Średni wiek, średnie zarobki i frustracja wynikająca z płacenia podatków, które idą na „nierobów” i „pasożytów”. Ten opis może brzmieć znajomo. Dobrze pasowałby do np. przeciętnego wyborcy Konfederacji, ale nastroje antyfiskalne przybierają na sile również we Francji, wpływając na strategie miejscowej prawicy.
W ostatnich miesiącach we francuskich mediach społecznościowych popularność zyskało hasło „Nicolas qui paie” („Mikołaj, który płaci”). Towarzyszą mu obrazki przedstawiające trzydziestoparoletnich mężczyzn w białych koszulach, chowających twarz w dłoniach, wyraźnie załamanych stanem państwa i społeczeństwa. Temat podchwytują politycy – już w kwietniu deputowany skrajnej prawicy grzmiał z trybuny Zgromadzenia Narodowego, że każdego miesiąca to Nicolas płaci, a od tego czasu liczba wzmianek o nim tylko rośnie. Kim właściwie jest ten Nicolas i za co płaci?
Za tym popularnym (zwłaszcza w latach 80.) imieniem ma kryć się wykształcony mieszkaniec miasta w średnim wieku, zbyt biedny, by popaść w samozadowolenie, ale też zbyt „zamożny”, aby należeć do głównych odbiorców państwowej pomocy. Do tych ostatnich Nicolas czuje resentyment znacznie większy niż względem bogatych, na których rzecz pracuje w korporacji za nie najlepszą pensję – jest przekonany, że wiodłoby mu się znacznie lepiej, gdyby nie musiał utrzymywać różnego rodzaju „pasożytów”, od emerytów po imigrantów. To przeświadczenie popycha go w objęcia skrajnej prawicy.
Francja: Sprzeciw wobec rolnej deregulacji połączył ekologów, lewicę i kucharzy
czytaj także
Dla Nicolasów solidarność jest passé
Mowa przede wszystkim o prawicy libertariańskiej, według której podatki to kradzież. Osoby utożsamiające się z Nicolasami świętowały w połowie lipca dzień wolności podatkowej, czyli moment, w którym przeciętny podatnik przestaje pracować „na rzecz państwa”, a zaczyna „na siebie”. We Francji wypada on zresztą dwa tygodnie później niż w Polsce, co zgodnie z tą ideologią czyni nasz kraj atrakcyjniejszym do życia…
Ważne jest jednak nie tylko to, ile podatków i danin biedny Nicolas musi zapłacić, ale też to, na co zostaną one przeznaczone. Można odnieść wrażenie, że Nicolasom przeszkadza każdy wydatek publiczny, który nie zawierałby się w państwie minimum. Zbędne i marnotrawne mają więc być wszelkie zasiłki socjalne, nakłady na szkolnictwo wyższe, dotacje dla mediów, pomoc rozwojowa dla „trzeciego świata”, wsparcie dla teatrów czy bezpłatny transport miejski. Cokolwiek, co nie służy bezpośrednio im samym. Egoistyczny Nicolas zapewne ze złośliwą satysfakcją obserwował przed dwoma laty protesty przeciwko reformie emerytalnej, zadowolony, że emeryci nie będą z jego pieniędzy finansować sobie rejsów na Korsykę.
W takich przypadkach antyfiskalnym indywidualistom zawsze umyka, że za parę dekad sami będą żyć z emerytur i to na nich spadną szkodliwe efekty reformy, a nie na aktualnych seniorów. Frustracja białych kołnierzyków ma też często zabarwienie rasistowskie i antymigranckie – Nicolas wierzy, że z jego podatków utrzymuje się bezrobotny Karim (także bohater memów), cała jego wielka rodzina oraz koledzy, których sprowadza do Francji. Takie postrzeganie rzeczywistości zachęca do głosowania na skrajną prawicę, co w środowisku Nicolasów dotychczas nie było aż tak popularne.
Co prawda pokolenie 30- i 40-latków stanowi we Francji trzon skrajnie prawicowego elektoratu, jednak to inni członkowie tej grupy wiekowej częściej głosują na Zjednoczenie Narodowe (RN). Mowa o mieszkańcach wsi i małych miasteczek, konserwatywnych i niezbyt zamożnych, sprzeciwiających się globalizacji, którą uważają za jedną z głównych przyczyn wszelkich problemów. W większych miastach główna linia podziału przebiega między zamożnymi dzielnicami, które głosują na macronistów, a ludowymi, wybierającymi lewicę. Być może pojawienie się Nicolasa pozwoli wbić klin między te dwie opcje.
Le Pen winna defraudacji funduszy publicznych. Nie wystartuje w wyborach prezydenckich
czytaj także
Darwinizm społeczny nowym kierunkiem dla prawicy?
