Kraj

Historia histerii. Wystraszyć Polaków jest łatwo, prawica robi to skuteczniej

Ile to już razy PiS wywołał w Polsce panikę? Piotr Wójcik przypomina, że było tych przypadków sporo, ale również, że od pewnego czasu w zmyślaniu i straszeniu Polaków specjalizuje się także strona liberalna.

Gdy nawet skuszony awanturą Krzysztof Stanowski pojawia się na miejscu i zdziwiony stwierdza, że niczego szczególnego nie widzi, wiedz, że masz do czynienia z prawicową histerią.

Stanowski wyraził to zdziwienie w specjalnym programie nadawanym na żywo spod granicy z Niemcami, a konkretnie z Gryfina. Wśród publiczności znajdowała się pani w średnim wieku, niezwykle głośno komentująca wypowiedzi panelistów. Gdy wreszcie Stanowski oddał jej głos, kobieta zaczęła opowiadać, że boi się o swoje córki z powodu gwałtów, grabieży, zabójstw i innych okropieństw. Gdy Stanowski zapytał ją, czy coś z tego miało tam miejsce, zakłopotana nieco kobieta odpowiedziała, że nie – ale może.

Granica nie do przejścia. W Słubicach narasta frustracja [reportaż]

We wzbudzaniu społecznej paniki wyspecjalizowała się prawica, chociaż również antypis ma spore osiągnięcia na tym polu. W tym roku mogliśmy – a właściwie wciąż możemy – obserwować dwa wielkie wzmożenia po obu stronach barykady. Gdy najbardziej radykalna część osób popierających rządzącą większość alarmowała o rzekomym sfałszowaniu wyborów przez… opozycję, ta druga rękami Roberta Bąkiewicza wzbudzała panikę w zachodnich przygranicznych rejonach Polski.

Można byłoby machnąć ręką na ten polityczny folklor, gdyby nie prowadził do realnych szkód. Sekta spod znaku „sfałszowanych wyborów”, prąc do delegitymizacji oficjalnie podanego wyniku, podważyła polską demokrację w ogóle i jedną z ostatnich instytucji państwa, do której Polki i Polacy mają jeszcze zaufanie.

Prawicowi ekstremiści tropiący na granicy z Niemcami ludzi o innym kolorze skóry nie tylko wzmagają w Polakach wrogość do setek tysięcy legalnych, uczciwie pracujących tu imigrantów, ale też posunęli o krok dalej rozpad układu z Schengen, gdy udało im się zmusić Donalda Tuska do wprowadzenia kontroli granicznych po polskiej stronie. Chociaż dla uczciwości trzeba dodać, że proces demontażu porozumienia z Schengen rozpoczął nowy rząd kanclerza Friedricha Merza.

Uchodźcy na krawędzi Europy. Jak polska polityka sięga greckich wysp

Obie histerie miały swoje odpowiedniki w niedalekiej przeszłości. Największe antyimigranckie wzmożenie miało oczywiście miejsce w drugiej połowie 2015 roku, gdy codziennie do wybrzeży Włoch i Grecji na prowizorycznych łódkach i pontonach przybywało tysiące imigrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu. Sam byłem wtedy jeszcze na prawicy, więc mogłem obserwować to wzmożenie z bliska i przecierałem oczy ze zdumienia. Nawet ludzie, których uważałem za całkiem sensownych, wpadli w taki amok, jak gdyby ci wszyscy Syryjczycy, Afgańczycy czy Senegalczycy dobijali do portu w Gdańsku.

Zgoda rządu Ewy Kopacz na przyjęcie kilku tysięcy migrantów wzbudziła wtedy takie oburzenie, że walnie przyczyniła się do zwycięstwa PiS. A już kilka lat później rząd PiS przyjmował co roku po kilkaset tysięcy imigrantów z całego świata bez żadnego sprawdzenia, kim są – wystarczyło, że jakiś pracodawca zadeklarował ich zatrudnienie.

Podważanie wyników ogłoszonych przez Państwową Komisję Wyborczą miało już miejsce w 2014 roku, przy okazji wyborów samorządowych. Nadspodziewanie wysoki wynik PSL (24 proc.) w wyborach do sejmików wojewódzkich, niezgodny także z wynikami exit polli, spowodował między innymi zwołanie przez prawicę manifestacji pod hasłem „stop manipulacjom wyborczym”. Część demonstrantów wdarła się nawet do siedziby PKW.

Winną okazała się karta do głosowania w formie książeczki, dzięki której komitet PSL, wylosowany jako pierwszy, zgarnął głosy zmylonych wyborców, którzy nie zauważyli, że stron jest więcej. PiS przekonywało wtedy, że był to wynik celowego fałszerstwa, czego dowodem miało być aż ponad 17 proc. głosów nieważnych. Problem w tym, że w wyborach do rad powiatów, gdzie pewnie zwyciężyło pierwsze na liście PiS, również stwierdzono niespełna 17 proc. nieważnych głosów.

Organizujcie się albo kibole i szury zrobią to za was

Jednym z najbardziej kuriozalnych przykładów świadomie rozbudzonej paniki były problemy z węglem w 2022 roku. Gdy polski rząd zablokował import węgla z Rosji, który trafiał głównie do gospodarstw domowych ogrzewających domy własnymi piecami, w sieci stopniowo nastawała atmosfera histerii. Pod koniec kwietnia przedsiębiorcy napisali nawet list do premiera, ostrzegający przed dramatycznymi konsekwencjami dla ludności. Oczywiście było to podlane odpowiednią dawką eurosceptycznego sosu. „Narastająca od wielu lat unijna polityka dekarbonizacji doprowadziła do stopniowego zmniejszania wydobycia węgla w kraju. Podaż węgla malała znacznie szybciej niż popyt, a powstałą w ten sposób lukę uzupełniał węgiel z importu, w 80% właśnie z Rosji” – pisali przedsiębiorcy w swoim liście.

W rezultacie na portalach społecznościowych zawrzało, a panika rozlała się na cały kraj – również na ludzi, którzy ani z internetu, ani z pieców na węgiel nigdy nie korzystali. Późną wiosną Polki i Polacy rzucili się do kupowania węgla, więc ceny na składach wywindowały – do sierpnia wzrosły z tysiąca do nawet czterech tysięcy złotych za tonę. Sieć zaroiła się od dramatycznych historii zatroskanych wnuczków pokazujących, ile ich babcia musiała zapłacić za węgiel potrzebny do przetrwania zimy.

Tylko co w tym dziwnego, że latem zabrakło w składach węgla? Nikt nie kupuje węgla w środku lata, jeśli nie jest elektrownią, więc składy nie były przygotowane na tak gwałtowny wzrost popytu akurat w tym okresie. Rząd zaczął desperacko ściągać węgiel, skąd się dało, nawet z RPA i Australii. Niespełna rok później sytuacja się uspokoiła, a cena pelletu w kwietniu 2023 spadła nawet poniżej ceny z kwietnia poprzedniego roku.

Najbardziej zmanipulowana histeria antypisu miała miejsce przy okazji ogłoszenia przez rząd Morawieckiego reformy podatkowej Polskiego Ładu. Miała ona między innymi urealnić składkę zdrowotną dobrze zarabiających przedsiębiorców, wprowadzając daninę proporcjonalną do dochodów zamiast ryczałtu, a dodatkowo znosząc możliwość odliczenia jej od podatku. Równocześnie jednak reforma kilkukrotnie podnosiła kwotę wolną aż do 30 tysięcy złotych, więc stracić mieli jedynie przedsiębiorcy na liniowym, którzy z kwoty wolnej nie korzystają – czyli najlepiej zarabiający ludzie w kraju.

Liberalne media głównego nurtu natychmiast stanęły w obronie nieuzasadnionych przywilejów przedsiębiorców. „Nowy program podatkowy ma według PiS wprowadzić sprawiedliwe zasady. Tymczasem co się będzie opłacało? Nie robić nic. A najlepiej to być na emeryturze. Albo być rolnikiem” – pisał na łamach „Gazety Wyborczej” Piotr Mączyński. Materiałów w podobnym tonie było pełno zarówno w mediach pisanych, jak i telewizji – szczególnie w TVN24. W rezultacie według badań sondażowych większość Polaków była przeciwna zmianom, a popierała je zaledwie jedna piąta. Tymczasem według wyliczeń ośrodka CenEA na planowanych przez rząd PiS zmianach stracić miało 1,4 miliona gospodarstw domowych (z czego tylko 400 tysięcy więcej niż 250 złotych miesięcznie), za to 11 miliona gospodarstw domowych miało zyskać powyżej 10 złotych miesięcznie. Reformę regularnie przedstawiano jako podwyżkę podatków, chociaż łączny zysk netto Polek i Polaków miał wynieść 5 miliardów zł rocznie, była więc to daleko idąca obniżka.

