Platforma po raz kolejny przekonała się, że nie jest żadnym hegemonem politycznym. Że upodmiotowiona Lewica, świeży Hołownia i grający swoją grę Kosiniak-Kamysz, którego przebicie 5 proc. może być dla tercetu PiS-Konfederacja-Ziobro zabójcze, są partnerami do rozmowy, a nie popychadłami, którzy uciekają, bo Roman Giertych kolejny raz napisał na fejsbuku list o końcu PiS.
Stało się to, co przewidywała większość komentatorów politycznych. Osamotniona „Platforma Osobnotelska” jako jedyna z demokratycznej opozycji nie poparła głosowania nad Europejskim Funduszem Odbudowy. I nawet nie udawała, że wstrzymując się od głosu, robi to tylko taktycznie, gdyż de facto jest przeciw. Teoretycznie mówimy o największym klubie opozycyjnym, ale to obrazek z wyborów w 2019 roku. Gdyby spojrzeć sondażowo, a więc na przybliżony obrazek z dzisiaj, to większość demokratycznie opozycyjnych partii poparła fundusz, a na „nie” była tylko PO ze swoimi 15–17 proc. poparcia. Wiele to mówi o partii, która latem niemal wygrała wybory prezydenckie.
Ten spór między betonowym anty-PiS-em a prospołeczną opozycją tlił się jednak od dawna. Wczoraj mieliśmy jedynie detonację. Z jednej strony mamy bowiem PO, która razem ze swoim żelaznym elektoratem czuje, jakby żyła pod pisowską okupacją. Kwestionują fakt samej wygranej PiS-u, po cichu mają Kaczyńskiego za Hitlera i wierzą, że gdyby tylko zapanowała uczciwość, to PiS na pewno by przegrał. Z drugiej strony mamy Lewicę, Hołownię i trochę też PSL, które uważają, że PiS, nawet jeśli wygrywa przy medialnym wspomaganiu, to wciąż wybory są na tyle uczciwe, żeby je uznać. Oraz że PiS, ze wszystkimi swoimi wadami, oferuje wyborcom coś, co jednak ich przekonuje. A wygrana nie jest zasługą oszustwa, tylko może i nieco koślawego, ale jednak spełniania wielu socjalnych obietnic.
Lewica dogadała się z PiS. Sojusz opozycji będzie teraz trudniejszy niż kiedykolwiek
czytaj także
Nic dziwnego więc, że konflikt wybuchł akurat teraz, gdyż betonowy anty-PiS uwierzył, że tym jednym głosowaniem obali rząd Kaczyńskiego. Chociaż rząd Kaczyńskiego większość sejmową utracił już kilka miesięcy temu i pewnie jeszcze długo jej mieć nie będzie. I jakoś nie upada, bo przegrane głosowanie nie oznacza zmiany rządu. Gdyby tak było, nowy rząd mielibyśmy w styczniu.
Z kolei prospołeczny anty-PiS uważa, że mrzonka odsunięcia PiS-u od władzy nie jest warta odrzucania miliardów dla społeczeństwa sponiewieranego pandemią. Betonowy anty-PiS jest bowiem w polityce wyłącznie po to, aby PiS odsunąć od władzy. Prospołeczny anty-PiS jest po to, by coś w Polsce zmieniać, a przeciwko PiS-owi jest dlatego, że PiS tych zmian nie wprowadza. Słowem, to kolejny odcinek sporu między peowską reakcją spod znaku „żeby było, jak było” a reformatorami chcącymi coś zmienić. Dlatego nie dziwne, że reformatorzy zagłosowali inaczej niż reakcjoniści.
Obie strony nie mają jednak wyboru, i tak będą musiały usiąść do stołu i się jakoś dogadać. Nie, Lewica, Kosiniak-Kamysz i Hołownia nie są w koalicji z PiS. Ba, są w sojuszu z PO w Senacie, a ordynacja większościowa zmusi do wspólnej listy wyborczej także w kolejnych wyborach. Wspólny opozycyjny kandydat został wystawiony w wyborach prezydenckich w Rzeszowie i ma duże szanse na wygraną. Lewica głosowała za kandydatem PO na RPO, wcześniej była wspólna kandydatka całej opozycji.
Z PiS-em żadnej koalicji nie będzie. Być może wciąż będą pojedyncze wspólne głosowania (Nowy Ład?), ale o koalicji parlamentarnej oczywiście nie ma mowy. Jaki stosunek do Lewicy ma PiS, było widać na przykładzie głosowania kandydatury Piotra Ikonowicza na RPO. Będą kolejne głosowania, pewnie w czasach kolejnych demonstracji i protestów Ziobro będzie znowu podpalał Polskę, a Lewica, co oczywiste, ręki w głosowaniach spraw, z którymi się nie zgadza, nie podniesie. Bo niby czemu? Zna swoich wielkomiejskich wyborców. Wspólne głosowanie za miliardami dla gospodarki to jedno, żyrowanie całych przemocowych rządów Kaczyńskiego to zupełnie coś innego. Wie to każdy, kto chociaż trochę interesuje się polityką.
Strajk Kobiet pisze do posłów i posłanek opozycji z żądaniami. Lewica odpowiada
czytaj także
Pytanie, czy dziś, przy tej temperaturze emocji jakaś współpraca na opozycji jest w ogóle możliwa? Czy przy tym rynsztoku obelg ze strony liberalnych komentatorów i schadenfreude z bólu i histerii „libków” po lewicowej stronie jest to do zrobienia? Uważam, że jest. Jestem bowiem tak stary, że pamiętam wiosenne histerie z tamtego roku, gdy ogarnięta jak zawsze PO proponowała bojkot wyborów prezydenckich, bo Kidawie-Błońskiej nie szło. Pamiętam też letnią histerię w sprawie podwyżek pensji dla posłów, po których opozycja w ogóle miała się zapaść. Pamiętam również październikowy zakaz aborcyjny, po którym nawet garstka lewicowych publicystów suflujących sojusz z PiS była w szoku i niemal skakała w rytm ośmiu gwiazdek. Z czasem jednak emocje wygasły i każdy wrócił do swoich poprzednich poglądów.
Ba, podzielone głosowanie demokratycznej opozycji może nawet wyjść jej na rękę. Owszem, mogą nastąpić pewne przepływy elektoratów w ramach samej opozycji (zyska pewnie Hołownia), ale też zróżnicowane emocje elektoratu anty-PiS zostaną w pełni obsłużone. Każdy demokratyczny nie-PiS-owiec znajdzie coś dla siebie. Jeden faktyczne weto, drugi głośne za, trzeci ciche „popieram”.
czytaj także
Co jednak najważniejsze, jeśli do ponownej współpracy dojdzie, to już na zupełnie innych warunkach. Platforma po raz kolejny przekonała się, że nie jest żadnym hegemonem politycznym. Że upodmiotowiona Lewica, świeży Hołownia i grający swoją grę Kosiniak-Kamysz, którego przebicie 5 proc. może być dla tercetu PiS-Konfederacja-Ziobro zabójcze, są partnerami do rozmowy, a nie popychadłami, którzy uciekają, bo Roman Giertych kolejny raz na fejsbuku napisał list o końcu PiS.
Taka współpraca dla PO będzie trudniejsza. Będzie trzeba schować dumę do kieszeni i zrozumieć, że czasy szantażów moralnych dotyczących bojkotu wyborów czy weta środków unijnych się skończyły. Tak jak skończyły się gesty upokorzenia na przykład w sprawie grzecznościowego głosu na Ikonowicza czy uchwały w sprawie Jolanty Brzeskiej. Że dominację, także programową (o ile PO kiedyś napisze program), zamienić musi PO na ewentualną kooperację, na przykład senacką. Dlatego piłka jest teraz po stronie Borysa Budki. Jak na razie żelazny elektorat PO biega po internecie ze smoleńskimi pochodniami, ale i one wkrótce wygasną. A wtedy będzie musiał Budka odpowiedzieć sobie na podstawie pytanie: czy chce robić politykę, czy liczyć lajki na koncie Tomasza Lisa?