Świat

Ikonowicz o „Regenesis”: W kapitalizmie nie zbudujemy nowego Edenu

Ktoś wreszcie musiał to powiedzieć: największym problemem dla środowiska nie jest przemysł, ale rolnictwo, szczególnie hodowla zwierząt. W książce „Regenesis” George Monbiot ma na to receptę – rolnictwo można zastąpić czystą produkcją żywności innymi sposobami. Technologia na to pozwala, ale czy pozwoli kapitalizm?

George Monbiot kocha te małe obrzydlistwa, które się kłębią w glebie. Jego zachwyt nad geniuszem i złożonością natury, które można zauważyć w garści ziemi wykopanej w sadzie, kiedy się do niej przyłoży lupę, ma nam uświadomić jakie genialne dzieło sztuki bezmyślnie niszczymy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

A przecież ta ziemia, po której stąpamy, którą depczemy, którą rozjeżdżamy ciężkim sprzętem rolniczym, nas żywi. To ciągłe oranie, zalewanie, zasypywanie nawozami i chemikaliami zabija piękny i pożyteczny mikroświat, który jest właśnie źródłem większości kalorii, protein, minerałów i witamin, dzięki którym żyjemy. Zabijając życie tętniące pod naszymi stopami, popełniamy stopniowe samobójstwo. Martwa ziemia przestanie rodzić, a wiatry wywieją cienką warstwę gleby, jak kiedyś w amerykańskim stanie Oklahoma.

Największe szkody naturze wyrządza nie przemysł, nie rozwój miast (1 proc. powierzchni ziemi), lecz rolnictwo (38 proc.). To ono zajmuje najwięcej miejsca, wypierając dziką przyrodę – tę, która pochłania dwutlenek węgla i jest domem zwierząt. Za sprawą naszej ekspansji zwierzęta giną. Gatunek za gatunkiem.

To nieprawda, że ludzi jest za dużo. Ziemia może ich wyżywić o wiele więcej. Za dużo jest zwierząt hodowlanych. Obsiewanie coraz większych areałów na paszę zabija planetę – pisze ekolog George Monbiot. Kiedy tak czytam z pewnym niedowierzaniem jego wywody, nagle przypominam sobie informację sprzed lat. Otóż z kosmosu było widać pożary dżungli amazońskiej, którą wypalano między innymi po to, by z samolotów obsiewać łąki trawą i wypasać tam potem bydło – na hamburgery.

Zwierzęta wydalają z siebie tak olbrzymią ilość gazów cieplarnianych, że w najmniejszym stopniu nie kompensuje tego trawa, na której się pasą. Tylko puszcze, bagna, stepy, sawanny mogą nas uratować przed globalnym ociepleniem. Pod jednym wszakże warunkiem: że nie zostaną zaorane, osuszone i wyjałowione pod produkcję rolną.

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

czytaj także

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

Dominika Lasota, Wiktoria Jędroszkowiak

Rolnictwo to dziedzina, której wolimy nie tykać. Jest święte jak chleb, który jeszcze gdzieniegdzie na wsi przed pokrojeniem żegna się znakiem krzyża. A chleb, ten święty chleb, ryż, soja, pszenica to podstawa naszej egzystencji. Gdy zboża drożeją, ludzie na świecie umierają z głodu.

Nie, nie dlatego umierają, że Malthus miał rację i ludzi przybywa szybciej niż jedzenia. Przeciwnie: do 2015 roku głodowało coraz mniej ludzi na świecie. Produkujemy dużo więcej żywności, niż jesteśmy w stanie skonsumować. Ale po 2015 roku trend się odwrócił. Prywatyzacja i koncentracja produkcji i handlu zbożem w rękach czterech światowych koncernów sprawia, że co minutę 11 osób umiera z głodu. Bo prywatnym firmom nie opłaca się magazynować żywności. Wolą dostarczać ją w ostatniej chwili – ale kiedy dostawa nie dotrze, ludzie nie jedzą. Ludzie w Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej.

W Germinalu Emila Zoli kobiety wykastrowały młynarza, który w czasach głodu spekulował mąką po to, by podbić cenę. Dziś spekulacja ma wymiar globalny. Nim dotrze do konsumenta, żywność jest setki, jeśli nie tysiące razy kupowana i sprzedawana na giełdach. Te transakcje są prowadzone wyłącznie dla zysku, więc bez żadnego wyraźnego związku z potrzebami ludzi.

Monbiot: Gdy zabraknie żywności, bailoutu nie będzie

W 2015 roku liczba ludzi głodujących zaczęła znowu nieprzerwanie rosnąć. Jest ich obecnie ok. 690 milionów. Monbiot ma odpowiedź na postawione w tytule ostatniej swej książki pytanie: jak wyżywić świat, nie pożerając planety? Proponuje zlikwidowanie rolnictwa. I to nie tylko tak krytykowanego rolnictwa intensywnego, które śrubuje rekordy wydajności kosztem zatruwania środowiska, bo rolnictwo ekstensywne szkodzi w jeszcze większym stopniu. Dlaczego? Bo wydziera naturze dużo większe obszary i powoduje jeszcze większe zanieczyszczenie. Na zdrowy rozum: co to za interes dla środowiska naturalnego, że wytworzymy tę samą ilość żywności, tylko na wielokrotnie większym obszarze?

Monbiot proponuje przeniesienie produkcji żywności z pól do fabryk. Na dowód, że to jest możliwe, zjada wyprodukowany z bakterii naleśnik w fińskiej eksperymentalnej fabryce żywności. Chwali jego smak. Naleśnik z precyzyjnie warzonych bakterii smakuje podobno jak… naleśnik. Podobno ta technologia pozwala przy użyciu dużej ilości energii pochodzącej z wodoru wytworzyć dowolny rodzaj, pardon, dowolną imitację obecnych dań. Bez zanieczyszczania środowiska, bez cierpienia zwierząt. Powstanie w ten sposób nowy Eden, w którym plenić się będą dzikie zwierzęta, a zwierzęta hodowlane znikną z krajobrazu.

To oczywiste, że ta wizja nie każdego zachwyci. Będą i tacy, których przerazi bardziej niż globalne ocieplenie. Najbardziej jednak przerazi akcjonariuszy, właścicieli światowych karteli żywieniowych.

Monbiot: Oto sposób, by się wyżywić bez zabijania planety

Postęp jest jednak trudny do zatrzymania i zaraźliwy. Już dziś coraz więcej osób przechodzi na wegetarianizm, a nawet na weganizm. I to nie tylko dlatego, że nie chcą krzywdzić zwierząt, ale i po to, by chronić planetę. Bo ślad węglowy hodowli jest przerażająco duży, a liczba zwierząt hodowlanych rośnie niepohamowanie. Ponieważ jednak wielu wciąż tęskni za smakiem mięsa, wymyślono technologię pozwalającą hodować mięso z komórek pobranych od żywych zwierząt. Podobno wyhodowane w ten sposób befsztyki nie ustępują tym z żywych (i zabitych) zwierząt.

Bakterie, zachęca sceptyków Monbiot, już są obecne w naszej żywności; nie byłoby bez nich jogurtu ani sera. Jeżeli przejście na bakterie ma uratować planetę i ludzkość przed klęskami głodu, warto się nad tym zastanowić.

Pierwsza wątpliwość to olbrzymia ilość energii potrzebna do wyprodukowania wodoru koniecznego w procesie „warzenia” bakterii. Ale przecież tam, gdzie najbardziej brakuje żywności, na globalnym Południu, jest aż nadto słońca będącego nieograniczonym źródłem energii.

Zadanie rozwiązane. Czyżby? A co z koncernami kontrolującymi światowy rynek żywności, które nie zechcą przestać zarabiać i gdy się zorientują, że zwrot w sposobie żywienia ludzi jest nieuchronny, zapragną przejąć i ten biznes? Monbiot widzi problem, ale jego odpowiedź to wyraz bezradności. Powiada, że trzeba osłabić prawa własności intelektualnej, tak aby korporacje nie zdołały tej technologii zawłaszczyć i opatentować. A jednocześnie trzeba wzmocnić ustawodawstwo antymonopolowe.

Są dwa wyjaśnienia naszej nieodpowiedzialnej postawy wobec natury. Jedna to nasz styl życia. Druga to absurdalna i niczym nieograniczona pogoń za zyskiem. W tej pogoni zwycięzcy tworzą molochy, które stają się dla dużych części globu, tych biednych, panami życia i śmierci. Na straży interesów korporacji, które przejęły kontrolę nad większością tego, co jemy, albo nie jemy, stoją organizacje międzynarodowe takie jak Światowa Organizacja Handlu czy Międzynarodowy Fundusz Walutowy.

Kiedy rząd biednego afrykańskiego kraju chce się dowiedzieć, jakimi zapasami zboża dysponuje główny i zwykle jedyny dostawca, okazuje się to tajemnicą handlową. MFW odradził Malawi robienie zapasów ziarna, bo zawsze można je kupić w prywatnej firmie. Tylko że prywatne firmy akurat nie miały zboża na składzie i w Malawi ludzie zaczęli umierać z głodu. To cena monopoli wspieranych przez neoliberalny establishment.

Świetlik: Mity o głodzie

czytaj także

Świetlik: Mity o głodzie

Maria Świetlik

Monbiot porównuje system żywnościowy świata do systemu finansowego. Oba są dość jednolite i nie ma między nimi żadnych barier zabezpieczających. Kiedy gdzieś pojawia się błąd, rozprzestrzenia się po całym systemie. W końcu dochodzi do punktu krytycznego – jak w świecie finansów w 2008 roku – i cały system wali się jak domek z kart. Światowe finanse uratowały rządy, dodrukowując więcej pieniędzy. Niestety, w przypadku systemu żywieniowego świata ta opcja odpada. Nie da się tej żywności, której zabraknie, dodrukować.

Koncerny kontrolujące globalny system żywienia w odróżnieniu od wielu rządów nie chcą tworzyć rezerw, więc system produkcji żywności działa na styk. A kiedy zawodzi, umierają ludzie. Planu B też nie ma, bo ludzie na całym świecie zaczęli jeść mniej więcej to samo, a lokalne rolnictwo przegrało konkurencję z koncernami. W miarę jak lokalni rolnicy bankrutują, a kryzys klimatyczny się zaostrza, żywność trzeba transportować na coraz większe odległości. Żeby zrozumieć to zjawisko, wystarczy wspomnieć, że optymalne warunki dla uprawy zbóż, głównego składnika ludzkiej diety, są tam, gdzie średnioroczna temperatura wynosi 13 stopni Celsjusza.

Przepowiadano już niejeden koniec świata. Człowiek jednak ma potężną moc wymyślania sposobów na uniknięcie katastrofy. Być może propozycja Monbiota jest takim sposobem. By po niego sięgnąć, trzeba tylko, bagatela, zapanować nad systemem, który rządzi się chciwością. By nakarmić tych na dole, trzeba powstrzymać tych, którzy żarłocznie pożerają planetę. Elity władzy i pieniądza.

Ikonowicz: Będziemy jedli wszyscy

Monbiot nie tylko świetnie pisze. Potrafi opowiadać o bakteriach, grzybach, dżdżownicach, o świecie mikroorganizmów i o tym, jak te organizmy współpracują, komunikują się ze sobą z genialną sugestywnością. Jest też znakomitym mówcą. Hipnotyzuje słuchaczy wizją alternatywnego świata, w którym całe to ograniczanie emisji przez zamykanie kopalń, produkcję samochodów elektrycznych i czerpanie energii z wiatru i słońca okazuje się czymś marginalnym wobec wkładu w efekt cieplarniany oraz w zatrucie wody i gleby, jakie wywołuje rolnictwo, a zwłaszcza „produkcja zwierzęca”.

Monbiot porusza dwa zasadnicze problemy: problem głodu i problem katastrofy klimatycznej. Przyznaje przy tym, że klęski głodu nie wynikają z braku żywności w ogóle, tylko z faktu, że ci, którzy na żywności zarabiają, nie bardzo się troszczą o to, by ta żywność dotarła na czas wszędzie tam, gdzie jest potrzebna. Przyznaje też, że nawet malejące ceny żywności wciąż dla dużej części ludzi na świecie są zaporowe. To paradoks postępu. Dopóki ludność, np. Afryki, żyła w systemie gospodarki naturalnej, jej dieta była uboga, ale ludzie potrafili się wyżywić. Dopiero kiedy wkroczył rynek i zamiast hodować, wszyscy muszą kupować żywność z daleka, zaczął się głód.

Powstaje więc pytanie: czy musimy zacząć się żywić bakteriami z probówki, żeby ludzie przestali umierać z głodu? Nie, inną drogą jest próba złamania monopoli – na początek na rynku zboża. Odbudowa rodzimej produkcji rolnej tam, gdzie klimat i stan środowiska wciąż na to pozwalają. Odejść od zasady, że żywność to rynkowy towar jak każdy inny.

Produkujemy coraz więcej żywności, a na świecie przybywa głodujących

Wbrew szlachetnym złudzeniom Monbiota naprawa i ratowanie świata nie należy wyłącznie do ludzi nauki. Bo nie jest to problem wyłącznie techniczny, ale społeczny i polityczny. Ktoś, kto, naciskając klawisz komputera, zarabia miliardy na giełdzie i doprowadza dziesiątki tysięcy ludzi do śmierci głodowej, powinien ponieść zasłużoną karę. Tyle że „rynki” są anonimowe, a takie bogacenie się nie tylko nie jest zabronione, ale wręcz uważane jest za oznakę inicjatywy, innowacyjności, przedsiębiorczości i zaradności.

Hodowla, która jest tak wielkim problemem dla środowiska, urosła do monstrualnych rozmiarów za sprawą panującego systemu gospodarczego, w którym zachłanność jest niemal religią i powiewa na sztandarach. Tak samo jak przerażające obozy koncentracyjne dla świń, drobiu i bydła zwane fermami to efekt nieograniczonego żadnymi ludzkimi uczuciami dążenia do maksymalizacji zysku.

Kiedy Coca-Cola wierciła w Indiach studnie artezyjskie, osuszając studnie w okolicznych wioskach, a wodę butelkowała i sprzedawała Hindusom, nie płaciła nikomu za pozyskiwaną wodę. A gdy amerykański koncern Bechtel wymusił na państwie boliwijskim ustawę, która dawała mu władzę nad wodą pitną do tego stopnia, że miejscowi musieli płacić Bechtelowi nawet za zbieraną deszczówkę, wybuchł bunt. Bunt skuteczny.

Głód, zniszczenie, choroby, migracje i wojna. Tak, mowa o twoim życiu

Ludzie cierpią z powodu braku dostępu do wody pitnej czy żywności nie dlatego, że nie ma na to sposobu. Potrafilibyśmy sobie z tym poradzić. Potrafilibyśmy uratować planetę, gdyby nie kapitalizm.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Ikonowicz
Piotr Ikonowicz
Działacz społeczny, polityk
Działacz społeczny, polityk, dziennikarz, poseł na Sejm II i III kadencji. Przewodniczący Ruchu Sprawiedliwości Społecznej.
Zamknij