Twój koszyk jest obecnie pusty!
Kto tu naprawdę histeryzuje? Jak prawica demonizuje lewicę i prawa człowieka
„Lewica jest kobietą” – hasło, które wykorzystała partyjna Lewica w wyborach parlamentarnych, prawica naprawdę wzięła sobie do serca. Faktycznie bowiem traktuje lewicę tak, jak w patriarchacie traktuje się kobietę. Czyli jako irracjonalną, infantylną i histeryczną.
✊ Prawa człowieka dotyczą wszystkich, a prawicowa narracja o „histerii lewicy” wynika ze sprzeciwu nie wobec formy protestu, lecz tego, kto domaga się swoich praw.
👶 Prawicowe stereotypy dotyczące „męskiej racjonalności”, gospodarki oraz ról społecznych infantylizują debatę publiczną i ograniczają wolność wyboru.
🧘♀️ Autor wskazuje, że prawica sama funkcjonuje w stanie emocjonalnej przesady i chaosu, a siłą lewicy powinna być konsekwentna, spokojna i oparta na faktach alternatywna opowieść społeczna.
O rozhisteryzowaniu lewicy ma świadczyć przykładowo stanowcze domaganie się przestrzegania praw człowieka. Wciąż czytamy o tym, że „lewactwo zajmuje się bzdurami”, a kolejne „rozwrzeszczane aktywiszcze” domaga się przestrzegania praw jakichś mniejszości. Domaga się nie wiadomo czego dla nie wiadomo kogo, czyli nie wie, czego chce.
Z potoku tych (histerycznych) obelg nie dowiemy się, że prawa człowieka dotyczą każdej osoby, tak jak i wpisane w nie prawa mniejszości, bo każdy z nas do jakiejś mniejszości należy. Ktoś może spełniać wszelkie „normy” skonstruowane przez większość, ale akurat w jednej, dla niego kluczowej, znajdować się w mniejszości. Ktoś może cierpieć na chorobę przewlekłą, może być leworęczny, może być abstynentem, może być osobą samotnie wychowującą dziecko. Ale też może mieszkać w odległej wsi, mieć problem mieszkaniowy. Choć nie każdy jest tego świadom, każdy posiada co najmniej jedną „mniejszościową” cechę. Obrona praw człowieka jest więc obroną praw wszystkich. Również, choć nie tylko, obroną praw mniejszości seksualnych, religijnych, czy etnicznych.
Jeśli lewaczki ośmielają się wyjść z tej symbolicznej kuchni do politycznego salonu i zaczynają domagać się swoich praw, popadają w „zbydlęcenie”, jak to ujął w osławionym wpisie na portalu X Rafał Ziemkiewicz w 2020 roku, podczas największych w historii III RP protestów:
„Po wczorajszym twierdzę, że dla rozjuszonej dziczy na ulicach nie ma znaczenia, pod jakim dziś akurat hasłem – aborcja, sądy, klimat czy blm (bo to problem całego Zachodu). Mają dla nas, normalsów jedyny przekaz: «nienawidzimy was wy k..y ch… wam w d… wyp…, i w ogóle ch…!» Szczególnie charakterystyczne jest doprowadzenie przez lewicę do kompletnego zbydlęcenia młodych kobiet. Wśród manifestujących dominuje typ agresywnej, wulgarnej kurewki – takiej jak np. ta, co opluła Jaoka”.
To doskonała ilustracja opowieści prawicowej, prawdziwy ekstrakt tych zarzutów: „rozjuszona dzicz”, „agresywne, wulgarne kurewki”.
Takie epitety nie pojawiają się już naturalnie w kontekście Marszu Niepodległości, nawet kiedy dochodzi na nim do burd. Kiedyś naiwnie sądziłem, że potężna dawka przemocy, która ujawniała się cyklicznie 11 listopada, zniechęci prawicowy mainstream do tego wydarzenia, ale dla nich najwidoczniej jest to pokaz „zdrowej, męskiej siły”. Przemoc fizyczna mężczyzn jest „naturalna” i „racjonalna”. Kiedy „lewaczki” werbalnie domagają się czegokolwiek, jest to zawsze „przesadzone” i „agresywne”.
Ta konfrontacja ujawnia, że prawicy nie chodzi o agresję, bo ta jest akceptowalna. Nie chodzi w ogóle o formę, ta jest drugorzędna. Chodzi o to, kto i czego się domaga.
„Męskie gospodarowanie” i „kobiece rozdawnictwo”
Zwykle prawica odpowiada, że no dobrze, ale za dużo o tych mniejszościach i feministkach – a co z gospodarką? Prawica sobie ją zawłaszczyła, bo odpowiada to figurze „poważnego biznesmena”. Wszak gospodarowanie i zarządzanie majątkiem w prawicowej fantazji należy do świata męskiego, a lewica-kobieta może co najwyżej zająć się „rozdawnictwem”, czyli z prawicowej perspektywy działalnością charytatywną.
