Sytuacja w polskim teatrze jest napięta nie tylko dlatego, że ciągle jacyś politycy wpadają na świetny pomysł, by zaoszczędzić na kulturze, nie rozumiejąc, że „innowacyjne społeczeństwo”, o którym tak marzą, nie zostanie stworzone przez same wizyty na „szklanej pułapce”. Sytuacja wewnątrz samej biurokracji systemu teatralnego też jest napięta. Naciski finansowe z zewnątrz jeszcze tę sytuację zaostrzają.
Polski teatr ma problem, który każda biurokracja napotyka wcześniej czy później – jest to problem awansu. Dyrektorzy o wiele za długo pracują w jednym miejscu. System nie radzi sobie z awansowaniem najbardziej kompetentnych administratorów, w związku z czym narasta frustracja coraz większej grupy artystów, gotowych wziąć odpowiedzialność za coś więcej niż pojedyncze spektakle.
Obecnie droga zawodowa reżyserów wygląda tak, że mamy dość łatwą drogę do debiutu (ponieważ jesteśmy gotowić zrobić pierwsze spektakle za półdarmo lub wręcz za darmo), najwybitniejsi dosyć łatwo awansują do pierwszej ligi teatrów – i koniec. Reżyserzy odnoszący sukces nie dostają propozycji objęcia teatrów – również dlatego, że teatrami wciąż administrują ci sami ludzie.
Drabina kadrowa jest niezwykle krótka – nawet najwybitniejsi dyrektorzy nie awansują, bo nie ma dokąd. Grzegorz Jarzyna, na przykład, po spektakularnym sukcesie Rozmaitości, nie został awansowany w 2003 roku na dyrektora większego warszawskiego teatru, gdzie mógłby realizować to samo, tylko na większą skalę, co by otworzyło dyrekcje Rozmaitości na młodszego dyrektora. Władze trzymają go w podziemiach przy Marszałkowskiej. Tak samo Maciej Englert nie został nigdy awansowany z szefa maleńkiego teatru Współczesnego na szefa teatru Dramatycznego czy Powszechnego. Z kolei Maciej Nowak, po niewątpliwie wybitnym okresie w Gdańsku, wydaje się pozostawać na czymś w rodzaju banicji w Instytucie Teatralnym, mimo oczywistych i udowodnionych kwalifikacji, kontaktów zagranicznych, charyzmy, etc. etc. Ale nikt nie awansuje, wszystko stoi w miejscu. Dyrektorzy pracują kilkanaście, a nawet i dwadzieścia parę lat, stwarzając swoje dwory, generując układy nepotyczne. Z drugiej strony rosną zastępy ambitnych, ale sfrustrowanych ludzi, gotowych poświęcić swoje siły na budowanie aktywnego i nowoczesnego życia teatralnego, ale nie mających ku temu możliwości.
Jedną z osobliwości świata teatru jest to, że pracuje w nim stosunkowo dużo idealistów, ale ci są trzymani na zewnątrz systemu. Zamiast umożliwić Krzysztofowi Warlikowskiemu pracę w jednym z istniejących, dobrze sfinansowanych instytucji, władze stworzyły mu zupełnie nową, wiecznie niedofinansowaną – aby przypadkiem ludzie, którym zależy na stworzeniu ciekawego miejsca, nie mieli ku temu okazji. Gdyby ekipa, która dziś tworzy Teatr Nowy, miała do dyspozycji trzy sceny i środki teatru Dramatycznego, sytuacja byłaby kompletnie inna.
Ooprócz frustracji artystów, którym zostaje jeszcze awans zagraniczny (co coraz powszechniej praktykują najwybitniejsi reżyserzy, i co wydaje się naturalnym wyborem w tej sytuacji) jest to problem zagospodarowania zasobów ludzkich: wielka ilość wiedzy, kompetencji i ambicji jest marnowana albo wysyłana za granicę. Społeczeństwo (które zapłaciło, żeby cały ten talent wykształcić) nie ma z tego nic.