Michał Zadara

Ogłaszam alarm dla miasta Kobane

Jak to się stało, że polskie państwo i społeczeństwo, tak oburzone siedemdziesiąt lat temu na obojętność świata, dziś stało się najbardziej obojętne ze wszystkich?

O co walczyli powstańcy warszawscy? Czy walczyli o uniwersalne wartości i w związku z tym byli moralnie lepsi od swoich przeciwników, czy też po prostu bronili swojej grupy etnicznej przed inną grupą etniczną, a więc byli moralnie na równi z niemieckimi żołnierzami? Lubię myśl, że to pierwsze: że Polacy byli w drugiej wojnie światowej po jasnej stronie, a Niemcy po ciemnej; że Polacy walczyli o uniwersalne wartości, takie jak godność, wolność, równość, demokracja, którymi naziści gardzili. Identyfikuję się więc z powstańcami nie tylko dlatego, że byli Polakami takimi jak ja, ale też dlatego, że walczyli o cele, w które ja wierzę. A skoro dzisiejsze państwo polskie widzi w powstaniu jedno ze źródeł swojej tożsamości, to – tak lubię myśleć – dzisiejsze państwo nie jest jedynie polityczną manifestacją narodu polskiego, tylko stoi po stronie uniwersalnych wartości wymienionych powyżej.

Ale dzisiejsza polska polityka sprawia, że wcale nie mam co do tego pewności. Jeśli wtedy, przy olbrzymich kosztach, byliśmy gotowi walczyć o pewne wartości, to dlaczego nie jesteśmy w stanie walczyć o te same wartości dziś, przy nieporównywalnie większych zasobach? Dziś nie musimy już walczyć we własnym kraju; znaleźliśmy się w sytuacji tych, którzy z daleka się walkom przyglądają.

Myśląc o Powstaniu Warszawskim, zadajemy sobie pytanie: „Dlaczego Amerykanie nie pomogli? Dlaczego, mając ku temu możliwości, rząd amerykański nie zrzucił broni, tylko słuchał Stalina, który powstańcom pomóc nie chciał?” My – odpowiadamy sobie – postąpilibyśmy inaczej. My nigdy byśmy nie zostawili biednych powstańców samych, na pewno niezwłocznie wysłalibyśmy samoloty z bronią i z pomocą humanitarną. Gdyby powtórzyła się taka sytuacja – myślimy sobie przy okazji obchodów rocznic – że jakieś miasto broni się przed brutalnym, bezwzględnym najeźdźcą – to my na pewno ruszymy z pomocą. Nie pozwolimy na to – myślimy – by jakaś nowa Warszawa znowu została sama, bo jesteśmy po stronie uniwersalnych wartości, takich jak godność, wolność, demokracja.

A nawet jeśli nie ruszymy z pomocą, bo nie będziemy mogli, bo będziemy za słabi albo będziemy za daleko, to przynajmniej będzie nas obchodził los tych ludzi, którzy za chwilę zostaną zarżnięci z furią przez przeciwnika. Będziemy wrażliwi na ich los, będziemy się nim przejmować i będziemy o nich myśleć, o nich pisać, o nich dyskutować. Zapalać za nich świeczki w naszych oknach.

Tymczasem Kobane ginie, a w polskiej polityce i polskich mediach nie istnieje temat miasta, którego mieszkańcy i mieszkanki zostaną zarżnięci, zgwałceni i sprzedani w niewolę, a ich domy zniszczone.

Miasto Kobane nie istnieje w przemówieniach prezydenta, w programie premierki, w polityce ministra spraw zagranicznych. Państwo polskie, tak chętnie odwołujące się do Powstania Warszawskiego jako jednego ze źródeł swojej tożsamości, ma gdzieś miasto Kobane, które za chwilę podzieli los Warszawy sprzed siedemdziesięciu lat.

Salih Muslim, przywódca kurdyjskiej partii w Syrii, czyli przedstawiciel mieszkańców Kobane, w ostatnim tygodniu bardzo jasno wytłumaczył, czego potrzebuje wojsko i mieszkańcy: otwarcia granic Turcji dla uchodźców, pomocy medycznej, zaopatrzenia, przekazanie ciężkiej artylerii walczącym oddziałom kurdyjskim (są to, swoją drogą, potrzeby analogiczne do potrzeb walczącej Warszawy w 1944). Te żądania są możliwe do spełnienia. Państwo polskie mogłoby pomóc i w dramacie uchodźców, i w dostarczeniu ciężkiego sprzętu. Ale polskie władze nawet się nie odniosły do tych próśb, nawet nie zarejestrowały, że to my moglibyśmy być tym krajem, który pomaga.

Polskie media, które co rok wydające śpiewniki powstańcze, naklejki powstańcze i płyty powstańcze z muzyką powstańczą, nie widzą, że znowu dzieje się to samo. Dla polskich mediów miasto Kobane jest gdzieś w Azji czy Afryce, w sumie nie wiadomo gdzie; po prostu dzikusy się nawzajem zarzynają. Żeby dowiedzieć się czegoś o mieście Kobane, polski czytelnik musi czytać gazety angielskie, niemieckie i austriackie. Polskie gazety nie sprzedadzą zbyt dużego nakładu, pisząc o Kurdach. Polityk polski nie zdobędzie głosów, mówiąc o Kurdach.

Jak to się stało, że polskie państwo i społeczeństwo, tak oburzone siedemdziesiąt lat temu na obojętność świata, dziś stało się najbardziej obojętne ze wszystkich?

Ale może jest tak, że walka siedemdziesiąt lat temu nie toczyła się o demokrację, o wolność (jak to lubimy powtarzać), może wcale żołnierze i żołnierki nie walczyli o wzniosłe wartości (jak sobie lubimy pomyśleć), tylko jedna grupa etniczna walczyła przeciwko drugiej, a wartości nie miały żadnego znaczenia? To by tłumaczyło dzisiejszą obojętność, kiedy te same wartości są zagrożone i niszczone tuż przy granicy NATO. Skoro dzisiaj Polska nie jest gotowa zrobić nic dla słabszych, dla tych, którzy chcą żyć w demokracji, dla tych, którzy przeciwstawiają się fundamentalizmowi nieróżniącemu się specjalnie od faszyzmu niemieckiego – to może i wtedy te wartości były bronione tylko przy okazji?

Oczywiście, te dwa obszary nakładały się na siebie – powstańcy walczyli, bo byli Polakami, bo chcieli bronić swoich domów i ulic, i rodzeństwa, a drugiej strony wiedzieli, że ich przeciwnicy to mordercy, faszyści, zbrodniarze, których sposób prowadzenia wojny nie miał nic wspólnego z jakimkolwiek etosem żołnierskim.

Ale w końcu pytanie nie dotyczy tamtych czasów i motywacji, tylko obecnej sytuacji. Dlaczego dziś państwo polskie nie może w ramach NATO nakłonić do zdecydowanej pomocy dla miasta Kobane? Dlaczego nie może być orędownikiem Kurdów, narodu pozbawionego państwa, tak jak kiedyś Polacy byli pozbawieni państwa? Dlaczego ten sam wysoki moralno-etyczny ton, który pojawia się w polskiej polityce w przemówieniach rocznicowych, nie może się pojawić w praktycznej polityce zagranicznej? Ten moralno-etyczny ton, który pozwala nam w historii bardzo jasno oddzielić zło od dobra, zbrodniarzy od ofia – ten ton także dziś mógłby wpłynąć na polski dyskurs polityczny.

Czytaj także:

David Graeber: Rewolucja Kurdów tonie we krwi. Dlaczego Zachód milczy?

Przemysław Wielgosz: Clausewitz w Kobane

Szczepan Kopyt: #kobane

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Zadara
Michał Zadara
Reżyser teatralny
Reżyser teatralny, operowy, filmowy. Urodził się w 1976 roku w Warszawie. Studiował teatr i politykę w Swarthmore College, oceanografię w Woods Hole, reżyserię w Krakowie. Od roku 2005 stworzył ponad 50 inscenizacji dramatycznych, operowych oraz multimedialnych, m.in w teatrach: Wybrzeże w Gdańsku, Starym w Krakowie, Współczesnym we Wrocławiu, Narodowym i Powszechnym w Warszawie, Maxim Gorki w Berlinie, HaBima w Tel Awiwie, Schauspielhaus w Wiedniu; Collective: Unconscious w Nowym Jorku, Operze Wrocławskiej, Operze Narodowej, Muzeum Powstania Warszawskiego, Komische Oper w Berlinie. Laureat Paszportu „Polityki” w 2007 roku. W 2013 roku założył CENTRALĘ, organizację realizującą interdyscyplinarne projekty twórcze. W latach 2016–2019 wykładowca akademii teatralnej w Warszawie. W roku akademickim 2019/2020 profesor na wydziałach teatru oraz filologii klasycznej Swarthmore College, gdzie prowadził zajęcia z tragedii greckiej. Autor felietonów politycznych na krytykapolityczna.pl, współinicjator ruchu Obywatele Kultury, gitarzysta zespołu All Stars Dansing Band.
Zamknij