Kraj

Dlaczego Andrzej Duda może chcieć porażki PiS

Duda wie, że w przypadku wygranej PiS ostatnie lata jego prezydentury będą podobne do poprzednich. Tymczasem teraz, m.in. z powodu wojny w Ukrainie, może się spełniać w wymarzonej roli przywódcy narodu.

Stara polityczna prawda głosi, że prawdziwego prezydenta poznajemy dopiero w drugiej kadencji – kadencja pierwsza jest bowiem tylko po to, aby wygrać tę drugą. W pewnym sensie ewolucja, jaką przeszedł Andrzej Duda, zdaje się to potwierdzać.

W pierwszej kadencji prezydent był politykiem bardzo posłusznym partii Jarosława Kaczyńskiego, a jego żarty z Bronisława Komorowskiego jako strażnika żyrandola nagle okazały się dla niego upokarzająco wręcz prawdziwe. A jednak nawet wówczas Duda starał się wywalczyć jakieś małe pole manewru, jakiś niewielki obszar niezależności.

Dość powiedzieć, że w pierwszej kadencji Duda wetował ustawy PiS-u częściej, niż Bronisław Komorowski wetował ustawy PO. Jest to rzecz jasna tylko różnica ilościowa, a nie jakościowa, bo Komorowski nie miał jednak przedstawianych do podpisu ustaw w sposób tak oczywisty sprzecznych z konstytucją, jak działo się to w przypadku urzędującego prezydenta.

W drugiej kadencji wszystko się jednak zmieniło. Symbolem wybijania się Andrzeja Dudy na niezależność stało się zawetowanie ustawy anty-TVN, która gdyby weszła w życie, byłaby być może źródłem skutecznego nacisku na Amerykanów, aby sprzedali TVN polskiej spółce publicznej, na przykład Orlenowi.

Lex TVN: o co właściwie chodzi PiS?

Duda za swoje weto zasłużył sobie nawet na ciche i piskliwe gratulacje ze strony liberalnej opozycji, która na swoją zgubę uwielbia mieszać go z błotem. Ostatnio znowu Andrzej Duda nie poszedł na rękę PiS, i to w sprawie, która zdaniem wielu może być kluczowa dla ostatecznego wyniku wyborczego.

Chodzi oczywiście o odesłanie do Trybunału Konstytucyjnego ustawy nowelizującej Sąd Najwyższy, która miałaby odblokować środki z Krajowego Planu Odbudowy. Owszem, jeszcze kilka lat temu takie odesłanie do TK byłoby uznane za czystą formalność. W końcu nie po to Julia Przyłębska zaprasza Jarosława Kaczyńskiego na domowe obiady, aby nie orzekać tak, jak sobie życzy obiadowy suweren. Teraz jednak w Trybunale Konstytucyjnym trwa bardzo poważny spór między konkretnymi frakcjami Zjednoczonej Prawicy.

Część sędziów, a konkretnie sześciu buntowników, nie uznaje Przyłębskiej jako prezeski z powodu wygaśnięcia mandatu. Tymczasem jak podają media, aby wydać akurat to orzeczenie, Trybunał musi się zebrać w pełnym składzie. I nawet jak się zbierze, to owych sześciu buntowników może po prostu odmówić pracy. O wszystkim wie oczywiście prezydent, do którego buntownicy piszą własne listy. Tym bardziej więc działania Andrzeja Dudy wyglądają na celowe. Pytanie brzmi więc: dlaczego tak postąpił?

Istnieje teoria o tym, że jest to złośliwość lub chęć odwetu za to, że PiS kolejny raz zlekceważył pomysły prezydenta na rozwiązanie problemu praworządności. Weto nie wchodziło w grę, bo stawiałoby go w złym świetle i mogłoby być obalone. Wysłanie go do bulgoczącego garnka, jakim jest Trybunał Konstytucyjny, było o wiele sprytniejsze.

Requiem dla jednej listy

Ciekawsza jednak i być może bardziej prawdopodobna jest jednak inna interpretacja. A mianowicie, że Andrzej Duda wcale nie chce, aby PiS wygrał najbliższe wybory.

Andrzej Duda wie, że w przypadku wygranej PiS ostatnie lata jego prezydentury będą podobne do poprzednich. Tymczasem teraz, m.in. z powodu wojny w Ukrainie, może się spełniać w wymarzonej roli przywódcy narodu. Jego pełne komicznie groźnych min przemówienie z okazji wizyty Bidena wskazuje, że autentycznie widzi się w tej roli. Gdy jednak wojna się skończy, znowu pozostaną tylko narty i kocyk z książkami.

Zupełnie jednak inaczej wyglądałoby to w przypadku, gdyby PiS władzę stracił. Zakładając, że nowa władza nie będzie miała większości do obalenia weta Dudy, co jest założeniem dość prawdopodobnym, to prezydent przez ostatnie dwa lata będzie głównym rozgrywającym w parlamentarnej polityce. To on będzie mógł wetować niemal każdą ustawę, czego w przypadku PiS tak ostentacyjnie i nieustannie robić jednak nie mógł.

To z kolei oznacza, że będzie mógł spełnić swoje marzenie. Jego inicjatywy ustawodawcze wreszcie nie będą lądowały na śmietniku. Przez dwa ostatnie lata swojej kadencji dr nauk prawnych Andrzej Duda będzie mógł wreszcie zmienić prawo, a więc robić to, o czym wielu prawników zawsze skrycie marzyło.

Mało tego, w takim układzie rodzą się też dla niego lepsze perspektywy działalności poprezydenckiej. Z pewnością widzi on, jak marnie politycznie wygląda emerytura prezydencka i jak bardzo byli prezydenci nie potrafią sobie znaleźć miejsca. A ze względu na wiek Andrzeja Dudy emerytura jest dla niego oczywiście przedwczesna. Gdyby wygrał PiS, to zmuszony do posłuszeństwa pod groźbą pójścia w zapomnienie Andrzej Duda mógłby liczyć co najwyżej na posadę w europarlamencie, a tam – bycie podwładnym jakiegoś Brudzińskiego czy innego typa z folwarku prezesa.

Opozycjo, wracaj na ziemię

czytaj także

Gdyby jednak PiS przegrał, to Andrzej Duda na fali ewentualnej popularności mógłby próbować partię przejąć po stowarzyszeniu się z jakąś kluczową frakcją. Ewentualnie dzięki kontaktom, które wyrabia sobie teraz z Amerykanami i cichą współpracą z rządzącym Tuskiem, podczas ostatnich dwóch lat prezydentowania mógłby celować w politykę międzynarodową. A to dla kogoś, kto tak kocha wygodę i splendor, byłoby scenariuszem wręcz wymarzonym.

Patrząc więc z punktu widzenia egoistycznego interesu Andrzeja Dudy, przegrana PiS jest dla niego o wiele wygodniejsza. I dlatego w najbliższych miesiącach może chcieć podkładać nogę swojej macierzystej formacji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij