polskiej prawicy rozciągającej się od weteranów AK (którzy podczas wojny wcale tacy prawicowi nie byli, ale teraz najwyraźniej ocenzurowali sobie pamięć) po Młodzież Wszechpolską, harcerzy i sprzedawców zniczy cmentarnych (potężne lobby w naszym kraju). Powszechne oburzenie wywołała sugestia, że „Zośka” i „Rudy” byli homo i się kochali (nigdy nie wiadomo, kto czyta tekst, więc na wszelki wypadek wyjaśnię: „Zośka” nie był kobietą, to Kopernik była kobietą. Powiem więcej: „Zośka” nie był kobietą, a „Rudy” nie był rudy). No cóż, lektura świadectw, dokumentów, listów i tak dalej nie zostawia wątpliwości: panowie się kochali i byli homo. Jedyne pytanie brzmi: jakimi homo? Homoseksualistami czy homoerotami? Wszyscy komentatorzy, którzy wypowiadają się w tej sprawie, ignorują mentalność lat 40. Dzisiaj homoseksualizm i homoerotyzm przeważnie są traktowane jak dwa słowa o tym samym znaczeniu. W latach 40. wykształcony człowiek rozróżniał te pojęcia: homoseksualista to był ktoś, kto przez cały czas odczuwa pociąg seksualny do ludzi tej samej płci. Homoerotą był ktoś, kto przeżywa zauroczenie jednym, konkretnym osobnikiem tej samej płci. Słowo „homoerotyzm” sugerowało coś lekkiego, romantycznego, niekoniecznie dokonanego. Homoerotyzm mógł być platoniczny albo niespełniony. Oczywiście, wtedy też czasem mieszano pojęcia homoseksualizmu i homoerotyzmu, ale robiono to bardziej świadomie. Jeżeli Boy nazywał regularnych homoseksualistów homoerotami, robił to z grzeczności: homoerota brzmiało wtedy lepiej, brzmiało lżej. „Zośka” i „Rudy” mogli być regularnymi homoseksualistami. Ale mogli też po prostu zakochać się w sobie jak człowiek w człowieku. Mogło to być uczucie mniej lub bardziej platoniczne, mogło im wystarczać trzymanie się za rękę, a może nie wystarczało – tego się nie dowiemy.

Ale to, za co się trzymali, nie czyni ich mniej lub bardziej bohaterami. I nie czyni też ich jakimś szczególnym wyjątkiem. Gdy czyta się biografię i teksty Aleksandra Kamińskiego, ewidentne jest, że w całej prowadzonej przez niego organizacji młodzieżowej panowała silnie homoerotyczna (choć niekoniecznie homoseksualna) atmosfera. Połączona, warto zauważyć, z mocno lewicowymi poglądami (w 1943 roku Kamiński zapowiadał, że AK wyzwoli Polskę nie tylko od Hitlera, ale także od „bezsensu kapitalizmu”). Jeżeli ktoś chce się wypowiadać na temat „Zośki” i „Rudego”, to powinien takie elementarne rzeczy wiedzieć. 

Oczywiście, Wojewódzki tych rzeczy nie wie, jak i wielu innych. W rozpaczliwej próbie osiągnięcia efektu komicznego boleśnie stęka: „Hyhy, to może Mieszko Pierwszy też był gejem?”. „Nie ma dzisiaj tutaj Mieszka. Mieszko tutaj już nie mieszka. On opuścił nasze dzieje, bo wygnali go źli geje” – powinien odpowiedzieć Mozil, ale zamiast tego chrząka. Ja pieprzę, myślę sobie, jeden stęka, drugi chrząka, to ci słuchowisko. Mogli do mnie zadzwonić, to dałbym im trochę tak zwanego mięsa do tej cienkiej jak rosołek na wróblu audycji. Przynajmniej bym im powiedział, kto naprawdę tym gejem był. O Mieszku akurat nic nie wiemy, natomiast jego syn Bolesław Chrobry był gejem sadomaso. Lubił chłostać nagich wojowników w łaźni, przeplatając bicie i pieszczoty umoralniającymi tekstami (wiedział, co dobre!). Wojowniczymi gejami, a w każdym razie homoerotami, było trzystu Spartan w wąwozie termopilskim. Spartanie spędzali trzy czwarte roku na, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, szkoleniach. Te kursokonferencje, związane z intensywnym treningiem, miały charakter wojskowy i czysto męski, nic więc dziwnego, że po pewnym czasie każdy Spartanin znajdował sobie wojskowego męża, o wiele mu bliższego niż rzadko widywana żona. Starożytni mówili, że Spartanie walczą tak dobrze, bo każdy z nich stoi ramię w ramię z ukochanym, a broniąc siebie, broni także kochanka. Podobnie było w Chinach: skośnoocy wojownicy zawierali między sobą wojenne małżeństwa (i rytuał był identyczny, jak przy małżeństwie heteroseksualnym). A wracając do polskich królów i ich obyczajów, to Bolesław Śmiały oskarżany był nawet o zoofilię. Podobno uprawiał seks ze swoją ulubioną klaczą, a nawet, co gorsza, ośmielał się wjeżdżać na niej do kościoła (tak bardzo nie chciał się z nią rozstawać nawet na chwilę). Zgorszony tym biskup Stanisław obciął jakimś ostrym narzędziem chrapy biednego zwierzęcia razem z dużą częścią pyska, aby uczynić ohydę zwierzęcości jeszcze bardziej ohydną, unaoczniając ohydnemu królowi ohydę jego ohydy. I za to Stanisław został przez króla rozsiekany. Tej akurat opowieści nie radzę jednak zbytnio wierzyć, bo jej autorem jest Jan Długosz, znany pisarz science-fiction (a nawet bez science, samo fiction).

No cóż, drogi Kubo, drogi Czesławie. Jesteście nudni jak prawicowi publicyści, a podczas waszych gejo-pogaduszek zbliżyliście się do nich również treścią (treścią żołądkową gołębia). Może w takim razie powinniście, że tak powiem, przeprawiczyć się już całkiem na prawo. Rozdzierającą piosenkę: Żabka tonie w betonie można łatwo przerobić na niemniej poruszający hymn: Plemnik tonie w kondonie (wiem, wiem, że mówi się „kondom”, ale elektorat prawicowy mówi „kondon”). Jak przerobić piosenkę o Mieszku, zasugerowałem wyżej. A maszynę do świerkania też można zaprząc do pracy dla ojczyzny, osiągając w ten sposób pełną patosu opowieść o współpracy pisarza i polityka. 

Znalazł raz Marek Kochan

Prezesa, który szlochał

Z sentymentem, przejęty

Masował jego pięty

I rzekł do niego czule:

Nie będziesz więcej ciulem

Wciąż kusi ciebie władza?

Ja będę ci doradzał!

Ty jesteś starym gratem

Ja cię naprawię zatem

Wygładzę mózgu korę

W idola zmienię zmorę

I będziesz piękny jak dawniej

Podany będziesz strawniej

Pokażesz wrogom klasę

I zaświergolisz czasem

A ja podpiszę fakturę

I kupię nową furę

I wszystko będzie grać, drogi Kubo, prawicowcy może nawet ci wybaczą „po trupach do celu na Wawelu”. No chyba, że nie uwierzą w Twoje nawrócenie. Bo widzisz, oni są podejrzliwi. Kiedy facet, który niegdyś napisał, że duże kobiece piersi napawają go przerażeniem, nagle zaczyna w tak nieudolny, wymuszony, a zarazem ostentacyjny sposób naśmiewać się z gejów… Nie muszę kończyć. Sam wiesz.

PS: Gwoli uczciwości, muszę przyznać, że słuchając dziś radia EskaRock, uzyskałem pewną istotną informację. W podwarszawskim Piastowie radni PiS oddali swoje miasto pod opiekę Maryi. Radio nie poinformowało jednak, że „Maryja to ksywa pewnego gościa z pobliskiego Pruszkowa.

www.tomaszpiatek.pl 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij