Proszę Państwa, dzisiaj pojawiło się nowe pojęcie: znikospisek. Kiedy chodziłem do liceum, nieraz mówiłem pani od przedmiotu X, że muszę iść na zajęcia Y, a
Proszę Państwa, dzisiaj pojawiło się
nowe pojęcie: znikospisek. Kiedy chodziłem do liceum, nieraz
mówiłem pani od przedmiotu X, że muszę iść na zajęcia Y, a
panu od zajęć Y mówiłem, że muszę iść na lekcję X.
Nazywaliśmy to z kolegami: „znikopis”. Było takie urządzenie,
pisało się rysikiem po specjalnej powierzchni słowo, a potem to
słowo znikało: niewiarygodnie kretyński wynalazek. I my też tak
kretyńsko znikaliśmy, stosując znikopis, a czasem znikopisek –
zdrabnialiśmy go, bo mieliśmy do niego czuły stosunek (nie do
kretyńskiego wynalazku, tylko do naszego sposobu na uniknięcie X i
Y). No więc gruchnęła wieść, że Antoni Macierewicz wymówił
się od obecności w sądzie obecnością w Sejmie, a od obecności w
Sejmie obecnością w sądzie. Czekam na wyjaśnienie tego
zdumiewającego incydentu. Na pewno się okaże, że był to
znikospisek. Znikospisek Putinotusek: Putin z Tuskiem porwali
Macierewicza między sądem a Sejmem i próbowali go przeciąć na
pół, żeby zmusić go do obecności w obu miejscach naraz. Teraz w
internecie powinny się pojawić wstrząsające zdjęcia przecinanego
Macierewicza, zamieszczone przez cynicznych rosyjskich agentów.
Ale dosyć o Macierewiczu i podobnych
głupotach. Dzisiaj myślałem o poważniejszych sprawach czyli znowu
o internecie. Lamenty na temat tego, co internet robi z naszym
mózgiem, są powszechne, prawdziwe i sam nieraz w nich
uczestniczyłem. Rozkojarzenie, powierzchowność, brak szacunku dla
wiedzy, zanik zdolności uczenia się, wynikająca z anonimowości
eksplozja chamstwa, nienawiści i nieodpowiedzialności za słowo. To
wszystko prawda, to wszystko bardzo smutne, to ogromne zagrożenie
dla kultury i demokracji. Z drugiej strony jednak nie za bardzo chce
się tych lamentów słuchać, no bo ile można lamentować? Lepiej
byłoby coś zrobić. Tylko co? Widząc, jak rozsądnie korzystają z
internetu ludzie starsi, którzy wychowali się bez sieci, w epoce
książki, zaproponowałem kiedyś, żeby internet był dostępny od
osiemnastego roku życia – tak, aby młody człowiek, zanim siądzie
przed ekranem, miał szansę ukształtować sobie umysł w sposób
bardziej sensowny. Oczywiście, moja skromna propozycja została
przyjęta jako prowokacyjny żart. Mam nadzieję, że ktoś kiedyś
zrozumie, że jest ona projektem nie tylko poważnym, ale koniecznym.
Tym bardziej, że młodzi i niemłodzi ludzie noszą już internet ze
sobą wszędzie w kieszeni, a zaraz będą nam zagrażać okulary
Google i inne „nakładki”, dzięki którym człowiek permanentnie
będzie przebywał w realu i wirtualu naraz.
