Półwiecze przed pierwszą wojną światową było czasem ksenofobii i nacjonalistycznej reakcji na nią.
Półwiecze poprzedzające wybuch pierwszej wojny światowej było okresem ksenofobii, a więc i nacjonalistycznej reakcji na nią. Nawet jeśli pominiemy kwestię globalnego kolonializmu, była to też epoka masowej ruchliwości i migracji oraz, zwłaszcza w dekadach kryzysu, otwartych lub ukrytych napięć społecznych. Przywołajmy jeden przykład: do roku 1914 około 3,6 miliona ludzi (czyli prawie 15% populacji) na stałe opuściło terytorium późniejszej, międzywojennej Polski, a kolejne pół miliona rocznie emigrowało jako robotnicy sezonowi [1]. Będąca następstwem procesów migracyjnych ksenofobia, z jaką spotykano się w miejscach nowego osiedlenia, nie miała jedynie oddolnego charakteru. W swych najbardziej nieoczekiwanych formach, jako przejaw kryzysu burżuazyjnego liberalizmu, pochodziła ona od przedstawicieli starej klasy średniej, którzy w istocie mogli czuć się ludźmi innymi od imigrantów z nowojorskiej dzielnicy Lower East Side czy robotników sezonowych w Saksonii. Uchodzący za chlubę światłej niemieckiej nauki burżuazyjnej Max Weber żywił tak nieprzejednaną wrogość do Polaków (oskarżając przy tym, słusznie, niemieckich obszarników o importowanie na masową skalę taniej siły roboczej), że w latach 90. XIX wieku wstąpił do ultranacjonalistycznego Związku Wszechniemieckiego [2]. Szeroką gamę uprzedzeń rasowych wobec „Słowian, narodów śródziemnomorskich i Semitów” w Stanach Zjednoczonych znajdziemy wśród urodzonych w tym kraju białych przedstawicieli klas średnich i wyższych, na ogół protestantów z rodzin pochodzenia anglofońskiego. W omawianym okresie stworzyli oni nawet rodzimy mit heroiczny anglosaskiego (i szczęśliwie nieuzwiązkowionego) kowboja z prerii – wizerunek jakże odmienny od pękających w szwach groźnych wielkomiejskich mrowisk [3].
W rzeczywistości napływ ubogich imigrantów unaocznił burżuazji problemy związane ze wzrostem liczebności miejskiego proletariatu wynikającym z połączonej inwazji wewnętrznych i zewnętrznych „barbarzyńców” zagrażających cywilizacji, do jakiej byli przywiązani szacowni obywatele. Procesy te uwidoczniły także – najbardziej w Stanach Zjednoczonych – ewidentną niezdolność ówczesnego społeczeństwa do radzenia sobie z tymi dynamicznymi zmianami oraz odsłoniły kontestatorskie, kwestionujące nadrzędny status starej elity nastawienie nowych wielkomiejskich mas. To w Bostonie – ośrodku tradycyjnej białej, anglosaskiej, protestanckiej burżuazji, dobrze wykształconej i zamożnej – powstała w 1893 roku organizacja nazywająca się Ligą Ograniczenia Imigracji (Immigration Restriction League) [4]. W wymiarze politycznym tego rodzaju ksenofobia klasy średniej niemal pod każdym względem była skuteczniejsza niż ksenofobia klas pracujących – w tym drugim przypadku można ją widzieć jako przejaw konfliktów sąsiedzkich i strachu przed tańszymi konkurentami na rynku pracy. Pod jednym tylko względem było odwrotnie. Czasem nacisk klasy robotniczej prowadził do wykluczenia z rynku pracy cudzoziemców, tak chętnie zatrudnianych przez pracodawców poszukujących taniej siły roboczej. Tam, gdzie wykluczenie dotyczyło obcych – jak w przypadku zakazów imigracji ludności kolorowej w Kalifornii i Australii w latach 80. i 90. XIX wieku – nie miały miejsca konflikty ogólnonarodowe czy lokalne. Gdy natomiast dyskryminowano ludność miejscową – na przykład czarnoskórych w Południowej Afryce czy katolików w Irlandii Północnej – konflikty takie, rzecz jasna, stawały się całkiem realne. Niemniej przed rokiem 1914 ksenofobia klasy robotniczej jeszcze bardzo rzadko osiągała swój cel. Nawet największa w historii fala międzynarodowych migracji spotkała się z zadziwiająco słabą reakcją w postaci protestów przeciwko obcokrajowcom (w Stanach Zjednoczonych), a w niektórych krajach (Argentyna i Brazylia) nie było praktycznie żadnego sprzeciwu.