Już przy zeszłorocznej kampanii parlamentarnej Jordan Bardella prezentował dosyć liberalny program, zakładający m.in. obniżki podatków, co trafia w gusta przeciętnego Nicolasa. Nacjonaliści nie są jednak jedynymi, którzy zabiegają o jego względy. Przewodniczący konserwatywnym Republikanom Bruno Retailleau w kontekście nadchodzących debat budżetowych zapowiada, że nie pozwoli, by Nicolas dalej płacił rachunek za rzekomo rozdmuchane państwo opiekuńcze, służące wąskiej, coraz mniej „francuskiej” części społeczeństwa. Opór antyfiskalny, niechęć do „socjalu” i ksenofobia płynnie łączą się tu w całość, otwierając drogę dla skrajnej prawicy w wydaniu całkowicie neoliberalnym.
Prekursorem takiego kursu był już Éric Zemmour i jego partia Rekonkwista. Popularny publicysta zajmował pozycje bardziej antyimigranckie i ksenofobiczne niż Zjednoczenie Narodowe, ale zrezygnował z jego plebejskiego wizerunku, pozując na intelektualistę i puszczając oko do zamożnych zwolenników Republikanów. Chociaż projekt Zemmoura poniósł klęskę wyborczą, a on sam znajduje się raczej na wylocie ze świata polityki, to niedoszły prezydent (kandydował w 2022 roku) przetarł szlaki sojuszowi konserwatywnych elit, z mającą poparcie prowincji Marine Le Pen.
W ostatnich dwóch latach nie brakowało świadectw zbliżania się do siebie obydwu środowisk. Éric Ciotti jako lider Republikanów nieskutecznie próbował zawiązać koalicję wyborczą z RN, za co został wyrzucony z partii, ale jego następca Bruno Retailleau programowo zmierza w podobnym kierunku. Całemu procesowi patronują prawicowi miliarderzy z Vincentem Bolloré na czele, którego imperium medialne 24 godziny na dobę nakręca poparcie dla skrajnej prawicy, nawołując jednocześnie do sojuszu łączącego konserwatystów i nacjonalistów. Nie trzeba chyba dodawać, że cechą takiego aliansu byłby program pisany pod oczekiwania bogatych sponsorów, ale też ogólnie elektoratu antyfiskalnego i antypaństwowego.
W konstytucji i żółtych pantoflach. Rok temu Francja zagwarantowała kobietom wolność
czytaj także
Czy Nicolas wybierze następnego prezydenta?
Pojawienie się nowego libertariańskiego głosu w przestrzeni publicznej z jednej strony sprzyja rządowi konsekwentnie tnącemu wydatki społeczne, z drugiej stanowi dla niego zagrożenie. Macroniści przekonują się, że nie tylko nie mają monopolu na liberalizm, ale jeszcze mogą być z tej strony atakowani. Dodatkowo komplikuje to sytuację przed zaplanowanym na jesień ustalaniem budżetu na następny rok – ostatnio skończyło się to odwołaniem premiera, a Bayrou nie ma łatwiej.
Celem rządu jest znalezienie kilkudziesięciu miliardów oszczędności. Premier zdążył zapowiedzieć, że w tym celu zmniejszy budżet systemu opieki zdrowotnej, zamrozi waloryzację emerytur i świadczeń socjalnych, a także usunie dwa święta państwowe (poniedziałek wielkanocny i dzień zwycięstwa nad nazizmem). Ale Nicolasów bardziej niepokoi specjalny podatek solidarnościowy dla zamożnych, mimo że większości z nich on nie obejmie. Bliska sfrustrowanej klasie średniej jest też prawicowa krytyka opieszałości rządu w walce oszustami zasiłkowymi, podobno kosztującymi Francję miliardy.
Grupa wyborców identyfikująca się z postacią Nicolasa nie jest najliczniejsza, ale w kontekście nadchodzącej kampanii prezydenckiej każdy głos może być na wagę złota. Potencjalne przyjęcie przez nią roli języczka u wagi w rywalizacji macronistów z nacjonalistami mogłoby sprowadzić tych ostatnich na pozycje charakterystyczne dla współczesnej skrajnej prawicy – od niemieckiego AfD, przez polską Konfederację, aż po Braci Włochów typowe dla tego środowiska jest raczej popieranie neoliberalizmu i radykalnego darwinizmu społecznego.
Często powtarzany w polskich mediach mit „socjalnej” czy „lewicowej gospodarczo” Le Pen od dawna ma niewiele wspólnego z rzeczywistością, świadcząc raczej o skuteczności medialnej RN niż jego faktycznym programie. Gdyby jednak nacjonaliści mieli jeszcze bardziej dostosować się do oczekiwań Nicolasów, poważnie przetestowaliby lojalność swojego aktualnego elektoratu, ryzykując utratę części zwolenników na rzecz lewicy lub popychając ich w stronę abstynencji wyborczej. Jednak ewentualny sukces – przyciągnięcie nowych miejskich wyborców bez utraty dotychczasowych – znacząco przybliżyłby ich do prezydentury, więc pokusa jest duża i możemy jeszcze o Nicolasie sporo usłyszeć.