Turecką politykę zagraniczną określa się często mianem gry na kilku fortepianach. Niby wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, jednak w polityce mocarstw, za które Turcja chce się uważać, nawet z wrogiem można znaleźć pole do współpracy – mówi historyk Mateusz Chudziak.
Kaja Puto: Pozycja Turcji względem rosyjskiej agresji na Ukrainę od początku była niejednoznaczna. Z jednej strony Turcja wspierała Ukrainę militarnie – np. przekazując słynne drony Bayraktar – z drugiej pomagała Rosji omijać nałożone przez Zachód sankcje. Teraz gdy Donald Trump zaczął umizgiwać się do Władimira Putina, świat obiegło zdjęcie Recepa Tayyipa Erdoğana, który rozpościera parasol nad Wołodymyrem Zełenskim. Czy Turcja jest dziś sojuszniczką Ukrainy?
Mateusz Chudziak: Turcja chciałaby być przede wszystkim mediatorem między stronami tego konfliktu. Już na początku pełnoskalowej wojny gościła przedstawicieli obu państw na rozmowach, później pomogła w zawarciu umowy o przewozie zboża przez Morze Czarne. Prezydent Erdoğan kilkukrotnie zaproponował już, by Turcja stała się miejscem negocjacji pokojowych. Jednak pomysł ten nie spotkał się z entuzjazmem Amerykanów, którzy preferują w tym kontekście Arabię Saudyjską.
Jednak według informacji Bloomberga Turcja nie wyklucza wysłania żołnierzy na europejską misję pokojową w Ukrainie.
Na razie jestem sceptyczny wobec tych zapowiedzi, bo Turcja nie chce Rosji antagonizować. Rozumiem to jako element gry o rolę mediatora. Turcja wysyła takie sygnały, bo chciałaby mieć swój udział w procesie wypracowywania porozumienia pokojowego.
Syria, Izrael, Rosja, Turcja. Co się dzieje na Bliskim Wschodzie? [rozmowa]
czytaj także
Można być jednocześnie mediatorem i stać naprzeciwko rosyjskich żołnierzy?
Turecką politykę zagraniczną określa się często mianem gry na kilku fortepianach. Niby wiadomo, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, jednak w polityce mocarstw, za które Turcja chce się uważać, nawet z wrogiem można znaleźć pole do współpracy.
Turcy mają długą historię konfliktów z Rosją, ale nie podchodzą do niej jak Polacy – z eksponowanym resentymentem czy wrogością. Traktują ją raczej jak rywala, wobec którego czują respekt, ale też mają świadomość własnej siły. Współpracują z Rosją zwłaszcza w dziedzinie energetyki: kupują od Rosjan gaz i pozwalają, by ci budowali im elektrownię jądrową Akkuyu koło miasta Mersin. Nie przeszkadza to Turkom rywalizować z Rosją w regionie.
W ostatnich latach dość skutecznie. Turcja przyczyniła się do zmniejszenia rosyjskich wpływów w Syrii, Armenii czy Libii.
A teraz do pewnego stopnia wspiera Ukrainę, by nie pozwolić Rosji na zdominowanie basenu Morza Czarnego. Turcy na mocy konwencji z Montreux mają suwerenną władzę nad cieśninami i nie chcieliby jej stracić. Konwencja umożliwia swobodny przepływ jednostek cywilnych, ale też ogranicza ruch okrętów wojennych w czasie neutralności Turcji, a w razie przystąpienia przez nią do wojny daje jej możliwość blokowania cieśnin dla okrętów nieprzyjaciela. Od czasów zimnej wojny Turcy pilnują tych postanowień, ale też boją się, że rosnąca w siłę Rosja mogłaby kiedyś zażądać ich rewizji. Poza tym z Ukrainą łączą ją wspólne interesy wojskowe i gospodarcze. Ukraińcy produkują silniki dla perły w koronie tureckiej zbrojeniówki, czyli dronów Bayraktar, a konkretnie modeli Akıncı i Kızılelma. Są też plany współpracy przy budowie tureckiego myśliwca Kaan. Ankara chciałaby mieć także jakiś udział w powojennej odbudowie Ukrainy.
czytaj także
Turecki przemysł zbrojeniowy jest dość silny. Czy Turcja potencjalnie mogłaby pomóc Europie uzupełnić braki w uzbrojeniu?
W ograniczonym stopniu. Turcja ma braki technologiczne, które uzupełnia we współpracy z konsorcjami europejskimi i amerykańskimi. Jest natomiast przestrzeń do tego, aby dostarczać Europie drony lub czołgi Altay, które wyprodukowali we współpracy z Koreą. Turcja może zaoferować nam również swój know-how w zakresie zdolności ekspedycyjnych.
Turcja dysponuje największą armią spośród europejskich krajów NATO. Czy w związku z tym jej rola w Europie wzrośnie?
Turcja z całą pewnością jest tym zainteresowana, tym bardziej że doprowadzenie do możliwie korzystnego dla Ukrainy pokoju jest również w jej interesie. Po dojściu do władzy Donalda Trumpa w Turcji pamiętano jego pierwszą kadencję, w której relacje z USA opierały się na osobistych i relatywnie efektywnych kontaktach prezydentów, ale wobec chaosu, jaki przyniosły pierwsze tygodnie drugiej prezydentury republikanina, pojawiły się obawy, czy NATO przetrwa. Minister spraw zagranicznych Hakan Fidan zadeklarował, że gdyby miało dojść do jakiegoś rozłamu, Turcja byłaby zainteresowana, by przyłączyć się do nowego sojuszu z Europą. Oczywiście nie za darmo. Turcja ma w relacjach z Europą sporo otwartych rozdziałów i liczy na to, że wykorzysta obecną sytuację, by je podomykać.
Czego na przykład może od Europy wymagać?
Odnowienia unii celnej z Unią Europejską z 1995 roku. Umowa ta podpisana została w zupełnie innej epoce, kiedy Turcja była państwem biednym, niestabilnym i zdanym na silniejszych od siebie. Dziś, gdy jest dużo silniejsza, uważa jej zapisy za niekorzystne. Ankara oczekuje, że jako ważny partner gospodarczy Unii będzie mogła uzyskać głos w kształtowaniu jej całościowej polityki handlowej. Chce też mieć dostęp do unijnych rynków zbytu dla swoich produktów rolnych, jednocześnie subwencjonując ten sektor u siebie. Dalej – gotowa jest przyłączyć się do europejskiego Zielonego Ładu, ale chce otrzymywać unijną pomoc finansową. Do ustalenia pozostają też kwestie usług cyfrowych (w momencie zawierania porozumienia niszowych, a dziś dotyczących już kluczowego sektora) oraz niezliczona ilość pomniejszych, szczegółowych postanowień.
Drugie życzenie Turcji to ruch bezwizowy z UE. Względy ambicjonalne to jedno – Turcy uważają się bowiem za członka „cywilizowanej rodziny narodów”, jak to ujął kiedyś Kemal Atatürk. Obecne tureckie elity część tego słownika nie tylko przejęły, ale i zinternalizowały. Liczy się również gospodarka. Turcja ma chronicznie ujemny rachunek obrotów bieżących i potrzebuje dopływu twardej waluty, a zatem w jej interesie jest jak największy ruch z i do Europy.
Jeszcze niedawno dochodziłoby do tego trzecie żądanie – egzekwowania przez państwa UE prawa, które uznaje Partię Pracujących Kurdystanu (PKK) za organizację terrorystyczną. Takie prawo obowiązuje w wielu państwach UE, ale w praktyce było martwe. Jednak ta sprawa, jak się zdaje, zmierza do rozwiązania. Wieloletni przywódca PKK, Abdullah Öcalan, który odsiaduje wyrok dożywotniego pozbawienia wolności, wezwał członków tej grupy do złożenia broni i rozwiązania organizacji. Jeśli zaczęty w ten sposób proces pokojowy nie upadnie (a istnieją poważne przesłanki, by twierdzić, że tym razem do tego nie dojdzie), tzw. kwestia kurdyjska oczywiście nie zniknie, ale ubędzie jej najbardziej destrukcyjnego dla wszystkich, militarnego wymiaru.
A czy Turcja będzie chciała wejść do Unii? Status kandydata otrzymała w 1999 roku.
Raczej nie. Ten proces akcesyjny ślimaczył się tak bardzo, że osłabło poparcie społeczne dla idei integracji. W nieoficjalnych rozmowach tamtejsze polityczne elity przyznają, że proces akcesyjny to już tylko narzędzie dyplomatyczne – pozwala utrzymywać kanały komunikacji, ale nikt realnie nie myśli o członkostwie. Jednak proces akcesyjny, jako formuła dyplomatyczna, pozostaje poręczny, wygodny i przydatny, nie ma więc powodu, by go z hukiem zrywać.
czytaj także
Mało zresztą prawdopodobne, by Unia Europejska na pełne członkostwo przystała. Wiele tureckich standardów nie licuje z europejskimi. Weźmy chociażby prawo o zwalczaniu terroryzmu, które służy tureckiej władzy do rozprawiania się z Kurdami, prokurdyjską lewicą, a w ostatnich latach również gülenistami (zwolennikami wywodzącego się z tradycji mistycznych odłamu sunnickiego islamu, głoszonego przez zmarłego w ubiegłym roku Fethullaha Gülena – przyp. red.). Kontrowersyjna dla Europy długo była też silna rola armii w tureckiej polityce, a choć jej kuratelę nad władzami cywilnymi zniesiono, problem pozostaje, bo obecny system legalizuje jednoosobowe rządy Erdoğana, które dodatkowo jeszcze obrosły siecią mało czytelnych, nieformalnych powiązań. Trudno oczekiwać, by tak urządzone państwo miało zintegrować się z Unią.
Czy Turcja może wysuwać jakieś żądania w kwestii Cypru Północnego? Unia Europejska, w przeciwieństwie do Turcji, nie uznaje tego państwa.
Może upominać się o uwzględnienie tego, co mówi jej doktryna „Błękitnej Ojczyzny” (Mavi Vatan), czyli turecka wizja odgrywania należnej jej roli we wschodniej części Morza Śródziemnego, zwłaszcza w kontekście zasobów gazu ziemnego na szelfie kontynentalnym. W obrębie tego, co Turcja chce uznawać za własną, wyłączną strefę ekonomiczną, znajduje się bowiem Cypr – suwerenne państwo – a także greckie wyspy. Turcja nie jest sygnatariuszem konwencji o prawie morza, co prowadzi do licznych incydentów i napięć na linii Turcja–Grecja–Cypr.
Turcja stała się ważna dla Zachodu. Co to znaczy dla Kurdów i wojny w Syrii?
czytaj także
Możliwe zatem, że jednym z żądań Turcji będzie uwzględnienie jej interesów ekonomicznych w tym regionie przez Unię Europejską, w tym szczególnie Francję, która aktywnie chroni Grecję w tej kwestii. Turcji chodzi przede wszystkim o uznanie jej praw do eksploatacji dna morskiego, bez konieczności oglądania się na roszczenia greckie. Tutaj Turcy twierdzą, że Grekom należy się co najwyżej to, co znajduje się w strefach przybrzeżnych wysp – sięgających 12 mil morskich w głąb akwenu, zaś w przypadku Cypru dogadują się tylko z tą stroną, którą sami uznają, a więc z posłuszną im Północą. Ale nawet jeśli tutaj Turcja miałaby ustąpić, to nadal będzie naciskać na włączenie jej w projekty zakładające eksploatację złóż, przy jednoczesnym wykorzystaniu istniejącej już na terytorium Turcji infrastruktury przesyłowej, tak by w regionie nie została położona żadna omijająca ją rura.
Grecja i wspierająca ją Francja to kraje tradycyjnie niechętne Turcji. Za proturecką siłę w UE uchodzi za to Polska. Skąd ten pozytywny sentyment?
Polska zawsze wspierała Turcję na drodze do UE. Pierwsze dokumenty w tej sprawie podpisano jeszcze za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego. Stało wówczas za tym założenie, że Turcja, jako państwo absolutyzujące własną suwerenność, miałaby podobne jak Polska wyobrażenie o kształcie Unii jako o nieprzesadnie zintegrowanym politycznie związku państw. Taka Turcja we wspólnocie równoważyłaby wpływy najsilniejszych państw „starej” Unii. To zaś było w interesie takich państw jak Polska. A później, jak się zdaje, tej polityki nikt po prostu nie zrewidował, mimo że minęła cała epoka i zarówno Turcja, jak i Unia są dziś w zupełnie innym miejscu. Poza tym między Polską a Turcją nie ma żadnych większych zadr.
Broń biednych. Jak wyglądają walki dronowe w 2025 roku? [korespondencja z obwodu sumskiego]
czytaj także
W środę Donald Tusk udał się z dwudniową wizytą do Ankary. Po co? Jak oceniasz jej rezultaty?
Zdaje się, że Polska może wystąpić w roli mediatora między Unią a Turcją. Od strony ceremonialnej wizyta przebiegła wręcz wzorowo. Turcy wykazują szczerą sympatię wobec Polski, niezależnie od tego, kto jest u nas u władzy. W tym zakresie podtrzymano tradycję. Zgodnie ze wcześniejszymi komunikatami strony polskiej padły deklaracje o chęci rozwoju dwustronnej współpracy w wymiarze gospodarczym, włączenia Turcji w proces pokojowy w Ukrainie (co już wykracza poza poziom bilateralny), podkreślono wagę Turcji jako państwa mogącego wydatnie przyczynić się do zawarcia pokoju. Brak było otwartych deklaracji o zakupach przez Polskę uzbrojenia, ale i o tym mówiło się przedtem nieoficjalnie, więc na konkrety trzeba będzie poczekać. Znamienne były jednak słowa Erdoğana, który oprócz przyjaznych pod adresem Polski deklaracji i ładnego gestu podarowania zabytkowego listu mówił o tym, że owszem, pożądany jest „sprawiedliwy pokój”, ale bez Turcji on się nie wydarzy i Europa musi sobie to uświadomić.
Tutaj zaczynają się schody – Turcy realnie wierzą w spenglerowski „Zmierzch Zachodu”, szykują się na trwale ustanowiony świat wielobiegunowy i owszem, przyłączą się do politycznych inicjatyw Europy, ale jak pokazuje najnowsza historia – potrafią grać twardo lub wręcz bezwzględnie. Polska jest oczywiście przez Turcję lubiana.
Jednak bycie lubianym nigdy nie powinno być celem samym w sobie, a raczej gruntem, na którym można odegrać swoją rolę w wypracowaniu rozwiązania, które z jednej strony pozwoli wykorzystać potencjał polityczny i wojskowy Turcji, a z drugiej nie przyniesie ustępstw na jej rzecz w obszarach, w których robić tego nie należy – jak choćby żyrowania postępującego tam autorytaryzmu, wspierania zamorskich awantur służących interesom Turcji, ale już nie stabilności w otoczeniu Europy czy gospodarczych ustępstw wzmacniających biznesową klientelę władz tureckich i pośrednio samą elitę. Klimat dwustronnych stosunków polsko-tureckich jest dobry, ale jeśli nasze państwo ma wejść w nową rolę, odgrywaną poziom wyżej, potrzeba dużo rozwagi i wyczucia politycznego.
**
Mateusz Chudziak – doktor historii. Pracuje w Zakładzie Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Zajmuje się historią najnowszą Turcji. W latach 2015–2021 analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. Autor analiz poświęconych polityce wewnętrznej i zagranicznej Turcji oraz opracowań na temat przenikających się w kulturze tureckiej wątków religii i świeckiego nacjonalizmu.