Tomasz Piątek

Kasza została odroczona

Wieczór noworoczny. Idę przez Warszawę, konkretnie przez Mokotów. Na Racławickiej przestraszeni właściciele psów kulą się na trawniku, a przy nich kulą się przestraszone psy. Zostały wyprowadzone na nocne siku wcześniej, z oczywistych względów. Ale i tak jest za późno. Wszędzie już słychać wybuchy, a pomiędzy wybuchami – wycie i szczekanie. „Serdel się boi” – mówi pan jamnika do pana wilczura – „Dałem mu głupiego Jasia do karmy, ale i tak się boi”. „Nie schodź, mamo, do tego alarmu. Jak wyłączysz, to się zaraz znowu włączy” – mówi przechodząca dziewczyna do telefonu. No tak, alarmy. Też je słychać, miauczą koty i samochody. I bez przerwy rozlegają się krzyki bawiących się ludzi, przeważnie bardzo młodych, właściwie dzieci, ale definitywnie pozbawionych dzieciństwa. „Idziemy do piwnicy” – krzyczy dziesięciolatek, przywódca grupy dziewięciolatków, do swojej dwunastoletniej siostry. „Ale wy tam będziecie pili!”. „Dobra, dobra”. Dziewięciolatki przynajmniej jeszcze się uśmiechają. Czternastolatki już nie. To nie jest dla nich święto uśmiechu. To jest święto rozróby. Wyją, gwiżdżą, bluzgają, biegają jakimiś takimi dziwnymi zakosami, żeby trącać łokciami starszych ludzi. Nie boją się, nawet gdy ci starsi są od nich dwa razy więksi.

 

To już nie jest Nowy Rok. To jest trzeci w roku Lany Poniedziałek (bo drugim jest Marsz Niepodległości). Przed wyjściem z pracy przeczytałem w „Wyborczej” artykuł Adama Wajraka. Wajrak napisał, że fajerwerki w Nowy Rok to buractwo i męczarnia dla zwierząt. Natychmiast dostał komentarze, że jest czerwonym komunistą, że fajerwerki są dla zwierząt dobre, bo jeśli te słabsze zwierzęta zdechną ze strachu, to jest to dobre dla selekcji naturalnej, gatunek się wzmocni. Kurwa, gdzie ja jestem? – pytałem sam siebie, czytając te teksty, pytałem któryś już raz w moim życiu. W jakim ja kraju żyję? To może używajmy Domestosa nie tylko w łazienkach, ale i w Łazienkach. Regularnie polewajmy park hektolitrami tego płynu, bo wtedy przeżyją najodporniejsze wiewiórki. Przemutują się w Mścicielskie Hiperwiewiórki, jak chomiczek w „Atomówkach” (chodzi mi o ten odcinek z niedobrym Mitchem, nie mogę go znaleźć w necie, jak ktoś zna linka, to niech go wstawi w komentarzu). Wajrak ma rację, to jest buractwo. Tylko kto to buractwo hoduje? Ano inteligencja i klasa średnia, która zgodziła się na demontaż edukacji i kultury, chamską total-komercjalizację, darwinizm społeczny i mentalny. A kto wyhodował tę inteligencję i klasę średnią? Ano „Wyborcza” i koło się zamyka.

 

Sylwestra nie świętuję, siedzę w domu, słucham wycia i szczekania. Psy się boją i ja też się boję. Boję się, co będzie, jak Obama nie dogada się z republikanami w sprawie klifu fiskalnego. Wtedy dopiero kryzys się zacznie. Moi znajomi z Buenos Aires piszą do mnie, że w epoce rozwiniętego kapitalizmu każdy człowiek, biedny czy bogaty, powinien mieć w domu co najmniej kilkadziesiąt kilogramów kaszy. Bo w epoce rozwiniętego kapitalizmu w każdej chwili może się okazać, że na skutek jakiejś machinacji finansowej nagle wszystko drożeje pięćdziesiąt razy, a banki przestają wypłacać pieniądze. W tej sytuacji kasza jest na wagę złota, dzięki niej moi znajomi z Buenos Aires przetrwali tak zwany kryzys argentyński. Cholera, myślę sobie, trzeba było kupić, jutro sklepy będą zamknięte, a kto wie, co będzie pojutrze.

 

Mija noc, budzę się i jadę do firmy, do komputera (programowo nie trzymam kompa w domu, podobnie jak telewizora). Czytam wiadomości. Fajerwerki zabiły dziewczynkę. Fajerwerki podpaliły tęczową instalację na warszawskim Placu Zbawiciela. Policja w Nowym Jorku wpadła do mieszkania dwojga aktywistów Occupy, zaaresztowała mężczyznę, ale nie kobietę, bo ta zaczęła rodzić. Zarzut: posiadanie broni i materiałów wybuchowych. To mnie trochę dziwi, bo nasłuchałem się o tym, że w Stanach posiadanie broni jest świętym prawem każdego obywatela. No, ale może w Nowym Jorku jest inaczej. Albo może święte prawo każdego obywatela dotyczy tylko prawicowej milicji, a nie lewicowych aktywistów. Tak czy inaczej: policja wybrała sobie ciekawy moment na interwencję. Poród, Nowy Rok, a przede wszystkim ten moment publicznej debaty, w którym znowu zaczęło narastać wkurwienie na prawicowych republikanów gotowych wysadzić w powietrze światową gospodarkę, byle tylko nie zapłacić ani grosza podatku więcej. To najlepsza chwila, żeby postraszyć ludzi wybuchową lewicą, najlepszy noworoczny fajerwerk.

 

Ale na szczęście jest dobra wiadomość – ta, o którą chodziło. Amerykański senat zgodził się na podniesienie podatków dla osób zarabiających ponad 400 tysięcy dolarów. 89 senatorów było za, ośmiu przeciw. To znaczy, że republikanie odrobinę się opamiętali. Zobaczymy, co teraz z tym zrobi Izba Reprezentantów (kongresmeni zapowiadali, że zaakceptują decyzję senatu, ale jeszcze wiele może się zdarzyć po drodze). I zobaczymy, jak drogo każą Obamie za to zapłacić: decyzje w sprawie cięcia wydatków państwa zostały odroczone o dwa miesiące.

 

No więc ulga, może nawet radość, ale zaraz potem dyskomfort. Dobrze się stało, ale czemu tak mało? To takie są zwycięstwa Obamy? To ma być ta zmiana, którą obiecywał cztery lata temu? Słabość prezydenta jest ewidentna. Krytykują go za nią intelektualiści, publicyści, ekonomiści. Krytykują i pytają: dlaczego zmarnował szansę? Dlaczego na początku 2009 roku, kiedy atmosfera temu sprzyjała, nie wprowadził New Dealu? Wtedy nawet spora część republikanów zachwiała się w swoim przekonaniu o wspaniałości nieregulowanego kapitalizmu. Ludzie byli wściekli na miliarderów, korporacje i banki – wściekli pięć razy bardziej niż teraz. Przy dużym poparciu społecznym można było opodatkować najbogatszych, wprowadzić regulacje dla spekulacji finansowych, ukrócić wymianę stołków pomiędzy rządem a wielkim biznesem, zakazać finansowania kampanii wyborczych przez korporacje (o ile dobrze rozumiem, to ostatnie wymagałoby wprowadzenia poprawki do konstytucji, więc mogłoby być bardzo trudne, ale w tamtym momencie może nawet czegoś takiego dałoby się spróbować). „Mógł przecież wtedy znacjonalizować banki!” – narzeka nie kto inny, tylko Fukuyama, ten sam, który dwadzieścia lat temu próbował nam wmówić, że neoliberalizm stanowi happy end historii.

 

Ja też jestem rozczarowany: to w końcu Obama czy Obawa? Ale po chwili myślę sobie, że Obama/Obawa ma się czego obawiać. Jako pierwszy czarnoskóry prezydent jest wyjątkowo narażony na zamach. Ameryka to kraj Niewiadomskich, tam do prezydentów się strzela. A zamach na Obamę bardzo łatwo można by wyjaśnić wyłącznie pobudkami rasistowskimi i takie wyjaśnienie miałoby wszelkie pozory wiarygodności. Gdyby Obama wykonał jakiś bardziej radykalny krok, zawsze mógłby się pojawić tajemniczy snajper, jeździec znikąd (czyli zapewne z Teksasu), członek Ku-Klux-Klanu albo Aryjskiego Braterstwa. A przy tak wyrazistym sprawcy i oczywistym motywie doszukiwanie się jakichś innych, nie-rasistowskich przyczyn i inspiratorów zbrodni łatwo byłoby wrzucić do kosza z teoriami spiskowymi.

 

Teraz, gdy piszę ten felieton, znowu jest ciemno. I znowu strzelają. Na szczęście, nie do Obamy. Zobaczymy, co będzie za dwa miesiące. Na razie kasza została odroczona.

 

www.tomaszpiatek.pl

 

 

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij