Obejrzałam przesłuchanie Daniela Obajtka przed komisją ds. afery wizowej i każdemu polecam. Chciałabym, żeby prezes każdej nieuczciwej firmy musiał wić się przez trzy godziny pod gradem racjonalnych pytań.
Przyznaję, że nie jestem fanką tych komisji: ciągną się niemiłosiernie, ego uczestników bierze górę nad racjonalnością, mało kto rezygnuje z nadarzającej się okazji, by przeciwnika politycznego poniżyć, dogryźć mu, przerwać. Ostatecznie, zamiast rozmawiać o tym, co rzeczywiście powinno być przedmiotem debaty, oglądający skupiają się na tym, kto komu dowalił.
Podobnie było z przesłuchaniem Daniela Obajtka. Wzywany trzy razy na komisję nie pojawiał się, bo „nie chciał być małpą w cyrku Michała Szczerby”, oraz kolidowało mu to z programem kampanii wyborczej do europarlamentu. Pojawiał się więc na piknikach wyborczych, ale noce miał spędzać u kolegi w Budapeszcie, żeby nie czepiały się go polska policja, prokuratura i CBA.
W zgodzie ze standardami
We wtorek 9 lipca, zaopatrzony już w immunitet europarlamentarzysty, pozwolił się przesłuchać. Zgodnie ze wszystkimi przypuszczeniami przekonywał, że z aferą wizową nie ma nic wspólnego. Był prezesem Orlenu, robotników do budowy Olefin III zatrudniało wyłonione w przetargu konsorcjum koreańsko-hiszpańskie, wszystko odbywało się zgodnie z ładem korporacyjnym, inwestycję nadzorowały cztery międzynarodowe firmy konsultingowe.
„Ja wiem, że wy Daniela macie za wariata, ale on realizuje testament mojego brata Leszka”
czytaj także
Członkowie komisji najwyraźniej przewidzieli taki obrót sytuacji, bo skupili się na warunkach pracy pracowników na najniższych szczeblach, głównie Indusów i Filipińczyków. Brak możliwości utrzymania higieny wobec przeludnienia baraków, brak umów o pracę, poniżanie, niewypłacanie pensji, przemoc, zmuszanie do pracy bez wody w upały oraz w czasie mrozów, a za bunt – na bruk. Praca nieludzka, niemal niewolnicza. Ludzie sprowadzeni z odległych miejsc, w Polsce bezradni, nie mieli się do kogo zwrócić.
Inwestycja za 25 mld dolarów w polską petrochemię, kluczowa dla gospodarki całego regionu, zatrudniająca 65 tys. pracowników, spełniała wszelkie międzynarodowe standardy. To Obajtek wie, bo oglądał inne wielkie inwestycje. Poza tym, gdyby nie spełniały, toby nie dostawały finansowania.
czytaj także
Chcemy takich standardów? Niedawno we Włoszech zmarł pracownik z Indii, porzucony po tym, jak maszyna rolnicza odcięła mu rękę. Wykrwawił się. W grudniu 2023 roku w Szwecji wykonawca wciąż nie był pewien, czy to on zatrudniał pięciu pracowników, którzy zginęli, spadając razem z windą z ósmego piętra. W porcie w Antwerpii miały pracować 174 ofiary handlu ludźmi. W tych wszystkich przypadkach nie ma odpowiedzialnych, bo zatrudnienie odbywa się przez łańcuch podwykonawców i pośredników, którzy szukają pracowników, sprzedają wizy, łączą z firmami w miejscach docelowych.
Jak obejść zdrowy rozum?
O sprawie w maju pisały media i na tych relacjach komisja opierała swoje zarzuty – co oczywiście Obajtek wyśmiał, bo w maju prezesem już nie był. Niemniej pytania, które padały ze strony z komisji, wydają mi się niezwykle ważne. A odpowiedzi Obajtka – smutne.
Pytania były całkowicie zdroworozsądkowe – o odpowiedzialność. Jak to możliwe, że prezes nie wie, jak są zatrudniani pracownicy? W jakich warunkach żyją? Jakie mają umowy?
czytaj także
Odpowiedzi Obajtka pokazywały, jak misterny jest układ oddalania odpowiedzialności od siebie. „Komisja powinna ściągnąć prezesa Hyundaia, który ma siedzibę w Seulu”; „Nie mogę wchodzić na teren zarządzany przez podwykonawcę, nie mam uprawnień”; „Jest od tego Państwowa Inspekcja Pracy”.
Ciekawe, że jednym aspektem pobytu zagranicznych pracowników w okolicach Płocka Daniel Obajtek się zainteresował, poszedł mianowicie do miejscowego samorządu, spotkał z policją i omówił kwestie bezpieczeństwa, bo w końcu sprowadzanie z odległych krajów tysięcy pracowników może mieszkańców zaniepokoić, oraz jest to „kwestia wizerunkowa”.
Chciałabym, żeby prezes każdej nieuczciwej firmy musiał wić się przez trzy godziny pod gradobiciem tak racjonalnych, oczywistych pytań. Jednak trzeba było aż sejmowej komisji śledczej, żeby udało się to z Obajtkiem, i to przypadkiem, w sposób nie do końca zamierzony. Wszak głównym przedmiotem przesłuchania miała być praca „nielegalnych imigrantów”.
Gdzie było państwo?
Kiedy dzieje się tragedia, wszyscy szukają odpowiedzialnego. Jak krzywda się dzieje dziecku, pierwsze pytanie brzmi: gdzie była matka? A co, kiedy dzieje się krzywda obywatelom?
Przesłuchanie ujawniło, że takie racjonalne pytania nie mają już nic do rzeczy. Bo nie ma winnych, standardy są międzynarodowe, a wielkość inwestycji powinna kazać nam przyklęknąć i zapomnieć o drobiazgach typu prawa pracownicze. Wobec braku zainteresowania ze strony jedynej instytucji państwowej, która ma uprawnienia do kontroli warunków i przestrzegania prawa pracy – nie ma odpowiedzialnych, nie ma się do kogo zwrócić.
Podobnie nie mają się do kogo zwrócić aktywiści na granicy, gdy widzą człowieka potrzebującego pomocy: operator pogotowia uzależni decyzję o przesłaniu karetki od koloru skóry, a funkcjonariusze formacji siłowej zadbają o to, by delikwent umarł za płotem.
czytaj także
Nie mieli się też do kogo zwrócić protestujący aktywiści z Ostatniego Pokolenia, gdy kierowcy w obecności policji dokonywali na nich samosądu, zemsty, przemocy, lejąc im prosto w oczy z samochodowej gaśnicy.
I my, dziennikarze i wydawcy, nie mamy się do kogo zwrócić, kiedy wielkie platformy (powołując się oczywiście na tajemnicze algorytmy) promują teksty pełne nienawiści, a krytycznym wobec swojej hegemonii obcinają zasięgi.
Po wystąpieniu Obajtka przed komisją na X zasięgi robi hasło Pcim, gdzie wszyscy niezadowoleni z tego, jak dobrze Obajtek wypadł, poniżają go, wypominając pochodzenie, wykształcenie, język. Komisję obejrzeć warto, relację z niej na X zdecydowanie nie.