Twój koszyk jest obecnie pusty!
USA: nieczynne do odwołania
Najbiedniejsi Amerykanie nie mają co jeść, a Trump urządza bal stylizowany na Wielkiego Gatsby’ego. Jak nie mają chleba, to niech oglądają bal?
Demokraci i republikanie w Kongresie nie są w stanie dogadać się co do ustawy budżetowej, wiec rząd federalny Stanów Zjednoczonych już od miesiąca pozostaje zamknięty. Nieczynny do odwołania.
Oznacza to między innymi wstrzymanie wypłaty świadczeń w ramach programu pomocowego SNAP, tak zwanych „kuponów na żywność” (food stamps), dzięki którym 42 miliony najbiedniejszych Amerykanów ma co włożyć do ust. To pierwsza taka sytuacja od czasu stworzenia tego programu w latach 60. ubiegłego wieku.
Fundusze SNAP wyczerpały się z początkiem listopada. Korzystający z programu z dnia na dzień stracili możliwość kupowania podstawowych produktów żywnościowych. Rząd ogłosił, że nie zamierza skorzystać z funduszy awaryjnych, które istnieją właśnie po to, by z nich czerpać w razie katastrof i innych specjalnych okoliczności.
W piątek 31 października dwóch sędziów federalnych wydało orzeczenia nakazujące administracji sięgnięcie do tych funduszy, na co Trump zareagował uprzejmym zdziwieniem. Nie za bardzo mógł się jednak opierać decyzji sądu, a to dlatego, że lwia część korzystających z programu SNAP to jego wyborcy.
W poniedziałek 3 listopada administracja zgodziła się więc użyć funduszy awaryjnych, ale okazało się, że korzystający z programu otrzymają jedynie połowę dotychczasowego świadczenia. Wiadomo również, że w wypłatach szykują się opóźnienia.
Już teraz banki żywności, ochotnicze instytucje charytatywne zbierające żywność od firm i osób prywatnych, są w całym kraju oblegane przez najbardziej potrzebujące rodziny, które z dnia na dzień straciły możliwość kupowania tak kluczowych artykułów jak chleb, mięso, warzywa, czy produkty sanitarne.
To oczywiście tylko początek. Zawieszenie działalności rządu federalnego oraz wszystkich jego instytucji i agencji jest spowodowane wygaśnięciem innych ważnych świadczeń – mianowicie ulg podatkowych i dopłat do programu ubezpieczenia zdrowotnego Affordable Care Act, znanego również jako Obamacare. Z tego programu, który jest jedyną alternatywą dla prywatnego ubezpieczenia zdrowotnego, korzystają 24 miliony Amerykanów. Już w tym miesiącu zapłacą oni za ubezpieczenie zdrowotne znacznie więcej, a wielu zapewne z programu zrezygnuje.
Demokraci w Kongresie nie godzą się na przyjęcie ustawy budżetowej bez rozwiązania tego problemu. Ponieważ administracja Trumpa – a za nią posłuszni republikanie w Kongresie – nie zamierzają dalej dopłacać do Obamacare (z którego, znowu należy podkreślić, korzysta wielu wyborów Trumpa), budżet pozostaje nieuchwalony, a rząd zamknięty.
W konsekwencji mnóstwo pracowników rządowych poszło na przymusowy bezpłatny urlop, a niezbędny personel pracuje bez wynagrodzenia. Wiele agencji federalnych zamknięto, część programów wstrzymano, a na amerykańskich lotniskach panuje chaos, bo opłacani z federalnej kieszeni – a teraz od miesiąca nieopłacani – kontrolerzy lotów nie przychodzą do pracy. Pewnie szukają nowej.
Tymczasem w opustoszałym Waszyngtonie rozpoczęła się ogłoszona w lipcu wielka budowa wartej (na dany moment) 300 milionów dolarów sali balowej, która ma powstać przy Białym Domu. Pierwszym krokiem budowy była demolka fasady wschodniego skrzydła budynku, gdzie powstaje nowa przestrzeń. Sala o powierzchni 8360 metrów kwadratowych przyćmi sam Biały Dom, bo będzie od niego prawie dwukrotnie większa. Ma pomieścić aż 999 balowiczów.
Sala balowa powstaje dzięki pieniądzom przekazanym przez darczyńców, od osób prywatnych po korporacje takie jak Amazon, Google czy Comcast. Nie znamy konkretnych sum, ale wiemy, że na przykład Google dał na kaprys Trumpa 22 miliony dolarów.
Wynikła z tego również ciekawa sytuacja dla dziennikarzy, którzy – było nie było – pracują w gazetach i serwisach internetowych należących do tych korporacji. W poniedziałek 3 listopada należący do Jeffa Bezosa „Washington Post” doniósł, że wśród darczyńców, którzy zrzucili się na salę, są kontraktorzy rządu, czyli firmy, którym przyznano lukratywne rządowe kontrakty o łącznej wartości 279 miliardów dolarów. Jak zareaguje Trump – i sam Bezos – na tę deklarację dziennikarskiej niepodległości, jeszcze nie wiadomo.
Sam Trump w Waszyngtonie bynajmniej nie siedzi, co też jest bez precedensu, bo poprzedni prezydenci, którzy nie zdołali zapobiec zamknięciu rządu na dłużej niż kilka dni – np. Obama w 2013 roku, kiedy walczył z republikanami o wprowadzenie wyżej wspomnianego Obamacare – siedzieli w stolicy i próbowali zmusić partie do negocjacji. W odróżnieniu od nich Trump wydaje się nie czuć presji. O paraliżu rządu nie ma do powiedzenia nic – poza tym, że to wszystko wina demokratów.
Ponad połowę października prezydent spędził na wojażach poza Waszyngton – w czasie, gdy reszta Amerykanów ma podróże lotnicze mocno utrudnione, a część w ogóle nie otrzymuje wynagrodzenia za swoją pracę. Trump nie tylko wybrał się do Azji, ale na noc halloweenową wyjechał do swojej posiadłości na Florydzie, niesławnego Mar-a-Lago, gdzie odbyło się przyjęcie inspirowane Wielkim Gatsbym i „szalonymi” latami 20. XX wieku, czyli poprzednim Wiekiem Pozłacanym, gdy wielcy przemysłowcy budowali fortuny kosztem przybierających głodem milionów. Czy republikańscy wyborcy zauważą te paradoksy? Czy Trump skończy jak Maria Antonina? Nie mają chleba, niech oglądają bal?
Ameryka znalazła się więc w ciekawym politycznie momencie. Trump zakładał, że uda mu się zrzucić winę za zamknięcie rządu na demokratów, jednak Amerykanie zaczynają widzieć, że żyje im się gorzej. Ostatecznie obecna administracja zupełnie się nie kryje ze swoją polityką ograniczania programów pomocowych, tak charakterystyczną dla myślenia amerykańskiej prawicy.
Już w lipcu Trump podpisał „Wielką, piękną ustawę” (to jej oficjalna nazwa: One Big Beautiful Bill Act), która wprowadziła zmiany w kryteriach kwalifikacji do programu SNAP, zaostrzając wymóg niezbędnej liczby przepracowanych godzin. Oznacza to, że nawet jeśli sytuacja jakimś cudem się unormuje i banki żywnościowe będą mogły odetchnąć, nowe regulacje już teraz eliminują z programu uchodźców i wprowadzają obostrzenia dla ludzi w wieku produkcyjnym, czyli od 16 do 65 lat.
Co na to wszystko wyborcy Trumpa? Mimo że 4 listopada to dzień wyborów i w niektórych miejscach w Stanach Zjednoczonych trwają już wybory specjalne (w stanie New Jersey i w Wirginii na gubernatora, a w Nowym Jorku na burmistrza – tu na prowadzeniu jest socjalista Zohran Mamdani), reakcja większości wyborców Trumpa ujawni się dopiero za rok, w tak zwanych wyborach śródokresowych (midterm) – nie prezydenckich, ale już obejmujących posłów i jedną trzecią senatorów w Kongresie. Wtedy dopiero zobaczymy, jak Amerykanie oceniają politykę gospodarczą Trumpa i jak ona faktycznie wpłynęła na ich życie.
Jak dotąd trudno powiedzieć, że baza prezydenta skorzystała ekonomicznie pod jego rządami. Jedyna satysfakcja, jakieś doświadczają biedni wyborcy Trumpa, którzy stanowią trzon ruchu MAGA, jest moralna – faktycznie mogą zobaczyć deportowanych imigrantów i prześladowanych lewaków, atakowane uniwersytety i profesorów, którzy tak wyśmiewali się z prawicowej, „zacofanej” Ameryki, a teraz drżą ze strachu.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.
Ciekawa jest ta pojemność sali balowej: „Ma pomieścić aż 999 balowiczów” – czyżby od 1000 zaczynały się jakieś większe wymagania co do konstrukcji itp. – a przecież Pan Prezydent nie będzie się poniżał żeby coś uzgadniać 🙂