Maria Anna Potocka, krakowscy centusie i rozrzutność kulturowa

Wbrew temu, co twierdzą autorzy listu w obronie Potockiej, była dyrektorka MOCAK-u miała i ma bardzo duże pole do obrony. Gdybyśmy wszyscy takie mieli!

Elity jak zwykle idą w zaparte i nie wykazują gotowości do rotacji na stanowiskach strażników etosu. Delegitymizacja kulturalnego i medialnego establishmentu będzie więc tylko przyspieszać, bo ganianie za krakowskimi emerytami z listami w obronie mobberki, jakby to była walka z sowieckim okupantem, może wzbudzać głównie zażenowanie.

Wiele wody w Wiśle upłynęło od czasów, gdy po wywiadzie z osobą oskarżoną o mobbing dziennikarki mogły się szykować na falę nienawiści. Dziś jest inaczej – nikt nie atakuje Angeliki Pitoń za to, że porozmawiała z Anną Marią Potocką już po ujawnieniu informacji o niechlubnym końcu kariery byłej dyrektorki MOCAK-u w instytucjach kultury. I słusznie, bo nawet jeśli Potocka po prawomocnym wyroku miała obiektywnie mniejsze prawo do obrony niż ludzie mediów w stylu Lisa czy Skworza przed wyrokami, to dziennikarce udało się przy okazji wyciągnąć z niej wypowiedzi, które śmiało mogłyby konkurować z Lisowymi „metodami bardzo retro”.

Olfaktoryczna nadwrażliwość na ofiary

Dość powiedzieć, że Potocka, jak dowiadujemy się z rozmowy, uznaje używanie wulgaryzmów za „niegodne człowieka lenistwo umysłowe”. Z mojej perspektywy ktoś tu, cholibka, ma podejrzanie lekką rękę do dehumanizacji – kategoria zachowania „niegodnego człowieka” wydaje się przesadzona w tak prozaicznej kwestii językowej.

Niewykształcone prostactwo może po takim dictum przypomnieć sobie pouczającą frazę poety polskiego Kazimierza Bałagane: „trzeba być uroczym, ale trochę bucem/ Choć czasem te proporcje są mobilne jak cierpusy”. Niewątpliwie proporcje między urokiem i bucerką oraz humanizmem a dehumanizującą degradacją w ujęciu Potockiej są równie mobilne jak taksówkarze, skoro z drugiej strony stwierdzenie, że ktoś „pachnie ofiarą” uznaje ona za nieobraźliwe „w najmniejszym stopniu”.

Nam też jest wszystko jedno. Wyznanie komunisty

Mobilność wrażliwości można dostrzec również w fakcie, że mimo sensorycznej nadwrażliwości przedstawicieli elit na zapach ofiar, te ostatnie dziwnie rzadko pojawiają się w optyce odwiecznej fantazji Adama Michnika o pojednaniu – czy to, gdy chodzi o Lidię Krawczyk, czy o ofiary Balcerowiczowskiej wizji transformacji ustrojowej, generała Jaruzelskiego i kościelnego krycia sprawców pedofilii.

Gdy Michnik w tradycyjnej dla siebie roli nadsędziego elegancji podczas niedzielnej gali Nike przekonywał, że Potocka to gwarancja „rzetelności kulturowej i moralnej”, wymieniając ją jednym tchem razem z Marią Janion i Janem Błońskim, można było żachnąć się na zaprzęganie szacownych i nieskazanych prawomocnie nieboszczyków do rozgrywania aktualnych środowiskowych interesów. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” chyba opacznie zinterpretował tytuł wznowionej przez nas książki Janion Do Europy – tak, ale z naszymi umarłymi; niestety, przemówienie położyło się cieniem także na samej tegorocznej nagrodzie i jej laureatce.

Choć statuetka dla Urszuli Kozioł została przyjęta z uznaniem przez wszystkie generacje ludzi pióra, od dwudziestoletnich wywrotowców po pokolenie „Współczesności”, to po drętwej gadce redaktora o deptaniu, cenzurze, kulturze wykluczenia i „czasach słusznie minionych” wybór wybitnej, 93-letniej poetki musiał wydać się beznadziejnie zachowawczy i konserwatywny. W przeciwieństwie choćby do Nagrody Gdynia (ale w zgodzie z linią wielu nagród kulturalnych w Polsce) Nike od dawna nie kojarzy się z odkrywaniem nowych zjawisk czy oryginalnych głosów potrzebujących weryfikacji innej niż rynkowa. Samą rzetelnością moralną trudno przykryć wrażenie kulturowej inercji.

Lapsus kulturowy

Na wystąpienie Michnika można by spuścić zasłonę milczenia, jednak elity po raz kolejny nie skorzystały z okazji do siedzenia cicho i zaprezentowały własny odpowiednik Mojej i twojej nadziei dla ofiar kultury wykluczenia.

Opublikowany wczoraj list, podpisany przez licznych przedstawicieli establishmentu – w tym między innymi przez kolejną ofiarę tejże kultury, Krystiana Lupę (przez byłych współpracowników pieszczotliwie zwanego „machiną do rozwałki ludzi”) utrzymany jest w poetyce kontynuującej myśl Michnika o „rzetelności kulturowej”. Na dodatek pozostawia fatalne wrażenie względem każdego tytana z pokolenia Urszuli Kozioł, który zdecydował się firmować swoim nazwiskiem to przedsięwzięcie.

Jakim cudem ludzie kultury mogli podpisać się pod skleconym na kolanie apelem, w którym padają słowa o usuwaniu ze stanowiska osoby z prawomocnym wyrokiem na koncie jako „rozrzutności kulturowej”?

To chyba oficjalna premiera tej frazy: po wpisaniu w wyszukiwarkę dostajemy przede wszystkim przekierowanie do książki Janusza Tazbira i Andrzeja Kazimierza Banacha Rozrzutność i skąpstwo w tradycji kulturowej i rzeczywistości. Niestety wyprzedanej, choć chętnie zerknąłbym do rozdziału Centusie krakowscy – charakter czy konieczność?

Trudno nie dostrzec, że jest to zarazem lapsus iście freudowski. Oto środowiska nie bez kozery kojarzone z neoliberalną wizją gospodarki i społeczeństwa pomstują na „rozrzutność” zakończenia współpracy z osobą skazaną za mobbing tak samo, jak Ryszard Petru pomstuje na wzrost nakładów na służbę zdrowia. I choć ideologia zadowolonych z siebie i świata centusiów dawno zawładnęła każdą dziedziną życia, to przynajmniej do tej pory rozrzutności nie zarzucali państwu i kulturalnej publiczności artyści, w zdecydowanej większości nietraktujący nowych, dobiegających rocznicy rządów jako okresu spływającego mlekiem i miodem.

Instytucjonalna ciągłość Schrödingera

Wyrok dla Potockiej jest bardziej symboliczny niż faktyczny. Była dyrektorka „nie otrzyma nagany, wpisu do akt, nie zostanie zwolniona za ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych”.

Mimo że cała jej kariera miała być poświęcona kształtowaniu przyszłych dyrektorów drogą „bycia wymagającą szefową” (kolejny zastanawiający zwrot, którego pojemność mógłby analizować Jacques Derrida), Potocka nie doczekała się chyba godnej następczyni, skoro nie wyobraża sobie, że mogłaby powiedzieć sobie „dość” i do końca życia pływać jachtem po Adriatyku i zajadać pomidora z cytryną według przepisu zaprzyjaźnionego mecenasa kultury, Janusza Palikota. Całe życie poświęcone na kształcenie i żadnej nadziei na sensowną ciągłość instytucjonalną – to dopiero rozrzutność.

Czy wolne media będą wolne od mobbingu?

Wbrew temu, co twierdzą autorzy listu, Potocka miała i ma bardzo duże pole do obrony – gdyby wszyscy takie mieli! Problemem jest kompletne partactwo jej samej i ekipy przyjaciół, świadczące o tym, że dożywotnie trzymanie w ręku instytucji przez zasłużone dla niej osoby nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem, ani nawet usprawiedliwionym zaciskaniem pasa. Maria Anna Potocka jest wszak o sześć lat starsza niż Zygmunt Solorz, więc podpisana przez Jacka Majchrowskiego umowa z kuratorką do 2031 roku wydaje się dziś wyrazem szczególnego optymizmu i konserwatywnej wiary w niezmienność rzeczy.

Nieumiejętność przyznania się do błędu, ciągła walka z wyimaginowanym postfeminizmem czy kulturą wykluczania, biegunowo odmienna od postulatów odzyskiwania humoru przez lewicę i liberałów, przedstawionych w błyskotliwym eseju Piotra Sadzika, niechęć do rotacji na stanowiskach strażników etosu wynikająca z przekonania elit o własnej niezastępowalności – oto niezwykle nam potrzebny w 2024 roku zestaw, dzięki któremu delegitymizacja kulturalnego i medialnego establishmentu tylko przyspieszy.

Od wielu miesięcy korzystają z niej mniej kulturalni, ale i mniej odklejeni prawicowi demaskatorzy tacy jak Krzysztof Stanowski, którzy rosną jak na drożdżach dzięki filmom pokazującym podszewkę chybionych materiałów z „Wyborczej” czy z Onetu.

Jak rozpoznać mobbera – poradnik w 7 punktach

czytaj także

W tym kontekście rzucanie (w przerwach między promowaniem filozoficzno-dialogicznej wizji Marcina Matczaka) wszystkich sił na odcinek walki z kulturą wykluczania i ganianie za krakowskimi emerytami z listami w obronie mobberki, jakby to była walka z sowieckim okupantem, może wzbudzać głównie zażenowanie – bo anachronizmem i środowiskowym egoizmem Michnikowa wizja powinności inteligenckiej elity i sklejania tego, czego nie da się posklejać, raziła już 30 lat temu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Łachecki
Łukasz Łachecki
Redaktor prowadzący, publicysta Krytyki Politycznej
Zamknij