Tomasz Piątek

Bombowa polityka

I znowu zamiąch w naszym mrowisku. Właściciele kija zdrowo nim zamieszali. Bo od pewnego czasu mieszają już tylko kijem, nie marchewką. „W tym zaś tkwił programu ogrom, że nie program był, a pogrom” – pisał niegdyś satyryk. „Zamiąch jest na prasy łamach, a ten zamiąch to jest zamach” – chciałoby się napisać teraz. Bo proszę Państwa, mamy kolejny zamach. Zamach na zamach. Jak wy nam zamach smoleński, to my wam zamach kołłątajski.

 

Brunon K., adiunkt chemii na Uniwersytecie Rolniczym imienia Hugona Kołłątaja w Krakowie dzięki swojej specjalności miał dostęp do substancji, z których robił materiały wybuchowe (wreszcie jakiś prawdziwy trotyl!) a może także i broń bakteriologiczną – donoszą zdyszane media, co chwila dorzucając kolejną wiadomość z ostatniej chwili. Niektóre z tych wiadomości brzmią cokolwiek osobliwie: adiunkt posiadał też narzędzia, których raczej nie mógł uzyskać na Uniwersytecie Rolniczym – sterowane elektroniczne zapalniki, broń, tysiąc sztuk amunicji, fałszywe tablice rejestracyjne – i raczej ich nie kupił z pensji adiunkta. Wielokrotnie jeździł do Warszawy i robił rekonesans w parlamencie. Planował wysadzić w powietrze posłów, zarówno koalicji jak i opozycji, podczas debaty budżetowej. Prezydenta i rządu też nie zamierzał oszczędzić. Chciał umieszczać bomby w zaparkowanych samochodach, w związku z czym dziennikarze okrzyknęli go polskim Breivikiem. Próbował zorganizować zbrojną grupę i organizował szkolenia z działań dywersyjnych (dlatego zaaresztowano jeszcze dwie inne osoby). Przeprowadzał próbne detonacje. Miał zagrozić prezydenckiemu marszowi „Razem dla Niepodległej”. Ale na szczęście wybuchowego adiunkta aresztowano na czas, chłopcy z ABW poradzili sobie. Być może aż za dobrze, ale o tym za chwilę.

 

Radio Zet twierdzi, że Brunon K. jest wrogiem wszystkich partii. Jednak ma swoje sympatie. Prokuratura podała, że adiunkt kierował się pobudkami nacjonalistycznymi, ksenofobicznymi i antysemickimi. Chciałoby się powiedzieć naszym władzom: tolerujecie nazioli, to teraz macie. Parę dni temu usłyszeliśmy na tak zwanym Marszu Niepodległości, że skrajna prawica chce obalić republikę i posłać swoich przeciwników do grobu. Teraz widzimy, jak to w praktyce może wyglądać.

 

Chciałoby się tak powiedzieć, gdyby nie parę okoliczności, które skłaniają nas raczej do tego, żeby powtórzyć ostrzeżenie sprzed paru dni: bawicie się zapałkami, drogie władze. Jak donoszą media, groźny adiunkt już jakiś czas temu został zadenuncjowany przez własną żonę, którą zaniepokoiły jego głośne rozważania na temat broni bakteriologicznej. Chłopcy z ABW obserwowali go od roku. No cóż, nie jestem specjalistą od praktyk kontrwywiadowczo-antyterrorystycznych, ale jeżeli to był tak niebezpieczny gość, jak nam teraz mówią, to czy nie trzeba go było aresztować szybciej? Zrobiono to jednak na dzień przed marszem prezydenckim (czyżby tyle trwało zbieranie dowodów? czyżby ABW była gotowa tyle zaryzykować dla praworządności?), a o sprawie poinformowano dopiero teraz.

 

Ja mam podejrzenie, że sprawę przeciągnięto nieprzypadkowo. Władze nie chciały odpalać kolejnej bomby medialnej, podczas kiedy nie opadł jeszcze kurz po trotylowej bombie smoleńskiej. Trzeba było odpowiednio wygrać efekt smoleńskiego pseudo-trotylu. Niech najpierw przejdzie ten hałas, niech PiS się ośmieszy, niech słupki nam wzrosną. A wtedy można odpalić bombę numer dwa: prawdziwy trotyl! Zamach na prezydenta, zamach na rząd, zamach na wszystkich, więc wszyscy jednoczmy się wokół rządu i prezydenta. I słupki znowu nam wzrosną, a gadanina o tym zamachu zagłuszy trochę gadaninę o rzekomym zamachu smoleńskim. „Tusk Kaczyńskiemu nawet zamach ukradł” – jak to ktoś mi napisał w mailu. Taka jest bombowa nasza polityka. Coraz bardziej niebezpieczna, bo coraz bardziej opierająca się na bombach. I co z tego, że przeważnie są to bomby, których nie było – takie też wybuchają, mentalnie, społecznie, politycznie – i też ranią.

 

Czekam na następne bombowe doniesienia, a tymczasem odnotuję jeszcze niespotykany wysyp kazań ze strony naszych nauczycieli narodu, jaki miał miejsce w ostatnich dniach. Oczywiście, nie mam na myśli naszych kaznodziejów z hard-prawicy, bo ci nieustannie wygłaszają kazania, nie tylko w ostatnich dniach, i jest ich tylu, że aż chciałoby się ich jakoś skomasować. Na przykład zrobić z Semki i Ziemkiewicza jednego Semkiewicza, połączyć braci Karnowskich w jednego Karnego Bliźniaka, zmiksować Pospieszalskiego i Wolniewicza w jednego Średnioszybkiego. Ale w ostatnim tygodniu z licznymi napomnieniami do narodu wystąpili nauczyciele z soft-prawicy.

 

Najpierw Adam Michnik oznajmił nam, że mimo burd, jakie wywołują neofaszyści, należy wyciągnąć pomocną dłoń do chłopców z ONR, a zaraz potem zgromił lewicę, że się odwraca tyłkiem do tradycji narodowej. Panie Adamie, może niech pan się odwróci przodkiem do tej tradycji i popatrzy na nią, ale nie w postaci hagiograficznej, tylko faktograficznej. Tradycja naszego narodu, którą każą nam się zachwycać Sienkiewicz, Giertych, a teraz także i Michnik, to przede wszystkim tradycja kilku wieków potwornego niewolnictwa. Skrzetuski i Kmicic to właściciele tak zwanych chamów. Polacy są jak Amerykanie ze stanów południowych, którzy idealizują niewolniczą przeszłość. Z tą różnicą, że w Stanach potomkowie niewolników nie zachwycają się właścicielami, chroni ich przed tym kolor skóry. Polaków żaden kolor nie chroni, więc zachwycają się szlachcicem, który prawdopodobnie skatowałby ich za to, że mają chamską krew. Bo ogromna większość Polaków pochodzi od chamów, nie od panów. Kult tak zwanej polskiej tradycji to absurd, z którego Polacy powinni się wyzwolić. Powinni potępić niewolnictwo i kulturę, która na nim wyrosła, która idealizowała panów i ich wątpliwe cnoty – tak zwaną szlachecką fantazję, zamiłowanie do ekscesu, szeroki gest czyli rozrzutność – na które mogli oni sobie pozwolić tylko dzięki posiadaniu licznych niewolników. A niewolnictwo to grzech główny dawnej Polski, ale przecież nie jedyny. Do tego dochodzi anarchia, bezprawie, ciemnota, kontrreformacyjne bałwochwalstwo, pogardliwy stosunek do obcych. A później, po zasłużonych rozbiorach – tępy konserwatyzm, idealizacja przeszłości, zacofanie, bluźniercza mitologia „Chrystusa Narodów”, tendencje samobójcze wyrażające się w bezsensownych powstaniach, a zamiast dawnego pogardliwego stosunku do obcych – stosunek nienawistny czyli regularna ksenofobia. Jak tu się nie odwrócić tyłkiem od czegoś takiego? Najlepszą częścią polskiej tradycji są ci, którzy w przeszłości przeciwko tej tradycji występowali, tak jak pan kiedyś to robił, panie Adamie. Od nich się nie odwracamy.

 

Tyle o Michniku. A następca Michnika, który przejął po nim rząd młodszych i nieco bardziej plastikowych dusz, wygłosił z kolei swoje kazanie w „Newsweeku”. Wielu zastanawiało się, kto będzie tym następcą, kto będzie królem post-salonu, typowano myślicieli, redaktorów, publicystów… A tu okazało się, że jest nim Kuba Wojewódzki. Namaszczony przez samego Michnika, który stwierdził przecież kiedyś, że ustami Kuby mówi Duch Święty. No cóż, najwyraźniej Michnik zna się z jakimś innym duchem, bo Duch Święty raczej nie będzie publicznie poniżał Ukrainek. Ale wróćmy do meritum: Wojewódzki też zaczyna od opowieści o PiS-owskiej i neofaszystowskiej agresji (przedstawia się jako jej ofiara), aby potem nagle powiedzieć: boję się radykalnej lewicy, ufam tylko Wandzie Nowickiej, reszta lewaków to bałaganiarze i niedobitki przeszłości. Jak widać, to jest nowa polska tradycja: zacząć od tego, że ultraprawica jest agresywna, a potem napaść na lewicę z absurdalnymi zarzutami: a to że nie podobają nam się Kmicic i powstańcy, a to że jesteśmy bałaganiarze. Ten ostatni zarzut w ustach Wojewódzkiego jest szczególnie zabawny (kto widział jego dom, ten wie) i zdradza, jak bardzo nieporadna jest nasza soft-prawica, próbując osadzić się w centrum. Chce ona powiedzieć: na prawo ode mnie są groźne oszołomy, a na lewo groźni… No właśnie, kto? Brakuje pogardliwego określenia, symetrycznego dla oszołomstwa. I nic dziwnego, bo zagrożenie ze strony oszołoma jest prawdziwe, w ręce stryczek, a pod pachą bomba. Po lewej stronie takiego zagrożenia nie ma, więc centroprawacy szukają na ślepo jakiejś nazwy-przezwiska. Najpierw redaktor Baczyński nazwał nas pięknoduchami, teraz Wojewódzki – bałaganiarzami. No cóż, lepiej mieć w sobie pięknoducha, niż tego ducha, który każe Wojewódzkiemu bluzgać na Ukrainki.

 

I wreszcie w roli nauczyciela narodu wystąpił krytyk filmowy, Tadeusz Sobolewski, który na pierwszej stronie „Wyborczej” naucza, że nauczycielem narodu jest Władysław Pasikowski. Oznajmił, że film Pasikowskiego Pokłosie niesie narodowi polskiemu religijne odrodzenie. No nieźle, pomyślałem sobie, jak to przeczytałem, Pasikowski jako nowy Wojtyła. Powinien teraz wystąpić Linda, przeładować gnata i powiedzieć: „Ja wam, kurwa, dam religijne odrodzenie”. Nie mam nic przeciwko Pokłosiu. Scenariusz jest przyzwoity, temat ważny. Ale pragnę zwrócić uwagę na to, że z refleksji nad męką Żydów powstał film o męce Polaka. To on zostaje ukrzyżowany, to on jest bohaterem. Najwyraźniej ciągle nie jesteśmy w stanie popatrzeć na mękę Żyda jako na mękę człowieka, po prostu. Najwyraźniej ciągle potrzebujemy do tego męki Polaka jako środka pośredniczącego. Dopóki to się nie zmieni, to nie ma mowy o żadnym odrodzeniu. Pokłosie to kolejny film o dobrym Polaku na tle Holocaustu, a takich filmów było sporo, były też lepsze (W ciemności Agnieszki Holland).

 

Do widzenia Państwu i proszę uważać na bomby.

www.tomaszpiatek.pl

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Piątek
Tomasz Piątek
Pisarz, felietonista
Pisarz, felietonista. Ukończył lingwistykę na Universita’ degli Studi di Milano. Pracował w „Polityce”, RMF FM, „La Stampa”, Inforadiu, Radiostacji. Publikował w miesięczniku „Film” i w „Życiu Warszawy”. Autor wielu powieści. Nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka "Antypapież" (2011) i "Podręcznik dla klasy pierwszej" (2011).
Zamknij