Tomasz Piątek

Czy uratować kapitalizm?

Kapitalizm albo będzie socjaldemokratyczny, albo zawali się z hukiem. Więc tylko lewica (nie SLD, oczywiście) może go uratować

Cieszy to duszę proroka, gdy jego proroctwa się spełniają. Cieszy, ale nie zawsze. We wtorek okazało się, że będziemy doliczać do PKB przychody z handlu narkotykami, obliczane na podstawie statystyk policyjnych: statystyki policyjne mają poprawić statystyki gospodarcze. Zapowiedziałem wtedy, że zacznie się wielkie policyjne polowanie na młodych ludzi w poszukiwaniu skręta. Siekiera, motyka, lolek z blantem, znowu mamy dziś łapankę. Siekiera, motyka, skręt i joint, kiedy oni pójdą stąd. No i w czwartek Wyborcza podała, że policja masowo łapie młodych ludzi na ulicy, legitymuje ich, a nawet zagląda im do torebek, wszystko pod pretekstem poszukiwania młodocianych uciekinierów z domu. Ośmielam się sądzić, że stróże prawa chcą przede wszystkim przyjrzeć się młodym źrenicom, względnie wywęszyć zapach dymka, nie mówiąc już o skręcie w torebce. Piszę to nie tylko na podstawie doniesień prasowych. Byłem wczoraj wieczorem w centrum Warszawy i widziałem czwórkę dzielnych funkcjonariuszy, którzy pod Novotelem zatrzymywali wszystkich wyglądających młodziej lub weselej, wdzierając się nawet do ogródków kawiarnianych, gdzie o wesołość nietrudno z całkiem legalnych przyczyn. Ciekawe, że mnie, starego ćpuna, nikt nie zatrzymał. Może dlatego, że jestem smutny, smutny i zły

Okazuje się, że lepiej być smutnym, bo smutnego złe nie weźmie. Grzywny za wesołość zasilą budżet, statystyki zatrzymań poprawią PKB, zarobimy punkty u agencji ratingowych i przyjedzie do nas więcej kapitału, żeby wywieźć od nas więcej kapitału. A że przy okazji masowo będzie się łamać młodym ludziom życie, to nie problem, bo przecież oni i tak już mają złamane życie. Ogromna większość z nich nie dostanie sensownej czy dobrze płatnej pracy, nie zarobi na własne mieszkanie, nie może też liczyć na emeryturę, no, chyba że ktoś wyjedzie z Polski i zostanie kolejnym poddanym royal baby (pewnie dlatego polskie media tak się ekscytują tym porodem – siłą rzeczy sprawy brytyjskie stają się dla nas ważniejsze niż polskie). Młodych nie czeka żadne prosperity, choćby zrobili cztery fakultety w Wyższych Szkołach Cedzenia Sitem (tak to nazywa profesor Łukasiewicz). A jak mawiał Gottlieb Braunow, gdy humaniści są bezrobotni, robi się niebezpiecznie. Sytuacja jest rewolucyjna: kształci się masy (albo, co gorsza, podkształca-niedokształca, nie tylko zresztą humanistycznie), a potem każe im się gnić na bezrobociu, albo harować poniżej aspiracji i wykształcenia czy też podkształcenia. W tych warunkach jakaś rewolucja jest raczej nieunikniona. I nie wiem, czy royal baby wchłonie i spacyfikuje cały jej potencjał. 

No właśnie, prosperity. To jest mój temat na dziś: kapitalizm obiecał nam prosperity, a teraz musi je fałszować prześladując młodych ludzi, którzy w warunkach braku prosperity próbują pocieszyć się skrętem. Pewien młody człowiek, mój znajomy od dziecka był karmiony tym, co Jacek Żakowski trafnie nazwał biznesowymi bajkami na drucie: jęczeniem przedsiębiorców, że niskie podatki są za wysokie i zabijają gospodarkę. Młody zrobił więc oczy jak spodki, kiedy mu powiedziałem, że w Kraju Wzorcowym, w czasach wielkiej amerykańskiej prosperity, najwyższa stawka podatku dochodowego wahała się od 70 do 94 procent. Był to okres żywiołowego wzrostu gospodarczego. Chociaż piszę felieton (a więc coś, co ma być śmieszne, a nie musi być konkretne), podam parę konkretnych liczb. Bo te liczby są bardzo śmieszne, jeśli skonfrontować je z bajkami Korwin-Mikkego, Balcerowicza, Orłowskiego, Mordasewicza i innych naszych niby-ekonomistów.

Rok 1950 w USA: najwyższa stawka podatku dochodowego 91 procent, wzrost gospodarczy 8,7 procent, bezrobocie 4,3 procent.

Rok  1951: najwyższa stawka 91%, wzrost 7,7%, bezrobocie 3,1%.

Rok 1955: najwyższa stawka 91%, wzrost 7,2%, bezrobocie 4,2%.

Rok 1959: najwyższa stawka 91%, wzrost 7,2%, bezrobocie 5,3%.

Rok 1962: najwyższa stawka 91%, wzrost 6,1%, bezrobocie 5,5%.

Dla porównania:

Rok 2003: najwyższa stawka 35%, wzrost 2,5%, bezrobocie 5,7%.

Rok 2004: najwyższa stawka 35%, wzrost 3,3, bezrobocie 5,4%.

Rok 2005: najwyższa stawka 35%, wzrost 3.1, bezrobocie 4,9%.

Rok 2006: najwyższa stawka 35%, wzrost 2,7, bezrobocie 4,4%.

Rok 2007: najwyższa stawka 35%, wzrost 1,9%, bezrobocie 5%.

I tak dalej, przez recesję – 3% w 2008 i 2009, aż do nieco lepszego, ale nadal ospałego 2,2% w 2012 (i bezrobocia 7,8%).

Przypomnijmy też, że całe dwunastolecie 1950-62 było dwunastoleciem wzrostu, pomijając dwie krótkie, jednoroczne recesje w 1954 i w 1958 roku. Mój młody przyjaciel przyjął to wszystko do wiadomości, aczkolwiek stawka 91% zrobiła na nim duże wrażenie. „91 procent podatku? – zapytał – To jak oni żyli?”. „Jak milionerzy – odpowiedziałem – Bo wielu z nich było milionerami. Jak nałożysz na miliardera 91-procentowy podatek, to masz milionera”. 

I tak to jest, proszę Państwa. Zdrowy kapitalizm produkuje milionerów. Chory kapitalizm produkuje miliarderów. Jak widać na przykładzie historii gospodarczej ostatniego półwiecza. Podobno Berlusconi na Sardynii ma klub „Miliarder”, gdzie na drzwiach wisi napis: „Milionerom wstęp wzbroniony”.Chciałbym kiedyś z grupą wkurzonych milionerów zrobić wjazd do tego lokalu.

A tak zupełnie na serio: poza tymi paroma liczbami, które przytoczyłem, istnieje cała masa innych badań i wyliczeń, według których nie jest dobrze, gdy kapitaliści zarabiają za dużo. Nie jest to dobre ani dla społeczeństwa, ani dla firmy. 

Na przykład, niedawno w wywiadzie dla Wyborczej Piotr Kuczyński powiedział, że zarabianie miliardowych sum sprawia, iż apetyt rośnie już nie w miarę jedzenia, a nieproporcjonalnie więcej. Finansista od normalnej ludzkiej pazerności przechodzi do patologicznej ultra-hiper-giga-tera-pazerności, która pompuje mu wyobraźnię i zżera rozsądek. Nasz bohater odrywa się od rzeczywistości i buja w obłokach, a nawet galaktykach, bo zaczyna funkcjonować według zasad kompletnie marsjańskiej ekonomii. Specjalnie nie piszę „księżycowej”, bo to określenie w naszym dominującym dyskursie medialnym zostało zarezerwowane dla komunizmu (można więc powiedzieć, że Balcerowicz zlikwidował nam ekonomię księżycową i zafundował marsjańską – to taki bon mot do wykorzystania dla kolegów dziennikarzy z mediów mainstreamowych, wolno cytować bez powoływania się na autora).

Ale jest jeszcze jeden aspekt kwestii wysokich zarobków w kapitalizmie, dotyczący tym razem  bardziej menedżerów niż finansistów. Obowiązujący w Polsce dogmat mówi, że menedżer musi zarabiać więcej, bo to jest dobre dla firmy: wysokie wynagrodzenie motywuje menedżera, żeby się starał. Otóż ten mechanizm nie zawsze działa (każdy, kto pracował w korporacji, to potwierdzi), a od pewnego progu wysokości wynagrodzenia staje się wręcz przeciwskuteczny. Jeżeli przez sześć miesięcy w zarządzie firmy zdążę zarobić tyle, że mogę resztę życia spędzić w pałacu na Karaibach, to w dupie mam firmę i jej przyszłe losy. Sześć miesięcy lenię się w gabinecie, a przez resztę życia na rajskiej wyspie.

Dlatego gorąco popieram propozycję OPZZ, żeby ustawowo ujawnić wszystkie zarobki w Polsce. Większa świadomość niesprawiedliwości i szkodnictwa na pewno ułatwiłaby walkę z nimi (z niesprawiedliwością i szkodnictwem, nie z zarobkami). Celowo piszę „niesprawiedliwość”, a nie „rozwarstwienie”, bo modny dzisiaj termin „rozwarstwienie” to słowo-pułapka: sugeruje formację geologiczną, czyli coś, co jest naturalne i bardzo trudne do usunięcia. Z pełną świadomością też piszę „szkodnictwo” – w tym sensie, że zbyt wysokie dochody kapitalistów szkodzą samemu kapitalizmowi. Obawiam się jednak, że propozycja OPZZ nie przejdzie. Związkowcy chcą ją przeforsować siłami kolegów z SLD w parlamencie. Niestety, koledzy z SLD żadnych sił już nie mają, żeby cokolwiek forsować – a domyślam się, że wielu z nich wolałoby nie ujawniać swych zarobków.

Optymistyczne jest jednak to, że los kapitalizmu jest w naszych rękach. Z tego wszystkiego, co napisałem, wynika, że kapitalizm albo będzie socjaldemokratyczny, albo zawali się z hukiem. Więc tylko lewica (nie SLD, oczywiście) może go uratować. Oczywiście, wymagałoby to ogromnej pracy, jakiejś – zakładam, że łagodnej – rewolucji światowej (światowej, bo przy swobodnym globalnym przepływie kapitałów wysokie podatki można ustanowić tylko wtedy, gdy ustanowi się je wszędzie, albo gdy się ten globalny przepływ zahamuje). Wymagałoby to rewolucji – ale sytuacja już i tak jest rewolucyjna, nie tylko w Polsce, więc…

Pytanie tylko: czy chcemy ratować kapitalizm?

www.tomaszpiątek.pl   

        

    

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij