Michał Zadara

Co mam na myśli, mówiąc „teatr popularny”?

W tekście Ku definicji teatru popularnego z roku 1954, Roland Barthes pisze:

W tekście Ku definicji teatru popularnego z roku 1954, Roland Barthes pisze:
„Teatr, w którym nie nudzi się nikt, obojętnie z jakiej klasy społecznej pochodzi, to teatr grający Corneille’a, Moliera, Szekspira czy Kleista”.


Barthes nie jest idealistą. Powołuje się w tym tekście na przykłady z francuskiego życia teatralnego owych czasów: na sukcesy Vilara z klasyką francuską i na grupy teatralne jeżdżące po prowincji francuskiej, grające autorów wyżej wymienionych. W obecnej dyskusji o teatrze w Polsce, takiego zdania nikt nie wypowiada.


Stało się tak, ponieważ uwierzyliśmy w fałszywą sprzeczność, że teatr może być albo artystyczny, albo masowy. Przemysł rozrywkowy przekonał nas, że tłumy pójdą tylko na mecze piłki nożnej, dość głupie lub patriotyczno-religijne filmy i nieambitne spektakle. My, twórcy i widzowie teatralni, zaakceptowaliśmy następujące warunki dyskusji: ludzie masowo przyjdą tylko na sztuki dość łatwe, w których grają gwiazdy znane z telewizji. Artystyczny teatr nie jest dla mas. Teatr jest zatem albo komercyjny, albo elitarny.


Taki sposób ujęcia opcji repertuarowych, jakie dziś ma teatr, prowadzi bezpośrednio do zakwestionowania sensu dotacji w ogóle.  Skoro na artystyczny teatr „zwykli widzowie” nie chcą chodzić, a na spektaklach, które zapełnią widownię, czyli na niezbyt wyrafinowanych sztukach z gwiazdorskimi obsadami, da się zarobić — to teatr albo może na siebie zarabiać, i nie potrzebuje dotacji, albo jest rozrywką dla elit, i jako taki niepotrzebny społeczeństwu, i też nie potrzebuje dotacji.  Wystarczy porównać wyniki: większość ambitnych teatrów korzystających z dotacji i grających ambitny repertuar gra rzadko, i do niepełnej sali. Teatry komercyjne grają często i do pełnej sali. Wniosek jest oczywisty. Wszystkie teatry powinny działać jak teatry Komedia, Polonia, 6. Piętro. Bronimy dzisiaj „teatru artystycznego”, który się nie legitymuje ilością widzów, lecz ich jakością: największe autorytety chwalą nasz teatr, jest zapraszany za granicę, a nawet do Avignon. Ale wobec potęgi, jaką jest rachunek ekonomiczny, te argumenty zawsze są w defensywie.


Opozycja artystyczny–komercyjny jest problematyczna nie tylko dlatego, że takie zestawienie najczęściej działa na niekorzyść teatru artystycznego. Ta opozycja stała się totalizująca, i wyklucza inne składy widowni: spektakl jest albo ambitny, albo ma nabijać kasę. Dualizm ten jest fałszywy, ponieważ wyklucza możliwość teatru popularnego – równocześnie ambitnego i masowego.


O teatrze popularnym chyba wszyscy zapomnieli. Wydaje się, że od czasu Hanuszkiewicza takiego teatru w Polsce nie ma – i myśmy po raz kolejny wszystko zapomnieli.  Sprzeczność między teatrem ambitnym a masowym jest nam zawsze przedstawiana jako coś nieuchronnego. Zapomnieliśmy, że możliwy jest teatr ambitny i masowy. Trudno nam uwierzyć, że Dario Fo pokazywał swoje równocześnie mądre. polityczne, piękne i wysmakowane spektakle w olbrzymich halach tysiącom widzów.   Straciliśmy wiarę, że sztuka w może w ten sposób działać, i cieszymy się, kiedy zapełnimy 100-osobową widownię.


Jak do tego doszło? Uwiedzeni przez niewątpliwy urok międzynarodowego obiegu artystycznego, zauroczeni brzmieniem nazwisk takich jak Carp, Bondy, Lilienthal czy Moitier, brzmieniem obiecującym widownie festiwalowe, poważne spotkania z widzami po spektaklu, świetne restauracje i skacowane śniadania w hotelach w samym centrum, my – czyli większość twórców teatru publicznego – zajmujemy się uwodzeniem naszych kolegów, grupy profesjonalistów, zapominając o społecznych możliwościach systemu teatralnego, który bądź co bądź jeszcze w Polsce istnieje. Systemu, który jest jeszcze wciąż bardzo bogaty i daje dyrektorom i zespołom wiele narzędzi, by tworzyć kulturę dla wszystkich obywateli, nie tylko tych, którzy mają nawyk chodzenia do teatru lub robią to z obowiązku zawodowego. Także dla tych, którzy w teatrze jeszcze nie byli, i których rodzice i dziadkowie też w teatrze nie byli.

 

Nie przypominam sobie ani jednej rozmowy z dyrektorem teatru, którego celem było dotarcie do widowni wykluczonych z kultury. A że to jest możliwe, jest oczywiste, i są na to dowody: wszyscy pamiętamy heroiczne opowieści o zapraszaniu wałbrzyskich sąsiadów do teatru na Lot nad kukułczym gniazdem. Rok temu, Instytut Teatralny odbył tournée z namiotem po głębokiej prowincji. Ale jakoś nie legitymujemy się jako środowisko tymi osiągnięciami, i lepiej się czujemy, przypominając o tym, że przecież nasi reżyserzy to i w Wiedniu, i w Berlinie, i w Tel Awiwie pracowali.  Zbliżamy się bardzo do tych polityków, którzy na każdym spotkaniu z ludźmi kultury tłumaczą, jak ważna jest kultura w promocji Polski za granicą, zapominając o tym, że są też obywatele w kraju, którzy ciągle nie korzystają z międzynarodowego sukcesu polskich artystów.


Brakuje teatru popularnego: teatru ambitnego, dającego widzom przyjemność, adresowanego do szerokiej publiczności, mówiącego krytycznie o świecie, będącego prawdziwą alternatywą dla rozrywki komercyjnej, której celem jest (siłą rzeczy) wyciągnięcie jak największej ilości pieniędzy od widza.  Celem teatru popularnego jest dostarczenie widzowi jak najlepszej i najmądrzejszej rozrywki.  Mówiąc najkrócej: tam, gdzie teatr komercyjny stara się oczarować widza, tam teatr popularny stara się mówić prawdę.


Ale żeby taki teatr był możliwy – teatr, w którym widz nie jest traktowany jako klient – bilety nie mogą być drogie. Bilety do teatru, o którym piszę, nie mogą kosztować sto złotych, ani pięćdziesiąt złotych. Mogą kosztować najwyżej tyle, co bilet do kina, a najlepiej byłoby, gdyby były jeszcze tańsze. Takie ceny biletów da się osiągnąć tylko poprzez publiczne dotacje.


Według Barthes’a, teatr popularny łączy trzy cechy: 1) ambitna dramaturgia 2) masowa publiczność i 3) awangardowa inscenizacja. Dzisiaj w Polsce, kombinacja proponowana przez Barthes’a wydaje się marzeniem.  Czy spełnienie takiego marzenia jest rzeczywiście niemożliwe?  Naprawdę popularny teatr, docierający do mieszkańców miast i wsi, biednych i bogatych dzielnic, byłby dużym krokiem w stronę demokracji. W obecnej sytuacji, artykuł szósty konstytucji, mówiący, że „Rzeczpospolita Polska stwarza warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury” jest wciąż tylko niespełnioną obietnicą.

 

Felietony Michała Zadary publikujemy w piątki. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Zadara
Michał Zadara
Reżyser teatralny
Reżyser teatralny, operowy, filmowy. Urodził się w 1976 roku w Warszawie. Studiował teatr i politykę w Swarthmore College, oceanografię w Woods Hole, reżyserię w Krakowie. Od roku 2005 stworzył ponad 50 inscenizacji dramatycznych, operowych oraz multimedialnych, m.in w teatrach: Wybrzeże w Gdańsku, Starym w Krakowie, Współczesnym we Wrocławiu, Narodowym i Powszechnym w Warszawie, Maxim Gorki w Berlinie, HaBima w Tel Awiwie, Schauspielhaus w Wiedniu; Collective: Unconscious w Nowym Jorku, Operze Wrocławskiej, Operze Narodowej, Muzeum Powstania Warszawskiego, Komische Oper w Berlinie. Laureat Paszportu „Polityki” w 2007 roku. W 2013 roku założył CENTRALĘ, organizację realizującą interdyscyplinarne projekty twórcze. W latach 2016–2019 wykładowca akademii teatralnej w Warszawie. W roku akademickim 2019/2020 profesor na wydziałach teatru oraz filologii klasycznej Swarthmore College, gdzie prowadził zajęcia z tragedii greckiej. Autor felietonów politycznych na krytykapolityczna.pl, współinicjator ruchu Obywatele Kultury, gitarzysta zespołu All Stars Dansing Band.
Zamknij