Wnioski z naszych badań są bardziej alarmujące niż te, na których wszyscy się skupili, czyli wysokości poparcia dla jednej listy. Część rozczarowanych pójdzie głosować, a bardziej skorzysta na tym PiS. Szczególnie jeśli PiS potraktuje budżet państwa jak budżet na kampanię wyborczą, a to już się dzieje.
Fundacja Forum Długiego Stołu postanowiła zainicjować społeczną zbiórkę pieniędzy na sondaż, który rozstrzygnie, kto ma rację w sporze o jedną czy kilka list. Polacy szybko zebrali 90 tys. złotych, dając wyraźny sygnał, że są zniecierpliwieni sporami liderów, którzy nie potrafią się porozumieć w sytuacji, gdy nad państwem krąży widmo ostatecznego upadku demokracji. Co do tego, że tak jest, zgadzają się wszyscy liderzy, ale gdy przychodzi do wyciągnięcia wniosków i stanięcia obok siebie w demokratycznym bloku wyborczym – mnożą wątpliwości. Nie wszyscy oczywiście, bo dotyczy to głównie Władysława Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni, a także niektórych polityków Lewicy.
Najczęstszy powód odmowy współpracy w ramach jednej listy brzmiał dotąd: „bo my mamy badania”, z których ma wynikać, że start w podzielonych konfiguracjach jest lepszy. Tyle tylko, że nikt dotąd nigdy tych badań nie pokazał. A ponieważ innych argumentów nie podawano, miesiące mijały, opozycja była coraz bardziej skłócona, co demobilizowało kolejnych wyborców, to mityczne i w kółko powtarzane „bo my mamy badania” budziło coraz więcej podejrzeń.
Stawka jest tak wysoka, że najpierw socjolodzy, a później sami obywatele postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Najpierw ukazały się nasze badania z Przemysławem Sadurą, opublikowane w Krytyce Politycznej, a następnie Sondaż Obywatelski, którego wyniki opublikowała wczoraj „Gazeta Wyborcza”. Oba sondaże są pogłębione do granic wykonalności, opierają się na bardzo długich kwestionariuszach i powiększanych w stosunku do zwykłych sondaży próbach. Oba badania są przeprowadzone przez renomowane agencje badawcze (IPSOS i KANTAR).
Raport Krytyki Politycznej: Wyborcy za jedną listą, liderzy przeciw
czytaj także
Okazało się, że wyniki obu badań nie tylko się potwierdzają nawzajem, ale też uzupełniają i wzmacniają, bo sondaż obywatelski badał przede wszystkim poparcie dla każdego z czterech wariantów startu opozycji w wyborach niezależnie (próbę 4 tysięcy Polek i Polaków losowo podzielono na cztery reprezentatywne próby po tysiąc osób), zaś nasze badanie poza tym dotyczyło także m.in. zgodności opinii i wzajemnego poparcia elektoratów obozu demokratycznego, a także emocji, intencji i poziomu wiary w sukces strony opozycyjnej i strony rządowej.
Przede wszystkim jednak zbadaliśmy tę grupę, która zdecyduje o wyniku wyborów, czyli niezdecydowanych i deklarujących, że nie zagłosują. Skoro wszyscy wiemy, że polaryzacja w Polsce osiągnęła tak skrajny rozmiar, że praktycznie nie ma przepływów między stroną rządową a stroną opozycyjną (są do 3 proc.), to o zwycięstwie przesądzi skala mobilizacji wyborców każdej ze stron. W ten sposób mamy niemal pełny ogląd sytuacji i czytelny zbiór wskazań dla opozycji.
Nasze badania pokazały, że bezwzględna większość wyborców KAŻDEJ partii opozycyjnej chce wspólnej listy. Sondaż Obywatelski to potwierdził, a także wykluczył sens startu w innych wariantach. Zbadano cztery warianty, dwa oczywiste (jedna lista i wszyscy osobno), a także dwa dodatkowe: wariant z dwoma duetami KO-Lewica i PSL-Polska 2050, a także wariant z trio KO-Polska 2050-Lewica i PSL osobno.
Dlaczego takie, a nie np. wariant z trzema listami: KO osobno, Lewica osobno, a PSL razem z Polską 2050? To najczęściej powtarzana wątpliwość. Otóż organizatorzy Sondażu Obywatelskiego wybrali te, a nie inne warianty na wyraźną prośbę samych partii, w tym tych, których politycy kręcą teraz nosem i podważają sens sondażu, bo oba badania krzyżują im dotychczasowe plany.
Ale to raczej nie tyle badania, ile sami ich zwolennicy, których opinie badania tylko przekazują. Na uwzględnienie wszystkich wariantów, a było ich aż 19, trzeba byłoby poświęcić kilkaset tysięcy złotych. Wybaczcie państwo politycy, ale zamiast narzekać, że ktoś wam próbuje pomóc, może po prostu ujawnicie wreszcie te badania, na które od roku się powołujecie. Będzie więcej wariantów i danych do analizy.
Mniejsza o listy opozycji. Sondaż obywatelski pokazuje, jak umacnia się prawica
czytaj także
Sondaż Obywatelski pokazał, że jedyną szansą na zwycięstwo opozycji jest wspólna lista (245 mandatów), trzy pozostałe skończą się porażką i kolejnymi czterema latami rządów Prawa i Sprawiedliwości, jeszcze bardziej ciemnymi, bo w koalicji z Konfederacją.
Wynik tej ostatniej rośnie, czego wynikiem może być to, przed czym ostrzegaliśmy z Przemysławem Sadurą w naszym poprzednim raporcie z badań zatytułowanym Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Kryzys uchodźczy zawsze generuje zmęczenie i odrzucenie uchodźców przez część społeczeństwa, szczególnie jeśli w sferze publicznej poglądy krytyczne wobec uchodźców nie są artykułowane ze względu na ich dobro (to paradoksalnie błąd mediów, na szczęście powoli naprawiany).
Polacy za Ukrainą, ale przeciw Ukraińcom. Raport z badań socjologicznych
czytaj także
Nasze społeczeństwo było do niedawna najbardziej antyuchodźcze w Europie. Ktoś ten kapitał rosnącego sprzeciwu wykorzysta. Wygląda na to, że jest to Konfederacja, od początku krytyczna wobec uchodźców. W Sondażu Obywatelskim ma ona już 13,4 proc. poparcia (przy wspólnej liście poparcie dla Konfederacji wcale nie rośnie i wynosi 13,1 proc.)
Nasze najnowsze badania z Przemysławem Sadurą pokazały coś, co liderzy partyjni powinni szczególnie wziąć sobie do serca. W grupie rozczarowanych wyborców, których badaliśmy, większym poparciem niż w grupie głosujących dysponuje PiS, a mniejszym opozycja. Z badań wynika też, że duża ich część jest do odwojowania, bo aż 71 proc. nie podaje żadnego konkretnego powodu swojego rozczarowania, a indagowani dalej przez ankieterów, gotowi są jednak zagłosować.
Wnioski z naszych badań są więc jeszcze bardziej alarmujące niż te, na których wszyscy się skupili, czyli wysokości poparcia dla jednej listy. Część rozczarowanych pójdzie głosować, a bardziej skorzysta na tym PiS. Szczególnie jeśli PiS potraktuje budżet państwa jak budżet na kampanię wyborczą, a to już się dzieje.
Wyniki Sondażu Obywatelskiego idą w tym samym kierunku co nasze, dokładając kolejne alarmujące wnioski dla opozycji. Otóż w przyjętym przez badaczy modelu matematycznym bardzo przybliżonym do zasady d’Honta, jeśli poparcie dla jakiejś partii jest niedoważone, to może być to tylko PiS, a nie opozycja. Wynika to z tego, że w większych okręgach wyborczych jest więcej mandatów do rozdania, a tam poparcie dla opozycji jest mniejsze niż dla PiS. Czytajcie więc wyniki obu badań jako optymistyczną wersję, bo w prawdziwych wyborach wynik opozycji najprawdopodobniej byłby gorszy.
Do tego dochodzą czynniki psychologiczne, które pomijają liderzy sprzeciwiający się jednej liście. Gdyby się pojawiła, PiS zacząłby wyraźnie przegrywać sondaże, kłótnie na opozycji siłą rzeczy by gasły, a jedno i drugie przywróciłoby wyborcom tej strony wiarę w sukces wyborczy, której na razie zdecydowanie brakuje (to wprost pokazują nasze badania). Elektorat, który nie wierzy w sukces, nie pójdzie gremialnie głosować. Za to znane zjawisko przyłączania się do sukcesu zadziałałoby na korzyść opozycji. To więc jeszcze kolejne argumenty za wspólną listą.
Ale idźmy dalej. W poniedziałkowej debacie „Gazety Wyborczej” wystąpili najlepsi polscy socjolodzy oraz socjolożki i żadne nie podważyło wyników sondażu. Poparcie ekspertów dla wspólnej listy było niemal jednogłośne i kategoryczne. A przypomnę, że jedynym argumentem podawanym przez liderów sprzeciwiających się jednej liście są podobno badania socjologiczne.
Trzy listy wyborcze to najlepsze, co może przydarzyć się opozycji
czytaj także
Nie wiem więc, czy to jest koniec kłótni o wspólny blok opozycji, ale z pewnością powinien być to koniec powoływania się na tajemnicze partyjne badania. Niestety, na razie zarówno Szymon Hołownia, jak i Władysław Kosiniak-Kamysz idą w zaparte i wciąż mówią o dwóch listach. Dlaczego? Bo mają badania… O ile pierwszy wyraził gotowość do rozmów o jednym wspólnym bloku, o tyle drugi w komentarzu dla „Wyborczej” stwierdził: „Jak zawsze na poważnie bierzemy pod uwagę sondaże, ale nie zmieniamy zdania, że dwie listy są najskuteczniejsze, co wynika z eksperckich, naukowych badań”.
Taka wypowiedź denerwuje socjologa, publicystę i wyborcę we mnie, ale problem Kosiniaka-Kamysza polega na tym, że idzie wbrew woli przytłaczającej większości jego wyborców. Pokażcie te badania albo przestańcie się na nie powoływać.
Szczerze mówiąc, moja wiara w motywacje do łączenia się w duet u liderów PSL i Polska 2050 spada, jeśli uświadomimy sobie, że ten blok nigdy by nie powstał, gdyby obu liderom nie śnił się po nocach próg wyborczy. Z obu opublikowanych badań PSL jest w nim pod progiem, a poparcie dla partii Polska 2050 (7,1 proc. i 8,9 proc.) nie jest już kilkunastoprocentowe, a na dodatek tendencja jest zniżkowa. Jak inaczej chciałyby się połączyć dwie partie, których elektoraty i aparaty partyjne są tak różne – jedna partia jest inteligencka i chciała wejść do parlamentu na świeżości, druga zaś jest chłopska i ma ponad wiek oraz rządziła niemal przez całą powojenną historię Polski, włączając w to III RP? Od razu dodam, że wyniki Sondażu Obywatelskiego pokazują, że dwa bloki (KO-Lewica i PSL-Polska 2050), które tak forsuje Kosiniak-Kamysz, mobilizują o ponad 1,2 miliona głosów mniej wyborców opozycji niż wspólna lista wyborcza, za to drugie tyle więcej wyborców PiS i Konfederacji. Tego pan chce?
czytaj także
Szczegółowe dane naszych badań zostały opublikowane (jeśli potrzeba więcej, przekażemy), a „Gazeta Wyborcza” opublikuje wszystkie zebrane dane Sondażu Obywatelskiego. Z tych, które pokazano w poniedziałek, wynika, że aż 91 proc. wszystkich wyborców partii opozycyjnych popiera wspólną listę, w tym przytłaczająca większość wyborców PSL. Cena za jedność jest więc niższa niż zysk za jedność, wynikający z zasady przeliczania głosów na miejsca d’Honta, skali mobilizacji wyborców, czynników psychologicznych i rezerwuaru głosów, które czekają na PiS w grupie niezdecydowanych, ale podatnych na poparcie rządzących.
Ilu jeszcze argumentów potrzeba, żebyście posłuchali głosów swoich własnych wyborców i wrócili do rozmów?