Już od pewnego czasu w ogóle mnie nie bawi naśmiewanie się z autorów „Rzeczypospolitej”. To za łatwe, to kopanie leżącego. Poza tym nie mogłem w nocy spać i ogarnęła mnie dziwna łagodność, nawet wobec katolików (może się zmieniam?). Zasnąłem dopiero o piątej nad ranem i śniło mi się, że jestem osobistym kapelanem Ratzingera (prywatnie Benedykt XVI okazał się całkiem tolerancyjny, szczególnie dla moich akrobatycznych wyskoków z brewiarzem).
Jednak niezależnie od całej tej mojej nowej łagodności, muszę odnotować to, co napisał komentator „Rzeczypospolitej”, Bartosz Marczuk, w tekście zatytułowanym patetycznie: Rzym w płomieniach.
„Wyspa Utoya i Anders Breivik stają się kolejnym symbolem upadku naszej cywilizacji” – pisze Marczuk. Trudno się nie zgodzić. Co jednak Marczuk uważa za oznakę tego upadku? Czy to, że Breivik zamordował z zimną krwią 77 osób? Nie. Marczuk za oznakę upadku naszej cywilizacji uważa to, że Breivik może kiedyś wyjść z więzienia. Przy okazji Marczuk kłamie. Pisze: „…wyjdzie z więzienia – jeśli dostanie maksymalną karę – jako 53-latek”. Otóż jest to nie do końca prawda, bo jeśli norweskie władze będą uważać Breivika za nadal niebezpiecznego, mogą mu przedłużać karę dożywotnio. Ale Marczuk się prawdą nie przejmuje. Pyta dramatycznie: „Co się stanie, jeśli ten człowiek znów pojawi się wśród nas?”. Odpowiedź jest prosta: pewnie dostanie pracę w redakcji „Rzeczypospolitej”.
Dlaczego tak piszę? Bo wobec tego skandalu (jakim dla Marczuka, przypomnijmy, nie jest masowy mord, tylko to, że Breivik nie zostanie skazany na karę śmierci, nie zostanie zamordowany jako siedemdziesiąty ósmy), bo wobec tego skandalu, co nam Marczuk proponuje? Żebyśmy się nie wstydzili „wartości, które zbudowały europejską potęgę”, „przekonania o naszej niepowtarzalności”. Czyli proponuje nam prawie to samo, co Breivik. Breivik określa się jako nacjonalista i kulturowy konserwatysta, a więc dokładnie jako typ faceta, którego hodowlą „Rzeczpospolita” zajmuje się od lat. Do tego norweski morderca deklaruje chęć walki z „marksistowskimi tyranami rządzącymi Europą”, co brzmi jak cytat z „Rzepy”, jak jedno z nieustannie pojawiających się tam żałosnych zawodzeń na temat „dyktatu politycznej poprawności” w Unii Europejskiej. Takim gadaniem „Rzeczpospolita” hoduje różnych Breivików, daje im argumenty (pożal się Boże, co to za argumenty, ale mordercy potrzebują sloganów, a nie myślenia). Po wielkanocnym faszystowskim mordzie w Białymstoku każdy prawicowy publicysta powinien uderzyć się we własne piersi – a nie dopatrywać się wpływów „politycznej poprawności” w procesie prawicowego mordercy.
„Nasza cywilizacja zmierza ku upadkowi. Przekracza granice, które są nieprzekraczalne. Rzym płonie” – pisze Marczuk. I znowu, trudno się z nim nie zgodzić. Tyle, że przy czytaniu jego żałosno-pokrętnych wywodów mających zamaskować odpowiedzialność prawicowych ideologów za zbrodnię Breivika nieuniknione są skojarzenia z pewną postacią historyczną. Kto to był? Najpierw podpalił Rzym, a potem żałośliwie to opiewał, Neron Rzepa. To prawicowcy tacy jak Marczuk podpalają naszą cywilizację, bo to prawicowcy tacy jak Marczuk tworzą prawicowców takich jak Breivik.