Tomasz Piątek

Platespotting

Od jakiegoś czasu zająłem się pewnym niewinnym hobby. Wiedzą Państwo, czym jest tak zwany trainspotting? Nie, nie, nic wspólnego z ćpaniem, proszę się nie obawiać. Nie chodzi o ćpuńską powieść i film Trainspotting. Chodzi o brytyjskie hobby polegające na obserwacji, rejestracji i ogólnie admiracji przejeżdżających pociągów. No więc są na świecie trainspotterzy, a ja zostałem platespotterem. Uprawiam platespotting, przy czym przez plate rozumiem tablicę rejestracyjną. Zacząłem rozszyfrowywać rejestracje przejeżdżających samochodów i otaczający mnie świat nabrał nowych znaczeń. FSW to nie Federacja Socjalistów Walczących, tylko Świebodzin. Kiedy widzę KWI, to wiem, że kierowca nie przyjechał z Krainy Cierpiących Świnek, tylko z Wieliczki. SZA to nie Zagłębie Ciszy, tylko skądinąd całkiem hałaśliwe Zawiercie. A wszystkie NOL-e (Niezidentyfikowane Obiekty Latające) pochodzą z powiatu olsztyńskiego. Co i rusz zaskakuję różnych ludzi moją wiedzą, którzy robią wielkie oczy i pytają: po co ci to? Odpowiadam: kiedy ktoś mnie w trasie wyprzedzi, sam okrzyk: „Ty chuju!” daje mi zbyt małą satysfakcję. Natomiast: „Ty chuju z Bytomia!” (SY) albo „Ty chuju z Ostrowca!” (TOS) pozwala mi precyzyjnie osądzić i osadzić wyprzedzacza w jego kontekście geograficznym, dodatkowo przydając mojej wypowiedzi znamion sympatycznego patriotyzmu lokalnego. No, trochę się zagalopowałem. Aż tak dokładnie tego im nie wyjaśniam, mówię tylko, że „Ty chuju z Ostrowca!” brzmi lepiej niż gołe „Ty chuju!”. Oni zwykle się ze mną zgadzają, kiwają głowami, a wtedy dodaję, że samochodu nie mam ani nawet prawa jazdy, więc robię to wszystko w czynie społecznym. I znowu widzę ich wielkie oczy.

 

Tak naprawdę moja motywacja jest jednak inna. Nie mam nic przeciwko Bytomiowi (SY) ani Ostrowcowi (TOS), nic przeciwko PLE (powiat leszczyński) ani NNI (Nidzica i okolice). Nie chodzę po Warszawie i nie tropię tak zwanych słoików na parkingach. Nie jestem antysłoitą i uważam antysłoicyzm za żałosny, tym bardziej, że większość tych, którzy urządzają antysłoicką nagonkę, to tak zwani rodowici przyjezdni. Bo trzeba Państwu wiedzieć, że w Warszawie są trzy plemiona: starzy warszawiacy, czyli po prostu warszawiacy – to ci, których rodzina mieszkała w Warszawie przed Powstaniem. Potem są przyjezdni czyli ci, którzy przyjechali po czterdziestym czwartym. A potem są słoiki, czyli ci, co przyjechali po osiemdziesiątym dziewiątym. Jeżeli warszawiacy to starzy warszawiacy, a słoiki to warszawiacy nowi, w takim razie przyjezdni to warszawiacy średni. No i ci średni do niedawna byli ostro tępieni przez starych, więc teraz wyżywają się na słojach. Ale ja się nie wyżywam i nie hołduję żadnej mikroksenofobii. Po prostu staram się wprowadzić odrobinę porządku w otaczającą mnie rzeczywistość, przynajmniej symbolicznie. Rozszyfrować coś, co wcześniej było bełkotem. Ot, taka psychologiczna potrzeba. Skoro nie rozumiem Polski, to może przynajmniej zrozumiem polskie tablice rejestracyjne.

 

Bo Polski nie rozumiem coraz bardziej. Podobno Aleksander Kwaśniewski, który po raz trzeci albo czwarty w życiu ma wystąpić jako nowy lider nowej lewicy, dostaje pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie od Kulczyka. Rozumiem, że ta nowa lewica jest jak świnka morska: ani świnka, ani morska, ani nowa, ani lewica. No chyba, że Kulczyk postanowił wreszcie przyjąć moją korupcyjną propozycję, polegającą na ochronie jego interesów w zamian za wprowadzenie socjaldemokracji w Polsce. Ale skoro ja zaproponowałem ten układ, to dlaczego pieniądze dostaje Kwaśniewski? Wykołowany, skołowany, czuję się, jak skrzyżowanie Rywina z Jakubowską.

 

Innym niezrozumiałym fenomenem jest ogólnonarodowa dyskusja na temat Gierka. Znowu pojawia się ktoś, kto podaje się za lewicę – w tym przypadku Leszek Miller – i zgłasza postulat ustanowienia Roku Gierka. Hm. Gomułka nosił kółka, a Gierek sweterek (pewna znajoma pani psycholog pisała takie wierszyki, a potem kazała swoim pacjentom odgrywać je mimicznie; zawsze kiedy słyszę o Gierku, zastanawiam się, jak odegrać mimicznie sweterek). Pod koniec życia, jako świadek polskiej transformacji, Edward Gierek pytał patetycznie, ale całkiem sensownie: czemu sięgamy orlim wzrokiem za Atlantyk i tam szukamy wzorców, zamiast zajrzeć za Bałtyk. Zapomniał tylko dodać, że to on sam narobił długów, które uczyniły nas bezradnymi wobec międzynarodowych instytucji finansowych. Żeby uzyskać anulowanie połowy zadłużenia, musieliśmy zgodzić się na „zaatlantyckie” reformy. Ale może to właśnie dlatego Leszek Miller chwali Gierka? Miller (rym do thriller) był kiedyś komunistą, ale potem został prawicowym republikaninem (przypominam: broń dla każdego obywatela, współpraca z CIA w kwestii tortur, podatek liniowy i przaśny seksizm). W obu tych wcieleniach jest tak samo odrażający. Kiedyś popierał Gierka za komunizm, teraz pewnie popiera go za to, że Gierek uniemożliwił nam skandynawizację i skazał nas na neoliberalizm. Byłoby to jakoś logiczne – ale nie ma co tu się doszukiwać logiki: nie był logiczny Gierek i nie jest logiczny Miller.

 

Albo taki kwiatek, tym razem w skali mikro, a nie makro, ale bardzo symptomatyczny: koleżanka zapisała się na jakieś zajęcia gimnastyczno-rozciągające. Wchodzi na salę, ćwiczy i po chwili zdaje sobie sprawę z tego, że wokół niej ćwiczą same ciężarne kobiety. Ojej, woła, przepraszam, pomyliłam zajęcia! Nie, odpowiadają kobiety otaczając ją pod przewodnictwem trenerki, nie wypieraj tego dziecka z siebie! Nie jestem w ciąży, woła koleżanka. One na to: nie kłam, nie wolno ci zabić tego dziecka! Z trudem wyrwała się z kręgu ciężarnych furii, które próbowały zgwałcić ją brzuchem. Zaraz po tym, jak usłyszałem tę opowieść, przeczytałem w „Gazecie Wyborczej” (tak, tak, w „Gazecie Wyborczej”) rewelacje o mamie Madzi. „Matka Madzi: dziecko to wróg”. No tak, powiedziałem sobie, ale co ją do takiego obłędu doprowadziło? Katolicyzm, w którym ją wychowano, który wbija kobiecie dziecko do brzucha młotkiem i w ten sposób robi z tego dziecka ciało wrogie. Albo jeszcze lepiej: katolicyzm i konsumpcjonizm, genialny miks. Zakazać aborcji, potępić antykoncepcję i maksymalnie utrudnić do niej dostęp, kazać kobiecie seryjnie rodzić dzieci – i równocześnie kazać jej, żeby się zajebiście bawiła.

 

Katokonsumpcjonizm w sposób logiczny produkuje dzieciobójstwo. Chociaż, czy można tu mówić o jakiejkolwiek logice? Czy katokonsumpcjonizm jest logiczny?

 

Nie, nie, pomyślałem sobie idąc ulicami Warszawy, lepiej się wezmę za deszyfrowanie tego, co jeszcze da się zdeszyfrować. WGR, powiat grójecki. EKU, powiat kutnowski. WGS, powiat gostyniński. DLU, powiat lubiński. LLU, powiat łukowski, CSW, powiat świecki. I tu znowu się zdumiałem – no bo jak to, mamy taki powiat? Jak to możliwe, państwo kościelne, a powiat świecki? Trzeba coś z tym zrobić. Trzeba przemianować Świecie na Święcie: niech się święci powiat święcki. Trzeba likwidować anomalie. Na przykład, jak to jest nigdy dotąd nie napotkałem samochodu z Przysuchy?!

 

I w tym momencie zza rogu wyjechał WPY. Ma się jednak te radości.

 

www.tomaszpiatek.pl                         

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij