Okazało się, że jednak nie będzie końca świata, gdy „tylko za jedno wykroczenie, panie władzo” ktoś straci prawo jazdy na trzy miesiące. Ludzie nie będą masowo tracić pracy. Nie zaleje nas fala łapówkarstwa przerażonych kierowców.
Trudno nie odnieść wrażenia, że problem piractwa drogowego – najpierw Donalda Tuska, a teraz Grzegorza Schetyny – zbyt łatwo spada z listy tematów do wspólnego oburzenia. Zwłaszcza jeśli zestawi się go z tematami brzydkiej ławki albo tego, że Kaczyński za krótko mówił w Rudzie Śląskiej. Przypomnijmy: Donald Tusk stracił prawo jazdy, bo jechał 107 km/godz. w terenie zabudowanym. Grzegorz Schetyna także je stracił, a jechał jeszcze szybciej, bo aż 123 km/godz., także w terenie zabudowanym. Skandaliczne łamanie przepisów uszło jednak politykom na sucho.
czytaj także
Obie strony sporu wykazały się przy tym dużą dozą hipokryzji. Z jednej strony mamy więc rzekomo oburzone środowisko PiS, którego politycy, jak Kurski czy Macierewicz, łamali przepisy drogowe wielokrotnie, nie wspominając o kłamstwach członków partii w sprawie wypadku Beaty Szydło. Z drugiej – znajdziemy beton partyjny wyborców PO, którzy tylko wzruszają ramionami, twierdząc, że Tusk ze Schetyną to nic w porównaniu z PiS, który kradnie. Słowem, fani obu partii przyjmują do wiadomości i nie mają nic przeciwko temu, że ich ulubieni politycy są piratami drogowymi.
A przecież piractwo drogowe jest dla naszego życia o wiele bardziej niebezpieczne niż to, że jakiś polityk PiS czy PO coś ukradnie albo weźmie łapówkę. Tak, wiem, to może się wydać niedorzeczne, ale jakie zagrożenia dla naszego życia czy zdrowia stanowi to, że senator PO Józef Pinior wziął swego czasu łapówkę? Moim zdaniem żadne. Ale to, że Jacek Kurski swego czasu pędził 156 km/godz. albo 110 km/godz., znaczenie ma już bardzo duże dla tych, którzy znajdują się w pobliżu. Pobłażanie piractwu drogowemu, które powoduje kalectwo albo śmierć, i jednoczesne wieczne oburzanie się, że ktoś coś ukradł, pokazuje niestety, jak bardzo mamy zaburzoną percepcję moralną. I jak bardzo utożsamiamy się jako społeczeństwo z okradzionym, ale już nie z ofiarą wypadku drogowego.
Wspólna lista opozycji czy kilka bloków? Policzyliśmy i znamy odpowiedź
czytaj także
Dzieje się tak oczywiście dlatego, że każdy Polak za kierownicą kiedyś przekroczył prędkość, ale już niekoniecznie coś ukradł. Dlatego też coś, co dewastuje życie i zdrowie ludzi, nie jest aż tak potępiane. Doskonale zdają sobie sprawę z tego politycy, w tym przypadku PO. Wiedzą, że ludzie im wybaczą „ciężką nogę”, ale już nie elitaryzm w postaci odmowy mandatu. Dlatego, co smutne i straszne, dopiero odmowa przyjęcia mandatu wywołałaby burzę, a nie sam fakt, że Schetyna mógł w tym terenie zabudowanym po prostu kogoś zabić. Rzecz jasna swoje robi też fakt, że policja jest w rękach PiS, a jej komendant główny bije kolejne rekordy podlizywania się władzy. Politycy PO nie chcą więc ryzykować skandalu.
Jednak w całej smutnej historii całkowitego lekceważenia piractwa drogowego „swoich” polityków pocieszające jest to, że opinia publiczna zaczęła od nich wymagać, by przestali się zasłaniać immunitetem. Doświadczył tego poseł Sterczewski, który odmówił dmuchania w balonik, gdy podejrzewano go, że pod wpływem alkoholu jechał na rowerze. Reakcja społeczeństwa zmusiła posła, by szybko się zreflektował i przeprosił.
czytaj także
Po drugie, ważniejsze, zabranie prawa jazdy przestało być czymś niewyobrażalnym. Okazało się, że jednak nie będzie końca świata, gdy „tylko za jedno wykroczenie, panie władzo” ktoś straci prawo jazdy na trzy miesiące. Ludzie nie będą masowo tracić pracy. Nie zaleje nas fala łapówkarstwa przerażonych kierowców. Kolejny raz, jak z zakazem palenia albo zakazem wejścia bez maseczki do lokalu, okazuje się, że histeria tzw. wolnościowców nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. I że społeczeństwo szybko się do tej rzeczywistości przystosuje, a świat będzie chociaż odrobinę bezpieczniejszy.