Kiedy rozmyślałem nad tą całą
sytuacją, nagle zdałem sobie sprawę, że poza rozkojarzeniem,
zanikiem zdolności uczenia się, chamstwem i nieodpowiedzialnością
internet zrobił nam jeszcze jedną wielką krzywdę, być może
większą niż pozostałe. Kiedy sieć trafiła do tak zwanego
szarego człowieka, towarzyszyły jej zachwyty. Oto ogromne źródło
wiedzy dla każdego, oto niezwykle poszerzony i pogłębiony kontakt
ze światem. Nareszcie każdy może się dowiedzieć wszystkiego o
wszystkim, wszystko zobaczyć etc. Niektórzy nawet się tym
martwili: twierdzili, że użytkownik internetu będzie surfował bez
końca, przeskakując od informacji do informacji, aż się zagubi w
tym informacyjnym morzu. Naiwne obawy. Rzeczywiście, współczesny
mieszkaniec Zachodu spędza przed komputerem długie godziny, ale
rynkowe badania pokazują dobitnie, że wchodzi ciągle na te same
pięć ulubionych stron, a jeśli surfuje, to tylko w poszukiwaniu
pięciu ulubionych tematów. Zanikła ciekawość świata. Możliwość
łatwego, taniego i błyskawicznego dostępu do każdej informacji
sprawiła, że informacje bardzo się zdewaluowały. Tak samo:
możliwość łatwego oglądania rzeczy najciekawszych i najbardziej
niezwykłych sprawiła, że zdewaluowały się rzeczy ciekawe i
niezwykłe. I nie jest to postawa, jaką ludzie przyjmują tylko
przed komputerem, przenosi się ona także na ich codzienne życie.
Pracując w reklamie, mam wspaniałe możliwości obserwacji masowego
mózgu. Dziesięć lat temu ludzie pozytywnie reagowali na
zaskakujące, niezwykłe obrazy i sytuacje, które przykuwały ich
uwagę i zmuszały ich do zrozumienia przekazu o reklamowanym
produkcie czy marce. Dzisiaj ludzie nie tylko nie chcą nic rozumieć,
ale także nawet najbardziej niezwykły obraz nie przykuwa ich uwagi.
Założę się, że gdyby wyszli na ulicę i zobaczyli, że – jak w
niezapomnianej piosence Siekiery – robot gwałci krokodyla, to
wyjęliby telefony, zrobili zdjęcie i zamieścili ten niezwykły
obraz w necie, gwoli chwili błahej uciechy (coraz krótszej chwili
coraz bardziej błahej uciechy). A wielu z nich powiedziałoby: „E,
tam”. Jednym słowem, odesłaliby kolejny niezwykły obraz na jego
miejsce: do lamusa (jak to się kiedyś mówiło), czyli na pawlacz
(tak też się kiedyś mówiło), czyli do składziku coraz mniej
ciekawych ciekawostek. Bo tym się właśnie staje internet:
gigantycznym lamusem, pawlaczem i składzikiem.
I paradoksalnie, skoro informacje,
niezwykłości i ciekawości się zdewaluowały, to najbardziej błaha
informacja nabiera takiej samej wagi, jak najbardziej niezwykła i
ciekawa. Stąd kariera debilnych internetowych memów, które stają
się główną strawą duchową masowego użytkownika netu.
Zastanawiam się więc, jak to będzie
za parę lat, kiedy okulary Google spowszechnieją i nabiorą mocy.
Idę i wyświetla mi się informacja, że jestem sto metrów od
atrakcyjnego cenowo sklepu. Pojawia się też lista towarów, cen i
oczywiście promocje. Odwracam się i dostaję info, że w drugą
stronę też tylko sto metrów dzieli mnie od innego atrakcyjnego
sklepu. Kręcę się więc jak gówno w przerębli – ale zarazem
gówno mnie to wszystko obchodzi. Gówno mnie to obchodzi, skoro
gdziekolwiek bym nie był i w którą stronę nie patrzył, zawsze
jestem o sto metrów od atrakcyjnego sklepu. Osiągnąłem nowy,
niesamowity stopień rozwoju istoty ludzkiej: marionetka, ale
zblazowana. Przechodzi kobieta i wyświetla mi się jej profil
społecznościowy, ale to też mnie nie obchodzi, skoro w każdej
chwili mogę się podłączyć do wielu innych kobiet robiących
różne atrakcyjne rzeczy, nieraz nawet na żywo. No więc idę, a
równocześnie dostaję info sprofilowane do moich wyborów
oglądackich, czyli wiadomość, że czekoladowego loda mogę sobie
kupić w lodziarni dwadzieścia metrów stąd, ze zniżką dla
każdego, kto podczas zakupu przełączy się z pornola na reklamę
tygodnika „Uwarzam Tak”, też sprofilowaną na mnie, bo jak
wiadomo, prawdziwi macho lubiący hard-porno mają poglądy
prawicowe. Ale ja się nie przełączam, bo jestem szczęśliwy i nic
więcej nie chcę i szczęścia wszystkim życzę.