Tomasz Piątek

Ja się zbrylam!

Był sobie kiedyś, a może nadal jest, żwirek dla kotów o osobliwej nazwie Benek. Nie wiem, kim trzeba być, żeby nazwać żwirek dla kotów takim imieniem. Ono raczej z kicią się nie kojarzy. Jeżeli Benek jest w ogóle imieniem dla kota, to tylko dla wiecznie pokiereszowanego kociego bandyty, najpewniej z przymieszką żbiczej krwi. Takiego Benka nie można wykastrować, bo wtedy imię będzie niekompatybilne z kotem. No chyba, że przy kastracji zmieni mu się je na Pulpet.

Żwirek Benek reklamował się ciekawym hasłem: „Benek, ja się zbrylam!”. Podejrzewam, że jest to cytat z twórczości Marka Nowakowskiego: „Obudziwszy się po suto zakrapianej libacji, Zdzichu spostrzegł, że dzieje się z nim coś niepokojącego. Gdy tylko pojął, co się dzieje, ryknął do drzemiącego obok kolegi: Benek, ja się zbrylam!”. Miałem kiedyś znajomego, który napisał całkiem przyzwoitą książkę o Stanisławie Barei, a poza tym przerabiał komiksy z Kapitanem Żbikiem (krewnym Benka, jak przypuszczam). W wersji mojego znajomego główną, aczkolwiek nigdy nie oglądaną postacią tych komiksów była Siostra-Paranoiczka. Za każdym razem, gdy w komiksie pojawiały się zamknięte drzwi, wydobywał się zza nich dziki krzyk: „Krycha! Ja się boję! Krycha!”. I wtedy jedna ze stojących przed drzwiami postaci mówiła uspokajająco: „To moja siostra, paranoiczka”. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby krzyczała: „Benek! Ja się zbrylam! Benek!” – pomyślałem sobie teraz.

A pomyślałem tak sobie teraz, bo ostatnio ciągle myślę o zbrylaniu. Jakoś tak się dzieje, że otaczająca mnie konwersacja coraz częściej brzmi jak obsikana przez Benka. Wciąż się zbryla. Kiedyś była biegunkowa, a teraz jest kuwetowa. Kiedyś była rozwodniona, ale ciągła, a teraz przeobraziła się w odizolowane bryłki skondensowanej treści, które nie łączą się w jedną wielką bryłę ani nawet maź.

Żeby pozostać w tej smakowitej poetyce, dodam przykład dotyczący hemoroidów kolegi z pracy. Poszedł raz do toalety, a kiedy wrócił, zapytałem go z koleżeńską troskliwością: „Jak było?”. „Jak u Kurosawy” – odpowiedział – „Tron we krwi”. I zapadła cisza. Nikt w pokoju nie skomentował, poza stażystką, która pracowała od tygodnia i nie wiedziała o hemoroidach kolegi. Dziewczyna podejrzanie się zaczerwieniła, a potem zapytała: „To dlaczego poszedłeś do żeńskiej?”. I znowu zapadła cisza. Wszyscy badawczo przyjrzeli się stażystce (badawcze przyglądanie się stażystce jest jedną z podstawowych rozkoszy życia biurowego, więc nie można było pominąć takiej okazji), a potem pokój na nowo pogrążył się w głębokim milczeniu.

Milczenie trwało do godziny drugiej, kiedy to pojawiła się kolejna izolowana bryłka analno-konwersacyjna: inny kolega zdradził, że przerabia piosenkę Budki Suflera Jolka, Jolka na Autobiografię gołębia. Na melodię: „Emigrowałem/Z objęć twych nad ranem/Dzień mnie wyganiał/Nocą znów wracałem” zaśpiewał: „Eksplodowałem/Cały białym kałem/Potem gruchając/Szybko odleciałem”. Zapadła cisza i to niezręczna, którą spróbowała przerwać koleżanka. „Czy wydajesz jakąś prozę artystyczną?” – zapytała mnie (najwyraźniej dość miała poezji). „W tej kwestii zszedłem do podziemia” – odpowiedziałem – „Uprawiam na ścianie w kiblu”. I znowu zapadła cisza, i znowu niezręczna.

Godzinę później ktoś przeczytał wiadomość o tym, że Palikotowi marzy się Wanda Nowicka marząca o zgwałceniu. „Nie powinien publicznie mówić o gwałcie” – odezwał się kolega Krwawy od Kurosawy – „Z przyczyn wizerunkowych powinien użyć eufemizmu, na przykład seks-niespodzianka”. „W takim razie gwałt w zakrystii to kinder-niespodzianka” – odpowiedział mu ktoś i potem nikt nie odzywał się aż do wieczora, kiedy to wychodziliśmy z firmy. Na recepcji siedział już ochroniarz. Nasz ochroniarz przychodzi na noc i żeby nie zasnąć, słucha radia. A tak się składa, że polskie rozgłośnie mają obowiązek nadawać pewną ilość polskiej muzyki i żeby nie stracić polskich słuchaczy, nadają tę polską muzykę późną nocą. Dzięki temu nasz ochroniarz jest jednym z najlepszym ekspertów w kwestii współczesnej rodzimej twórczości piosenkowej. „Za komuny dawali piosenki miłosne” – powiedział do recepcjonistki, podczas gdy my ubieraliśmy kurtki – „Teraz dają piosenki rozwodowe”. I znowu zapadła ciężka cisza, z której wymiksowaliśmy się na mroźny i ciemny dwór. Poszedłem w górę Dolnej (mój codzienny paradoks), a nawet pobiegłem, żeby zdążyć przed siódmą. Musiałem odebrać kurę, bo tak się składa, że co jakiś czas odbieram kurę. Nie z przedszkola dla kur, tylko ze sklepu ekologicznego, który jest czynny do dziewiętnastej.

Wszystkie te drobne zbrylenia dnia codziennego okazały się jednak niczym wobec potężnego megazbrylenia, do którego doszło wczoraj. Benek XVI ogłosił, że odchodzi i zmienia imię na Pulpet. Zapadła cisza. Oczywiście, nie w mediach. W mediach rozległ się podniecony jazgot, jak zawsze, kiedy celebryta niespodziewanie kończy karierę. Co bardziej erudycyjni eksperci przypominają, że to drugi taki przypadek w historii (pierwszym przypadkiem był Celestyn V: po abdykacji został zamurowany w malutkiej podziemnej celi przez swojego następcę, a dodatkowo jeszcze Dante obrobił mu dupę, ogłaszając, że każdy papież, który ośmieli się abdykować, idzie prosto do piekła – swoją drogą, odważny kocur z tego Benka). Media krzyczą, ale cisza i milczenie zapanowały wśród tych moich znajomych, którzy są katolickimi integrystami. W tym przypadku dyskusja klasycznie się zbryliła. Najwyższy szef integrystów wypuścił z siebie twardą, skondensowaną bryłę szokującej deklaracji. I co na to moi znajomi integryści? Nic. Ani bryłki z gęby. A ja bardzo chciałbym się dowiedzieć, co o tym wszystkim myśli na przykład Tomasz Titkow, integrysta i poeta, autor słynnego wiersza Przyroda Ojczysta, Jaka Jest:

po polach gonią się zające

nad nimi zachodzące słońce

a potem się chowają w norach

gawędzą długo o waporach

synowie mali zającowie

w kącikach popiardują z cicha

albo polują na pająki

i nakładają je na kromki

Pamiętam, jak po wyborze Śpiewającego Szczura (kocur Benek był kiedyś Rat Singer, ale w epoce modyfikacji genetycznych nikogo to nie powinno dziwić) Titkow wysyłał do kolegów SMS-y o treści: „My-Progresiści 2:1″. Teraz powinien wysłać: „My-Progresiści 2:2″. Bo abdykacja Benka XVI to znak, że nawet potworna watykańska korporacja zaczyna działać według trochę bardziej normalnych zasad. Bronił się przed tym rozpaczliwie nasz Santo Subito, bo bał się, że stworzy precedens – bał się, że gdy tylko jakiś następny papież zacznie bredzić, wierni krzykną: „Na emeryturę, dziadku!. Nie, nie mam zamiaru chwalić Benka ani jakiegokolwiek papieża (wszelkie papiestwo jest mi wstrętne z przyczyn religijnych). Tym bardziej, że jazgoczące media już chwalą Benka, i to tak, jak gdyby wszystkie swoje informacje czerpały od kota Chico (kot Chico to główny biograf-hagiograf kota Benka). Kot Chico niestety nie wspomina o tym, jak kot Benek chronił miłośników kinder-niespodzianki. Nie wspomina o wielu innych koto- czy też kato-szwindlach. Ale trzeba Benkowi przyznać, że jego Gran Rifiuto – Wielka Odmowa, tak to nazwał Dante w przypadku zamurowanego Celestyna – tworzy właśnie ten przyjemny precedens, którego bał się Karol. Papież, który został multimedialnym cierpiętnikiem (a potem Adamczykiem).

Oczywiście, nie jestem na tyle naiwny, żeby uznać, że mamy do czynienia z jakimś przełomem. Mówi się, że abdykacja została wymuszona przez zakulisowy bunt watykańskiej frakcji liberalnej, ale nie bardzo wierzę w to, że coś się zmieni. Tak zwany Kościół katolicki sformatował się teraz głównie na kraje Trzeciego Świata (bardziej konserwatywne niż Zachód), a w państwach zachodnich – na ludzi starszych (też bardziej konserwatywnych niż reszta). Stary target ma dodatkowo tę zaletę, że wbrew pozorom nie wymiera, tylko – paradoksalnie – się odnawia. Choćby nie wiem, jak postępowy był człowiek, choćby przez całe życie przeklinał moherów, to na starość siłą rzeczy zaczyna myśleć, że świat się kończy, przestaje lubić zmiany, młodzi takiego drażnią. Łatwiej postraszyć go piekłem i ogólnie wciągnąć do jakiejś ponurej sekty, na przykład katolickiej. Dlatego Watykan woli trzymać się tej pewnej i sprawdzonej grupy docelowej. W krajach bardziej rozwiniętych niż nasz pozwala się katolickim księżom na ciche odstępstwa (dopuszczanie prezerwatyw, tolerancja dla gejów), ale raczej nie należy się spodziewać, że te ciche odstępstwa przeobrażą się w jedno wielkie głośne odstępstwo ex cathedra. Firma nie może wizerunkowo stracić w oczach Trzeciego Świata i moherowych staruszek. Jest to straszna perspektywa dla Polski, ponieważ jesteśmy krajem Trzeciego Świata rządzonym przez moherowe staruszki.

Ale nie upadajmy na duchu. Zapomnijmy na chwilę o tym, że kocur nas obsikał i właśnie się zbrylamy. Bo teraz, na zakończenie, będzie optymistyczny akcent. Zastanawiałem się, jak wynagrodzić projektantowi Maciejowi Zieniowi ochlapanie farbą jego butiku przez lewicowych aktywistów. I mam dla niego pomysł. Nowa kolekcja pod nazwą Rewolucja, składająca się z eleganckich kreacji ochlapanych czerwoną farbą. A jak już o tym myślałem, to przy okazji, siłą rozpędu, wymyśliłem dla keczupu (nieistniejącego, ale możliwego, pozycjonującego się jako ostry, naturalny, piękny kolorystycznie i odważniejszy niż Heyah) następującą reklamę w konwencji filmowej: komunista z czerwoną gwiazdą na czapce strzela do burżuja. Następnie wyjmuje kanapkę z serem i macza ją w krwi zastrzelonego, mówiąc: Same naturalne składniki. Zero barwników. Prawdziwie czerwony, jak ja

www.tomaszpiatek.pl 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij