Nie da się „rozmawiać o rozwoju ponad politycznym sporem”, pamiętając o tym, co PiS robił z elementarnymi demokratyczno-liberalnymi standardami w latach 2015–2023. Każdy, komu zależy na depolaryzacji w Polsce, powinien domagać się od PiS rozliczenia tego okresu. Bez tego depolaryzacja nie będzie możliwa.
W lipcu rozpoczynające nową kadencję francuskie Zgromadzenie Narodowe wybierało swojego przewodniczącego. Zgodnie z procedurą deputowani, wyczytywani alfabetycznie, wrzucali głosy do urny, nad którą tradycyjnie stał najmłodszy deputowany Izby – w tym wypadku Flavien Termet ze Zjednoczenia Narodowego, skrajnie prawicowej partii Marine Le Pen.
Termet wyciągał rękę na powitanie każdego podchodzącego deputowanego. Część z nich, głównie z lewicy, odmówiła jednak podania mu ręki. Deputowani ignorowali Termeta, nie utrzymywali nawet kontaktu wzrokowego. Reprezentujący w Zgromadzeniu okręg z Marsylii, Sébastien Delogu z Francji Nieugiętej, wdał się w krótką kłótnię z politykiem Zjednoczenia Narodowego, inny deputowany tego ugrupowania, François Piquemal, w odpowiedzi na wyciągniętą rękę Termeta pokazał mu gest oznaczający „nożyczki” w grze w papier, nożyce, kamień – jako że wyciągnięta ręka przypomina papier, Piquemal „wygrał”.
Konserwatysta, który pogodzi liberałów i nacjonalistów. Kim jest nowy premier Francji?
czytaj także
Delogu wrzucił na swoje konto na portalu X filmik ze swojej konfrontacji z Termetem z podpisem: „podać rękę rasistowskiej partii? Nigdy!”. Podobnie swoją odmowę podania ręki deputowanemu z partii Le Pen uzasadniali inni politycy, którzy zdecydowali się na taki sam gest: to miał być sygnał odrzucenia skrajnej prawicy, odmowa normalizacji jej wartości sprzecznych z fundamentami Republiki.
Choć podobne sytuacje miały miejsce już wcześniej w Zgromadzeniu Narodowym, to tym razem tego rodzaju gest spotkał się też z krytyką, nie tylko ze strony skrajnej prawicy. Na Zjednoczenie Narodowe Le Pen w pierwszej turze wyborów padło najwięcej głosów, w obu turach partię poparło ponad 10 milionów Francuzów, jedna trzecia głosujących. Odmowa podania ręki Termetowi wysyłała jednocześnie sygnał jego wyborcom, że znajdują się poza granicami republikańskiej polityki.
Pytanie tylko, na ile dwie trzecie politycznie aktywnych obywateli może wykluczyć pozostałą jedną trzecią jako „partię rasistowską”? Jakie to przyniesie długotrwałe skutki? Wreszcie – czy nie idąc na kompromis z wartościami partii takich jak Zjednoczenie Narodowe, nie należałoby jednak zachować elementarnych form politycznej uprzejmości wobec jego deputowanych – choćby jako wyraz szacunku dla ich wyborców?
Między negocjacją, grą i krucjatą
Podobne pytania pojawiają się w wielu współczesnych demokracjach i to nie tylko w odniesieniu do relacji ze skrajną prawicą, można odnieść do wszystkich dzielących je dziś sporów. Na ile, biorąc pod uwagę ich temperaturę i stawki, dają się one oddzielić od osobistej wrogości, pogodzić z pewnymi formami demokratycznej kurtuazji?
Polska opinia publiczna formułuje w tym obszarze pod adresem swoich przedstawicieli dość sprzeczne oczekiwania. Z jednej strony nieustannie słyszymy narzekania na rosnącą polaryzację, „wojnę polsko-polską”, politykę, która „dzieli Polaków” i „napuszcza o siebie rodziny”, wyrażamy tęsknoty za starymi, dobrymi czasami, gdy polityka mimo konfliktu postkomunistycznego była mniej toksyczna, a politycy mogli po burzliwej debacie w sejmie pojednać w sejmowym barze. Z drugiej strony, konsekwentnie od 2005 roku głosujemy na polityków stawiających najsilniej na polaryzację. Zdjęcia ze wspólnej socjalizacji polityków z różnych stron barykady wywołałyby autentyczne problemy dla przedstawicieli obu stron.
czytaj także
To rozszczepienie oczekiwań w jakimś sensie wpisane jest w naturę demokratycznej polityki. Na demokratyczną praktykę składają się bowiem, w zależności od miejsca i czasu i w różnych proporcjach, działania, które można opisać za pomocą trzech metafor: negocjacji, gry i krucjaty. Demokratyczna polityka jest bowiem jednocześnie zbiorową negocjacją między różnymi, obecnymi w społeczeństwie interesami, grą elit o takie zasoby jak władza oraz rodzajem pokojowej krucjaty, jaką wspólnie podejmują grupy połączone bliskimi sobie wartościami.
Każdy z tych trybów uprawiania demokratycznej polityki trochę inaczej kształtuje relacje z przeciwnikiem. Negocjacje wymagają pragmatyzmu i spotkania się gdzieś z drugą stroną. Gra, zwłaszcza o duże stawki, wyzwala silne emocje, ale jednocześnie jest ona sposobem utrzymywania wrogości w pewnych oswojonych ramach, zapewniających elementarne prawa wszystkim uczestnikom gry. Krucjata w imieniu wartości wyzwala najsilniejsze emocje i może prowadzić do postaw odmawiających legitymacji przeciwnikom odrzucającym nasze wartości.
Dobrze urządzona demokracja powinna w zdrowej proporcji łączyć te trzy tryby. Z całą pewnością nie powinna być wyłącznie grą elit o władzę, choć jednocześnie spójność elity, zdolnej współpracować ze sobą zwłaszcza w kryzysowej sytuacji i unikającej przesadnej eskalacji konfliktów, jest istotnym zasobem każdego systemu politycznego. Pragmatyzm negocjacji jest konieczny, ale demokracji nie da się sprowadzić do negocjacji interesów – bo demokracja, w której nie chodzi też o wartości, łatwo może wyzwolić obojętność i zniechęcenie.
czytaj także
W Polsce dziś praktyka demokratyczna bardzo mocno przesunęła się w stronę krucjaty. PiS prowadzi krucjatę przeciw Tuskowi, Tusk przeciw PiS, Konfederacja przeciw „lewactwu”, które dla tej formacji zaczyna się już w „pobożnej lewicy” z PiS. Lewica jest podzielona, część chce iść na krucjatę przeciw PiS z Platformą, część chce krucjaty wobec „libków”. Polska 2050 próbowała prowadzić krucjatę przeciw partyjniactwu i polaryzacji. W ten sposób prowadzenia polityki nie wpisuje się tylko działające od samego początku III RP w trybie „stawiamy na pragmatyczne negocjacje” PSL. Choć także PSL w swoim pragmatyzmie nie jest dziś w stanie przekroczyć granicy oddzielającej obóz koalicji 15 października od PiS – przynajmniej tak długo, jak tym drugim kieruje polityk tak znany z pożerania własnych koalicjantów jak Kaczyński.
Trudno depolaryzować konflikt z kimś, kto odmawia nam podstawowych praw
Znacząca część elektoratu narzeka na ten stan rzeczy, ale nie jest w stanie wybrać nikogo, kto skutecznie mógłby zaproponować nowy sposób prowadzenia polityki. Jednocześnie, choć trudno się spierać, że polaryzacja przybiera w Polsce niebezpieczne rozmiary, a konflikt polityczny toksyczne formy, to nie można się temu dziwić, biorąc pod uwagę to, o co toczy się spór.
Podobny problem występuje w Stanach. Trump wszedł do amerykańskiej polityki, ostentacyjnie depcząc wszystkie reguły demokratycznego decorum i kurtuazji. Były amerykański prezydent zbudował wokół siebie potężną polityczną sektę, umiejętnie odwołując się do tego, co w jego zwolennikach najgorsze, skupiając ich wręcz nienawistne emocje na swoich politycznych przeciwnikach.
czytaj także
Na tym tle wyróżniała się debata kandydatów na wiceprezydenta, republikanina J.D. Vance’a i demokraty Tima Walza. Obaj politycy zwracali się do siebie z szacunkiem, a nawet z sympatią, debata była bardzo uprzejma i demokratyczna. Wielu komentatorów było zachwyconych, amerykańska prasa pełna była głosów: „czemu cała nasza polityka nie wygląda w ten sposób!”. Jak jednak na łamach „The Atlantic” zauważył John Hendrickson, ten kurtuazyjny ton debaty służył głównie Vance’owi i Trumpowi. W wymianie uprzejmości Walz – poza jednym momentem, gdy spytał oponenta o to, kto wygrał wybory w 2020 roku – nie był w stanie pokazać Amerykanom, jak bardzo radykalnie prawicowe w wielu kwestiach, na czele z prawami reprodukcyjnymi, są tak naprawdę poglądy Vance’a.
Zachowanie Walza wzmocniło w mających co do tego wątpliwości wyborcach – przekonuje autor „The Atlantic” – że duet Trump-Walz to w pełni uprawniony wybór. Tymczasem idzie on w parze z programem, postulatami i postawami, które trudno jest normalizować i traktować jako część normalnej demokratycznej debaty.
czytaj także
Podobnie jest w Polsce. Trudno jest depolaryzować spór, zachowywać formy demokratycznej kurtuazji z ludźmi, którzy odmawiają nam podstawowych praw. Dlatego rozumiem emocję wyborców, którzy pamiętając o tym, co PiS i Konfederacja mówią o osobach LGBT+, reagują alergicznie na wszelkie formy współpracy z PiS, czy choćby socjalizowania się z politykami tego ugrupowania albo Konfederacji przez swoich demokratycznie wybranych przedstawicieli. Nie da też się „rozmawiać o rozwoju ponad politycznym sporem”, pamiętając o tym, co PiS robił z praworządnością i elementarnymi demokratyczno-liberalnymi standardami w latach 2015–2023. Każdy, komu autentycznie zależy na depolaryzacji w Polsce, powinien domagać się od PiS rozliczenia tego okresu, uznania tego, że partia przekroczyła wtedy liczne granice, których przekraczać nie można. Bez tego depolaryzacja nie będzie możliwa. PiS oczywiście nie dokona takiej autorefleksji i nie przeprosi, bo w kategoriach, w jakich partia ta postrzega dziś politykę, oznaczałoby to dla niej bezwarunkową kapitulację.
Z drugiej strony demokratyczna polityka nie działa – niestety i na szczęście – jak media społecznościowe. Nie da się wyciszyć albo zablokować tej części społeczeństwa, której wartości wchodzą w konflikt z naszymi, trzeba czasem prowadzić negocjacje, na jakich zasadach dzielić życie w jednym państwie. Zwłaszcza że strona prawicowo-populistyczna, w wypadku PiS często nawet bardziej reakcyjna od europejskiej skrajnej prawicy, zdobyła w ostatnich wyborach ponad 9 milionów głosów.
Myśleć strategicznie
Co więc robić? Przede wszystkim myśleć strategicznie. I strategicznie stosować takie środki jak moralne oburzenie czy niepodawanie ręki. Nie dać się obsadzić w roli tego, kto podsyca konflikt, a jednocześnie wyraźnie zaznaczać, że pewne idee i praktyki polityczne nie są po prostu normalną propozycją na politycznym rynku. Zmuszać politycznych przeciwników, by tłumaczyli się ze swoich Grzegorzów Braunów. Nie zmieniać sejmu w przestrzeń wojny domowej, ale też szanować wrażliwość własnych wyborców w kwestii przesadnej socjalizacji, np. z najbardziej zajadłymi homofobami. Utrzymywać „kordon sanitarny” wokół sił prawicowo-populistycznych, a jednocześnie budować kanały do komunikacji z ich wyborcami.
Lewica musi odrzucić pobór – albo nie będzie jej wcale [polemika]
czytaj także
Co miałoby być celem? Doczekanie momentu, gdy odcięta za „kordonem” populistyczno-reakcyjna prawica będzie dała się w pełni włączyć w demokratyczną politykę. Bo demokracja, gdzie nikogo nie trzyma się za kordonem, jest znacznie zdrowsza niż taka, która kordonów wymaga. Oczywiście wcześniej kordon może pęknąć, a prawicowo-populistyczna fala zatopi znów Polskę. Problem w tym, że ani wykonywane dziś gesty wobec drugiej strony, ani udawanie, że w tym, co głoszą niektórzy polityczni aktorzy, nie ma tak naprawdę nic autentycznie problematycznego, nie oddalają nas od tego scenariusza.
Jak mu zapobiec? Na to pytanie powinni jednak w pierwszej kolejności odpowiadać – i to na poziomie praktycznym – liderzy polityczni, nie publicyści.