„Błąd” Kaczyńskiego i triumf narracji liberalnej

Jak Polski Ład zaciążył później na wyniku wyborczym PiS, tak Rafałowi Trzaskowskiemu zaszkodziła afera z rzekomym zdejmowaniem krzyży w warszawskich urzędach. Media pisowskie grzały ten temat do znudzenia, a politycy i komentariat bliski PiS przypominał o tym na jednym oddechu z rzekomo planowanym przez UE nakazem jedzenia robaków. Tymczasem wytyczne ratusza dotyczyły jedynie pomieszczeń, w których przyjmowani są mieszkańcy, a następnie pojawiła się jeszcze oficjalna interpretacja stołecznego magistratu, że chodzi jedynie o pomieszczenia nowe lub remontowane. Niewiele to dało – zdejmowanie krzyży przykleiło się do Trzaskowskiego, nadając mu łatkę wojującego ateisty.

Trzaskowskiemu zaszkodziła również afera z rozdmuchanym przez prawicę raportem miast zrzeszonych w inicjatywie C40 Cities, do której należy również Warszawa. Raport dotyczy ograniczenia emisji gazów cieplarnianych w metropoliach i pokazuje wpływ konsumpcji na jej poziom. Wskazuje także, że ideałem byłoby konsumowanie przez mieszkańców miast maksymalnie 16 kg mięsa rocznie, czyli kilkakrotnie więcej niż średnio w Polsce (ok. 70 kg). Na prawicy zawrzało, a pisowskie media zaczęły oskarżać Trzaskowskiego o plan wprowadzenia kartek na produkty mięsne.

Tymczasem raport przygotowany przez naukowców z Leeds nie ma żadnej mocy obowiązującej, wskazuje tylko ideał, do którego należałoby próbować się zbliżyć. Nie ma też w nim propozycji żadnych nakazów i zakazów w tym względzie, zresztą polskie samorządy nie mają też żadnych instrumentów, którymi mogłyby je wprowadzić.

Inny przykład prawicowej histerii wywrócił projekt wprowadzenia do szkół przedmiotu „edukacja zdrowotna”. Jednym z wielu elementów tego przedmiotu miało być przekazywanie wiedzy na temat seksualności. Uczniowie klas IV–VI mieli dowiedzieć się zupełnych podstaw na temat narządów płciowych czy procesu zachodzenia w ciążę, a także otrzymać porady, które mogłyby im pomóc uniknąć molestowania. Temat seksu jako takiego – na przykład kwestii świadomej zgody – miał się pojawić dopiero w klasach VII i VIII, gdy często dochodzi do inicjacji seksualnej. Mimo to prawica popadła w tradycyjną histerię, a 1 grudnia 2024 roku odbyła się w Warszawie całkiem liczna i niezwykle emocjonalna w treściach demonstracja pod wymownym hasłem „Tak dla edukacji, nie dla deprawacji!”. Wsparł ją między innymi ówczesny kandydat, a obecnie już prezydent elekt Karol Nawrocki.

Prawica ma bogate doświadczenie we wzbudzaniu nieuzasadnionej histerii. Przecież można tu jeszcze byłoby wymienić sprzeciw wobec szczepień na COVID – jak i szczepień w ogóle – co doprowadziło już w Polsce do utraty odporności na odrę (według UNICEF). PiS demonizuje Zielony Ład dla rolnictwa, choć jest on w dużej mierze autorstwa zachwalającego go pisowskiego komisarza ds. rolnictwa Janusza Wojciechowskiego – zresztą bardzo sensownego.

Filaczyńska: PiS oddaje głos antyszczepionkowcom. To bardzo groźne

Diabłem z wielkimi oczami stała się również umowa handlowa UE z państwami grupy Mercosur, która mogłaby być ratunkiem dla europejskiego przemysłu, na którym oparta jest polska gospodarka. Umowa ta stała się kolejnym hasłem rzucanym zupełnie bez pomyślunku i znajomości sprawy przez prawicowych polityków i komentariat. Dość powiedzieć, że Karol Nawrocki podczas debat przedwyborczych mówił „umowa Mercosur”, zdradzając tym samym kompletną nieznajomość sprawy.

Wygrać z takim przeciwnikiem jest bardzo trudno. Wymaga to doskonałego przygotowania merytorycznego, na co politycy nieprawicowi najwyraźniej nie mają siły i ochoty. Antypis też pokazał swoimi kolejnymi wzmożeniami, takimi jak histeria o rzekomym sfałszowaniu wyborów czy zmanipulowany sprzeciw wobec reformy podatkowej Polskiego Ładu, że i on umie zmyślać i straszyć. Tak się jednak składa, że nawet to robi znacznie gorzej od polskiej prawicy.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij