Klara Wojtkowska

Porządki

Codziennie sprzątanie – trzeba zamieść podłogę, wytrzepać kanapy, wyprostować poduszki, wytrzeć stół, wypolerować ramki zdjęć, wyczyścić lustro, pozmywać naczynia, pościelić łóżka, ułożyć gazety, poukładać książki zostawione na wierzchu, złożyć ubrania rzucone wieczorem w kąt.


„Masz chłopaka?” – pyta Nonsi, czyszcząc podłogę w pokoju, który dzieli z młodszą siostrą. „Bo ja nie. Nie ufam mężczyznom. Poza tym, według naszej kultury jestem starą panną – mam dwadzieścia pięć lat. Oczywiście mam nadzieję, że jeszcze się zakocham, ale…”. Wzdycha i się śmieje. Nadzieja jest raczej nikła.


Poprzednio Nonsi była z facetem przez cztery lata –  przez  cały ten czas nie raczył wspomnieć, że jest zaręczony. Dowiedziała się na dwa tygodnie przed jego ślubem od koleżanki, która spotkała go w drodze na siłownię. „Podobno chce teraz dobrze wyglądać” – powtórzyła Nonsi – „bo za dwa tygodnie się żeni”.


„Teraz nikomu nie ufam”, Nonsi powtarza uparcie, a potem szybko zmienia temat. „Ale jestem głodna – cały poranek myślę o jedzeniu. Charity, zrób coś do jedzenia, co?”.


Charity jest młodszą siostrą – ma dwadzieścia lat, chodzi do szkoły sekretarskiej. W dużej mierze to ona jest odpowiedzialna za gotowanie i sprzątanie. Od tygodnia pytam ją codziennie, czy potrzebuje jakiejkolwiek pomocy. Odpowiedź jest zawsze taka sama – nie, nie potrzebuje. Chodzi  po domu w fioletowej piżamie, włącza głośno muzykę, podśpiewuje lekko zachrypniętym głosem – pamiątka przebytej grypy – a w sobotę spędza cały dzień w kościele Adwentystów Dnia Siódmego.


Na razie ma ferie, ale w przyszłym tygodniu wraca do szkoły. „Moja siostra traktuje mnie jak dziecko” – mówi radośnie, wrzucając ryż, kurę i fasolę do garnków. Faktycznie, siostra poucza: „W tej chwili nie mamy pieniędzy na fryzjera – będziesz musiała sama sobie pleść warkocze. Musimy oszczędzać”.


Nonsi usprawiedliwia się: „Harare to potwornie drogie miasto. Życie tutaj jest szybkie i dużo kosztuje. Kobiety znajdują sobie starszych, bogatych facetów, aby mieć trochę stabilizacji. Na tym polegają związki w tym mieście. Ale ludzie tutaj – jak oni żyją! Mają najlepsze komórki, samochody – udają przed sobą nawzajem, że wszystko jest w porządku. 


Nonsi gardzi Harare – sama jest z Bulawayo, stolicy Matabeleland, gdzie mieszkają ludzie plemienia Ndebele, a nie Shona, jak w stolicy Zimbabwe. Nonsi chce założyć własny biznes – trochę zaoszczędzić, zanim wróci na studia. Chce zostać prawnikiem. 


W międzyczasie planuje – będzie codziennie gotować sadzę dla taksówkarzy. „W przyszłym tygodniu pojadę do RPA” – mówi, polerując wszystkie sześćdziesiąt par butów, które ma w pokoju. W RPA zrobi tanie zakupy, może kupi jakieś tanie ciuchy czy świecidełka, aby je później odsprzedać tutaj. 


Na studiach Nonsi uczyła się lingwistyki. Fascynował ją Chomsky – „Miałam profesora, który go znał, dla nas to było coś niebywałego – żeby osobiście znać takiego wybitnego gościa” .


Czyści dalej. Tymczasem Charity miesza potrawy w garnkach. Nagle słychać, jak ktoś puka do drzwi. Wchodzi kuzynka Nonsi, młoda, szczupła kobieta. Wita się. Za nią starszy pan i jego żona. Siadają na świeżo otrzepanych kanapach. Czekają. Charity bez słowa nakłada im jedzenie – najwięcej kury dostaje starszy pan. Drugi talerz – góra ryżu lekko ozdobiona kurą – trafia do starszej kobiety. Trzecia porcja jest dla kuzynki, a czwarta dla mnie. W kuchni Nonsi wyskrobuje resztki. Charity przynosi nam sól i sos pomidorowy. Dla niej nic nie zostało.


Jemy oglądając Big Brother Africa, program, z którego dopiero co została wyrzucona para Zimbabweańczyków – Roki i Maneta. Naród obwinia Manetę za klęskę. „Zachowała się jak wariatka” – mówią z pogardą.

 

Bez końca toczy się dyskusja: co to znaczy być Zimbabweańczykiem? Jakich cech narodowych należy się trzymać? Które nie są nasze, a zostały nam narzucone przez kolonizatorów, przez amerykańskie media, przez ekonomicznie nas wykorzystującą Republikę Południowej Afryki? Pewien mężczyzna dowodzi  – „Powinniśmy być bardziej ekskluzywni, zdecydować się, które cechy robią z nas nie-Zimabweańczyków. Na przykład oglądanie Big Brother Africa jest nie tylko niezimbabweańskie, ale też nieafrykańskie”. Z rosnącego przed wyborami niepokoju kiełkuje problem narodowości i dumy narodowej.

 

Ale w tym mieszkaniu nie mówi się o polityce. Telewizor jest nastawiony bez przerwy albo na muzykę, albo na Big Brother Africa. 

 

Skończywszy posiłek, starsza para składa ręce w podziękowaniu. Wstają i wraz z kuzynką wychodzą.


Charity wybucha – słowa w języku Ndebele wypływają ciurkiem. Nonsi coś odpowiada, a potem mi tłumaczy: „Jest wściekła. Mówi, że przyszli tylko zjeść”. Charity dalej narzeka w kuchni, ale Nonsi już jej nie słucha, tylko wyjaśnia: „Moja kuzynka jest właśnie taka – leniwa, za każdym razem jak przychodzi, to czegoś chce. Jedzenie, ubranie, buty. Byłoby w porządku, gdyby tylko pożyczała, ale ciuchów i butów nie oddaje. A dzisiaj przyszła, bo ta para była u niej w gościach, a ona nie przygotowała nic do jedzenia. Pan narzekał na nią rano, że nie zrobiła śniadania, jak nakazuje gościnność. Więc przyprowadziła ich tutaj, bo wiedziała, że tu będą mogli zjeść”. 


– Ja myślałam, że to też byli jacyś kuzyni – dziwię się. 


 – Nie, nie mam pojęcia, kim są ci ludzie. Przyszli, zjedli, wyszli. Tyle o nich wiem. Teraz Charity jest wściekła jak osa… – Nonsi się śmieje.


W kuchni Charity przygotowuje sobie jedzenie. Muzyka gra głośno, trzęsąc całym budynkiem, ale nikt nigdy na nią nie narzeka. Nagle dzwoni telefon – nowoczesny, blackberry. Nonsi odbiera – słucha przez chwilę, zadaje pytanie, słucha, mówi coś zmęczonym głosem i odkłada słuchawkę. 


 – To były chłopak tej mojej kuzynki” – mówi po chwili. – Wiesz, ona mi powiedziała, że jest w ciąży. To jej drugie dziecko, z drugim facetem – mówi, że chce zrobić sobie aborcję.


W Zimbabwe aborcje są nielegalne – nie tak jak w RPA. Można pojechać autobusem do Johannesburga i już na dworcu widać ściany oblepione ulotkami. Aborcje – bezpieczne, tanie. ABORCJE – wśród innych ulotek – PROROK, UZDROWICIEL, UZDROWI Z HIV, Z IMPOTENCJI, Z NIECHCIANEJ CIĄŻY.


– Powtarzam jej, żeby tego nie robiła. Ale ona twierdzi, że nie da rady z dwójką dzieci. Że nie chce mieć dwojga dzieci z dwoma różnymi nazwiskami. Że to wstyd. Ale pierwszym dzieckiem się nawet nie opiekuje – musiała go odesłać do rodziny, bo nie dawała sobie z nim rady. O popatrz, tutaj zdjęcie. – Pokazuje mi na telefonie zdjęcie uśmiechniętego bobasa w czapeczce i okularach słonecznych. Mały wyciąga pulchne rączki w kierunku aparatu.

 

– Teraz dzwonił do mnie jej były chłopak. Powiedział, że kuzynka źle się czuje i pytał, czy mogę sprawdzić, czy z nią wszystko w porządku. Ale ja też mam swoje życie – powiedziałam, że pójdę może za godzinę. Nie wcześniej.


Nonsi idzie na balkon. Myje podłogę. Naprzeciwko śpiewają świadkowie Jehowy. Jakaś gruba kobieta sprzedaje jabłka, banany, chipsy i ciasteczka. Wzdłuż ulicy kręcą się młodzi faceci. Nocą jeżdżą tu powoli samochody, których kierowcy szukają prostytutek. 

 

Pytam ją, jak się ma w Zimbabwe patriarchat. Nonsi się śmieje:  – Nie jest tak źle. Co prawda mówią, że faceci z Masvingo to straszni konserwatyści, ale wszędzie indziej to się zmienia. Nie jest tak źle. Zawsze znajdzie się jakiś facet, który będzie truł o tym, że w Biblii coś tam, ale ja nie sądzę, aby Jezus mówił, że mężczyźni są panami świata.


Wchodzi Charity, jedząc kanapkę, nadal obrażona. Nonsi patrzy na mnie, jakby zastanawiając się, czy coś powiedzieć.

 

– Chciałabym mieć dziecko. Do przyszłego roku – taki mam cel, chcę urodzić córkę. Nie obchodzi mnie, czy w małżeństwie, czy nie. Chcę mieć obok siebie taką małą mnie, aby ktoś mi dotrzymywał towarzystwa. Żebym nie była taka samotna.

 

– Masz już jakiegoś potencjalnego ojca?

 

– Wiesz, w sumie to ja mam chłopaka.

 

–Tak? Ale mówiłaś, że nie masz.

 

– No, bo nasz związek jest trochę… nietypowy.

 

– W jakim sensie?

 

– To znaczy, on jest ode mnie o wiele starszy.

 

– O ile?

 

Tego Nonsi nie chce mi już powiedzieć.

 

– O wiele, wiele starszy. Tutaj ludzie tego nie rozumieją, takiej różnicy wieku. Ale ja go bardzo lubię – i on mnie też lubi. Lubi mnie za to, kim jestem, a nie za to, jak wyglądam albo kogo udaję. On mnie naprawdę lubi. I mnie wspiera. To on mnie zachęcił, żebym wróciła w sierpniu do szkoły, to on mi kupił Ipada, telefon, zresztą, stać go na to. Sam jest prawnikiem. I nie dlatego go lubię, że mi kupuje różne prezenty – lubię go dlatego, że kiedy jesteśmy razem, mogę po prostu być sobą. Wiesz, jakie to rzadkie?

 

Mieszkam z dziewczynami już tydzień, i ani razu nie widziałam tego mężczyzny. 

 

– Jak często się z nim widujesz?

 

– I dlatego też go lubię – on daje mi swobodę. Nie musi się ze mną widywać codziennie. A jak się widzimy, to jedziemy razem za miasto, na jego farmę. On uwielbia przyrodę. Rozmawiamy czasami o dzieciach – bardzo chciałby mieć dzieci. Ale czasami robi mi się smutno, bo wiem, że ja go o wiele bardziej lubię niż on mnie…

 

Nonsi być może nie wie, że znam określenie tego, co opisuje. Tutaj, w rejonie Południowej Afryki, nazywa się to Small House – Mały Dom – kiedy to kobieta, wspierana przez starszego mężczyznę, pełni rolę drugiej, nieoficjalnej żony. Często też rodzi mu dzieci. Ale Nonsi nie zdaje sobie z tego sprawy. Mówi dalej o możliwości małżeństwa, o dziecku – koniecznie dziewczynce – o tym, że Charity go bardzo lubi, ale nie wiadomo, jak na taki związek zareaguje rodzina. O tym, że on nie jest w niej zakochany, tak jak ona w nim, a takich facetów trzeba trzymać na odległość, bo nie wiadomo, kiedy zaczną kłamać, oszukiwać, wykorzystywać, kiedy się zmęczą codziennością związku. Racja, związek niecodzienny, związek na weekendy, czas spędzany na farmie – tak powinno pozostać, dopóki coś się nie wyjaśni, dopóki facet się nie zdeklaruje. 

 

Nie pytam, czy facet ma rodzinę. Razem, na balkonie, naprzeciwko świadków Jehowy, w dymie palonych śmieci i szumiących drzew Harare snujemy plany. Plany, które nie biorą pod uwagę tego, czy facet ma już żonę i dzieci, czy po szkole będzie praca w kraju, gdzie bezrobocie sięga 80 procent, czy na szkołę będą pieniądze, kiedy odbędą się wybory, kto wygra, czy to cokolwiek znaczy, czy to cokolwiek zmieni, czy cokolwiek się kiedykolwiek zmieni, i jeśli tak, to czy na lepsze. 

 

W telewizji owinięta w fioletową kołdrę kobieta odwraca się na drugi bok i zasypia.

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Klara Wojtkowska
Klara Wojtkowska
Muzyk, reżyserka, afrykanistka
Klara jest muzykiem, pisarką, reżyserką teatralną, aktorką, i poszukującą, idącą ścieżką Artystki-Uzdrowicielki. Ukończyła studia magisterskie z Afrykanistyki (literatury i historii) na Uniwersytecie Yale, i również ma dwa stopnie licencjackie z Rice University w Teksasie: z Literatury i ze Skrzypiec. Jej sztuki były wystawiane na Uniwersytecie Rice, Uniwersytecie Yale, Tucson Fringe Festival, Sheworxx w Arizonie, i przez Teatr She Said Yes! w St. John's, Nowa Fundlandia, Kanada. Jako stypendystka programu Thomas J. Watson, podróżowała po świecie i zakochała się wtedy w Zimbabwe. Obecnie rozwija działalność teatru, muzyki i ceremonii sakralnej, łączącą Polskę i Zimbabwe. Więcej o niej można się dowiedzieć na jej stronie dancingfox.net lub masibanda.net.
Zamknij