Portret sceny politycznej i ideowej, malowany wytrwale od trzydziestu lat w licznych mediach, przedstawia dżentelmena – głowę rodziny – siedzącego w salonie z cygarem, rozprawiającego o geopolityce z innymi dystyngowanymi panami, i wrzeszczącą z kuchni kobietę, która domaga się, by wydać ciężko zarobione pieniądze „na bzdury”. Chce „nieracjonalnie” zarządzać domowym budżetem. Ten obraz o tyle łatwiej się maluje, że w prawicowej wyobraźni budżet państwa jest niemal tożsamy z budżetem domowym i rządzi się podobnymi prawami.
„W ciągu 20 lat zadłużenie Polski wzrosło o ponad bilion złotych. To sytuacja, w której każdy Polak rodzi się z «becikowym minus 100 tys. zł» i ten dług będzie musiał kiedyś spłacić” – ogłosił w zeszłym roku Jacek Wilk, polityk Konfederacji.
Infantylizacja komunikatów, które są kierowane do wyborców ze strony prawicowych „ojców narodu”, jest szczególnie popularna w obszarze gospodarki. Podobnie spłycają lewicową analizę ekonomiczną.
„Lewica tłumaczy to sobie tym, że według ich prostych interpretacji, wziętych ze świata ekonomicznych bajek, jeżeli podniesiemy ustawowo wynagrodzenie, to wszyscy ludzie, którzy w tej chwili zarabiają płacę minimalną, zaczną zarabiać więcej” – ogłosili w czasie konferencji prasowej posłowie Konfederacji Bronisław Foltyn i Michał Wawer. „Nie dajmy się nabierać na lewicowy populizm, nie dajmy się nabierać na lewicowy analfabetyzm ekonomiczny” – zakończyli swoje wystąpienie parlamentarzyści. Zapomnieli przy tym, że mechanizmy, które wyśmiewają, jak stymulowanie popytu przez wzrost płac, wywodzą się z elementarza nowoczesnej makroekonomii, podczas gdy ich „chłopski rozum” zatrzymał się na dziewiętnastowiecznym darwinizmie społecznym i ideologicznych manifestach. Wzrost płacy minimalnej nie tylko wzmacnia siłę przetargową pracowników, jakość ich życia oraz zmniejsza nierówności płacowe, ale także powoduje powstawanie nowych miejsc pracy.
Ich zdaniem jednak jesteśmy jak dzieci. Panowie przepełnieni liberalno-konserwatywną „wiedzą życiową” dopiero muszą wyjaśnić nam świat. Męski, racjonalny porządek kontra furia dziecięcej i kobiecej „irracjonalnej natury”. Mówią to ludzie, którzy nie potrafią porządnie prowadzić nawet finansów własnych partii, którzy straszą unijnymi dyrektywami, zmuszającymi nas rzekomo do „jedzenia robaków”, niszczycielskim 5G i szczepionkami. W tym kontekście wyłącznie forma, którą przyjmują, ta wdrukowana w naszą podświadomość figura „ojcowska”, powoduje, że cała narracja w ogóle jest traktowana poważnie w mediach. Ponieważ jeśli spojrzy się na tę prawicową opowieść „chłodnym okiem”, nic się nie skleja.
Wolność bycia mężczyzną – takim, jaki odpowiada prawicy
Prawicowa wizja męskości też jest bardzo specyficzna, o czym świadczy gwałtowna reakcja Krzysztofa Bosaka na plakat stworzony przez uczniów jednego z poznańskich liceów, na którym napisali: „Chcemy, żeby wszyscy chłopacy wiedzieli, że: nie muszą mieć prawa jazdy, mogą interesować się sztuką i modą, mogą wybrać sobie zawód, nie muszą być napakowani, mogą im się podobać inni chłopacy, nie muszą być głową rodziny, mogą oglądać filmy romantyczne, nie muszą być hej do przodu, nie muszą jeść «męskich» jogurtów, mogą lubić różowy, nie muszą lubić sportu”. Czyli nie muszą doścignąć żadnego idealnego wzorca.
Bosak określił to na portalu X „genderową indoktrynacją”, a dopytywany, o co mu chodziło, rozwinął: „Przesłanie jest dość jasne: tradycyjny model męskości jest zły lub niepotrzebny, chłopiec nie musi uczyć się różnych rzeczy, które sprawią, że będzie dobrym mężczyzną i głową rodziny. Takie rzeczy to pranie mózgu w miejsce wychowania”. Nie wiem, jak ma przeszkodzić w realizacji postulatu bycia „dobrą głową rodziny” możliwość wyboru zawodu czy inne niż bosakowe wyczucie estetyki. Wszyscy faceci głosujący na Konfederację, którzy uważają, że lewica narzuca im jakieś niemożliwe do zrealizowania wzorce, powinni uważniej wsłuchać się w słowa polityków tej partii. Oni dopiero zgotują chłopakom piekło absurdalnych wymagań i ograniczeń. Dodajmy, że wygłosił to niegdysiejszy gwiazdor Tańca z gwiazdami, a nie stereotypowo męskiego programu motoryzacyjnego.
Ta reakcja wpisuje się w stosunek prawicowych polityków do indywidualizmu i praw człowieka. Głoszą rzekomo „wolnościowe” poglądy, ale zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają wpisywać się w jakieś wydumane przez fircyków partyjnych wzorce. W tym kontekście „kobieca” lewica daje mężczyznom więcej swobody wyboru tego, kim chcą być – pod warunkiem, że nie krzywdzą innych. Tę ostatnią zasadę dawni konserwatyści określiliby kindersztubą, ale dziś konserwatyzm oznacza właśnie kompletny brak zahamowań, poddanie się impulsom i brak uznania jakichkolwiek granic oraz istnienia godności innych osób. Idealnym wzorcem jest tutaj podobno konserwatywny Donald Trump, na którym wzoruje się spora część światowej prawicy.
Lewica nie powinna dołączać do prawicowego ospa party
Różni Wujkowie Dobra Rada uważają, że lewica powinna dostosować się do nowych trendów na prawicy i porzucić swoją tożsamość. Rzecz w tym, że nie wiadomo, na czym miałaby się wzorować. Na starym konserwatyzmie, który jest już martwy? Czy na nowym, który sam ma problem z własną tożsamością? Jaki jest ten „nowy konserwatywny mężczyzna”, na którego mielibyśmy spoglądać w kontraście do „lewicowej kobiety”? Problem w tym, że mamy tu zgraję rozhisteryzowanych, zagubionych, rozchwianych i skoncentrowanych na sobie chłopców, którzy projektują swoje problemy na innych.
Mamy brać od nich księżycowe pomysły na gospodarkę? Na politykę międzynarodową? Na klimat? Na stosunek do osób LGBT, koloru różowego i jogurtów? A może powinniśmy brać przedmałżeńskie porady na temat „stabilności związków” i „świętości rodziny” od wielokrotnych rozwodników? Czy też słuchać opowieści o cudzie życia od propagatorów kary śmierci? Mamy wpadać w histerię wokół „jadalnych robaków” i innych trendów internetowych zmieniających się w rytmie tygodniowym, jeśli nie dziennym?
Prawica nie jest obecnie żadnym „poważnym, stabilnym mężczyzną”, ale przejawem degeneracji obecnej formy kapitalizmu „internetowego”, kapitalizmu społecznościówek, wywołującego problemy z koncentracją, egotyzmem i stanem ciągłej gorączki, a nade wszystko wiecznej niedojrzałości. Stąd też podszepty, aby wzorować się na tym produkcie nowych czasów, idą najczęściej ze strony tych lewicowców, którzy zbyt dużo przesiadują na portalach typu X, TikTok czy YouTube. Przykryć to wszystko ma bezustannie pojawiająca się w mediach prawicowych i „centrowych” dyskredytacja „uczuć”, negacja wrażliwości, otwartości na perspektywę innego. Mamy być skoncentrowanymi na sobie egotykami, ponieważ świat to ciągła walka wszystkich ze wszystkimi o przetrwanie, a najważniejsze są konsumpcja i ekspansja. Po co nam te wszystkie lewackie, „zniewieściałe” koncepcje? Pod tym pozornym „chłodem” oczywiście buzują najczęściej nieuświadomione wulkany emocjonalności, które powodują wieczne rozdygotanie. Im bardziej od tego tematu uciekają, tym bardziej to nie żadna chłodna kalkulacja, ale sfera afektywna nimi rządzi. Ponieważ racjonalny plan zawsze tę sferę uwzględnia.
Mimo że jestem z gruntu niekonserwatywny, mam pewien respekt do dawnych ideowych konserwatystów. Tych, którzy mówili, że „to trzeba usiąść i na spokojnie przemyśleć”. To, co reprezentuje dzisiejsza prawica, jest tego zaprzeczeniem, zdegenerowaną formą. Tak jak „libkizm” jest zdegenerowaną formą liberalizmu. Być może musimy przez ten okres przejść niczym przez chorobę. Dopasowywanie się do tych nowych prawicowych standardów to jak branie udziału w modnych swego czasu „ospa parties” (imprezach dla dzieci, które nie przechodziły ospy wietrznej, polegających na zaproszeniu chorego na nią dziecka w nadziei, że zarażenie chorobą reszty „wzmacnia układ odpornościowy”).
To nie jest poważna propozycja nie tylko dla „kobiecej lewicy”, ale w ogóle dla poważnych ludzi. Trzeba budować inną opowieść, mozolnie i wytrwale, a nie brać udział w tej chaotycznej szarpaninie. Jak ludzi wykończy nadmiar bodźców, przynajmniej będą wiedzieli, gdzie można szukać wsparcia.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.