Niezależnie jednak od istnienia miejscowej ksenofobii u nowo przybyłych grup na ogół i tak pojawiały się silne uczucia narodowe.
Polacy i Słowacy kształtowali w sobie świadomość narodową nie tylko dlatego, że po opuszczeniu rodzinnych wsi musieli dokonywać samookreślenia, i nie tylko dlatego, że nowe państwo odgórnie narzucało im nową tożsamość (na przykład ludzi wcześniej uważających się za Sycylijczyków lub Neapolitańczyków czy po prostu za mieszkańców Lukki lub Salerno klasyfikowano po ich przybyciu do Stanów Zjednoczonych jako „Włochów”). Dla imigrantów własna wspólnota narodowa stawała się przestrzenią pomocy wzajemnej. Bo też od kogo można było oczekiwać pomocy w nowym, obcym otoczeniu, jeśli nie od krewnych i przyjaciół pochodzących ze starego kraju? (Nawet ludzie migrujący w obrębie danego kraju zwykle trzymali się razem). Któż inny mógł ich zrozumieć? Problem ten dotyczył w szczególności kobiet: funkcjonowały głównie w sferze życia domowego i rzadziej od mężczyzn posługiwały się więcej niż jednym językiem. Gdzie imigranci mogli stać się społecznością, a nie tylko zbiorowiskiem cudzoziemców, jeśli nie we wspólnocie skupionej, na przykład, wokół swojego Kościoła, który choć teoretycznie był powszechny, to w praktyce miał cechy narodowe? Księża wywodzili się wszak z tego samego narodu, co parafianie, wobec czego na przykład słowaccy księża mówili do wiernych po słowacku, niezależnie od języka, w którym odprawiano mszę. W ten sposób „narodowość” była już nie tylko wyimaginowaną wspólnotą, ale stała się realną siecią osobistych kontaktów. A działo się tak dlatego, że na obczyźnie każdy Słoweniec – żeby posłużyć się innym jeszcze przykładem – mógł z każdym innym poznanym Słoweńcem nawiązać osobisty kontakt.
Co więcej, jeśli w tego typu imigranckie zbiorowości miały się jakkolwiek zorganizować, musiały najpierw stworzyć możliwość komunikacji między swoimi członkami. Ruchy robotnicze i socjalistyczne miały, jak widzieliśmy, charakter internacjonalistyczny, a nawet marzyły, jak niegdyś liberałowie (zob. Wiek kapitału, rozdział 3, podrozdziały I i IV), o tym, że w przyszłości wszyscy będą porozumiewać się jednym światowym językiem (marzenie to do dziś podtrzymują małe grupy esperantystów). W 1908 roku Kautsky wciąż miał nadzieję, że ostatecznie cała wykształcona ludzkość połączy się w jedną językową i narodową całość [5]. Nim jednak miało do tego dojść, działacze tych ruchów musieli się zmierzyć z problemem swoistej wieży Babel: związki zawodowe w fabrykach węgierskich musiały na przykład publikować odezwy strajkowe w czterech różnych językach [6]. Szybko zorientowano się, że organizacje wielonarodowe nie funkcjonują jak należy, chyba że ich członkowie są dwujęzyczni. Międzynarodowe ruchy klasy pracującej musiały by wobec tego strukturą złożoną z odrębnych komórek narodowych lub językowych. Partia Demokratyczna w Stanach Zjednoczonych, która w istocie stała się masową partią robotniczą, musiała zorganizować się jako koalicja „etniczna”.
Warunki rozwoju świadomości narodowej imigrantów były tym bardziej sprzyjające, im większy był napływ ludzi i im szybciej następował rozwój miast i przemysłu, bowiem owocowały one intensyfikacją kontaktu między imigrantami. Często więc to właśnie na emigracji powstawały nowe ruchy narodowe. Gdy przyszły prezydent Czechosłowacji, Tomáš Masaryk, podpisywał porozumienie zapowiadające utworzenie wspólnego państwa Czechów i Słowaków, miało to miejsce w Pittsburghu, albowiem to właśnie w Pensylwanii, a nie w Słowacji, istniała największa baza zorganizowanego nacjonalizmu słowackiego. Z kolei nacjonalizm karpackiej ludności określanej w Austrii mianem Rusinów (również wchodzącej w skład Czechosłowacji w latach 1918–1945 [7]) nie miał żadnych podstaw organizacyjnych poza społecznością emigrantów żyjących w Stanach Zjednoczonych.
Pomoc wzajemna i protekcja na emigracji mogły przyczyniać się do wzrostu nastrojów nacjonalistycznych w kraju, ale nie wyjaśniają ich w zupełności. Jednak wówczas gdy nacjonalizm ten opierał się na nostalgii emigrantów za dawną kulturą – zresztą niejednoznacznej i nieprzewidywalnej w skutkach ‒ znajdował wspólny mianownik z innym nurtem, bez wątpienia wspierającym tendencje nacjonalistyczne w kraju, zwłaszcza w przypadku mniejszych narodów: neotradycjonalizmem. Polegał on na obronnej lub konserwatywnej reakcji przeciwko rozpadowi dawnego porządku społecznego wywołanemu przez ekspansję nowoczesności, kapitalizmu, miast i przemysłu, a także socjalizmu robotniczego będącego ich logicznym skutkiem.
Element tradycjonalistyczny ewidentnie widać w poparciu udzielonym przez Kościół katolicki ruchom nacjonalistycznym Basków i Flamandów, a także wielu innym nacjonalizmom małych narodów, niemal z definicji odtrącanych przez liberalnych nacjonalistów, którzy uważali je za niezdolne do utworzenia samodzielnych państw narodowych. Coraz chętniej do tradycyjnych regionalizmów kulturowych w rodzaju prowansalskiej félibrige [8] sięgali również ideolodzy prawicowi. Właśnie na intelektualnej prawicy sprzed 1914 roku znajdziemy ideologicznych antenatów większości separatystyczno-regionalistycznych ruchów zachodnioeuropejskich z końca XX wieku (bretoński, walijski, prowansalski i tak dalej). Natomiast ani burżuazja, ani nowy proletariat owych małych narodów na ogół nie podzielały tego zamiłowania do swoistego „mikronacjonalizmu”. Wzrost znaczenia Partii Pracy w Walii spowodował marginalizację ruchu młodowalijskiego, który przez pewien czas zagrażał nawet pozycjom Partii Liberalnej. Nowa burżuazja przemysłowa wolała natomiast funkcjonować na rynku ogólnonarodowym lub światowym, a nie w ograniczonych ramach małego kraju lub regionu. Ani w Polsce pod zaborem rosyjskim, ani w kraju Basków – dwóch regionach uprzemysłowionych w stopniu niewspółmiernie wysokim w porównaniu z pozostałym obszarem dużego państwa – rodzimi kapitaliści nie przejawiali entuzjazmu dla sprawy narodowej, zaś demonstracyjnie frankofilska burżuazja z Gandawy była nieustannym przedmiotem ataków ze strony nacjonalistów flamandzkich.
Jakkolwiek trudno ten brak zainteresowania uznać za powszechny, był on na tyle silny, by doprowadzić Różę Luksemburg do błędnego założenia o braku burżuazyjnej bazy dla nacjonalizmu polskiego.
Jednak, ku szczególnie silnym frustracjom tradycjonalistycznie zorientowanych nacjonalistów, nawet najbardziej tradycyjna ze wszystkich klas – chłopstwo – wykazywała jedynie szczątkowe zainteresowanie nacjonalizmem. Baskijskojęzyczni chłopi nie żywili entuzjazmu względem Nacjonalistycznej Partii Basków założonej w 1894 roku [9] w celu obrony dawnych tradycji przed inwazją Hiszpanów i bezbożnych robotników. Podobnie jak większość tego typu ruchów ugrupowanie to skupiało głównie przedstawicieli miejskiej klasy średniej, zwłaszcza ludzi z jej niższych warstw [10].
Rozwój nacjonalizmu w interesującym nas okresie w dużej mierze dokonał się właśnie za sprawą klasy średniej. Ówcześni socjaliści mieli więc sporo racji, nazywając go ruchem „drobnomieszczańskim”. Związek nacjonalizmu z klasą średnią pozwala przy tym wyjaśnić trzy nowe cechy tego nurtu, o których wspomnieliśmy wcześniej: walkę o niezależność językową, postulat niepodległości państwowej zamiast autonomii o ograniczonym zakresie, a także przesunięcie ku politycznej prawicy i skrajnej prawicy.
Dla niższych warstw klasy średniej wywodzących się z mas ludowych kariera i rodzimy język ściśle się ze sobą wiązały. Od momentu gdy pierwszorzędne znaczenie dla społeczeństwa zyskała masowa oświata, język mówiony musiał w jakimś sensie stać się językiem oficjalnym – środkiem komunikacji w obrębie biurokracji i szkolnictwa – jeśli miał przetrwać jako coś więcej niż element kultury ustnej, okazjonalnie tylko upamiętnianej przez zajmujących się folklorem muzealników. Oświata masowa, czyli podstawowa, była pod tym względem czynnikiem niezbędnym, albowiem mogła się odbywać tylko w języku zrozumiałym dla większej części populacji [11]. Edukacja w języku całkowicie obcym – tak żywym, jak i martwym – możliwa jest tylko w przypadku wąskiej mniejszości, która ma wystarczająco dużo czasu, pieniędzy i kompetencji, aby w zadowalającym stopniu język ten opanować. Kluczowym elementem była również biurokracja, zarówno dlatego, że decydowała o urzędowym statusie danego języka, jak i dlatego, że w większości krajów zapewniała najwięcej miejsc pracy wymagających wykształcenia. Na tym tle toczyła się od lat 90. XIX wieku większość małych bojów wprowadzających chaos do polityki cesarstwa habsburskiego, a dotyczących tego, w jakim języku mają być pisane tablice drogowe w regionach wielonarodowych, a także narodowości zarządców konkretnej poczty lub stacji kolejowej.
Jednak tylko władza polityczna mogła zmienić status pomniejszych języków lub dialektów (które, jak wiadomo, też są językami, tyle że pozbawionymi armii i policji). W związku z tym rozbudowanym spisom językowym (zwłaszcza w Belgii i Austrii w roku 1910), od których zależała polityczna pozycja takiego czy innego języka, towarzyszyły silne naciski polityczne. Kwestia języka odpowiadała również, przynajmniej częściowo, za polityczną mobilizację nacjonalistów, jak miało to miejsce na przykład, gdy w Belgii liczba dwujęzycznych Flamandczyków wyraźnie wzrosła, a w kraju Basków rodzimy język praktycznie zanikał na obszarach miejskich [12]. Dzięki naciskom politycznym można było wywalczyć dla praktycznie „niekonkurencyjnych” języków status języków nauczania lub możliwość pisemnej komunikacji w sferze publicznej. Wyłącznie dzięki takim naciskom Belgia stała się krajem oficjalnie dwujęzycznym (1870), a język flamandzki włączono do przedmiotów obowiązkowych w szkołach ponadpodstawowych we Flandrii (w roku 1883). Z chwilą gdy język nieoficjalny uzyskiwał oficjalny status, automatycznie kształtował się blok wyborców wykształconych w tym języku. Wśród 4,8 miliona uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych habsburskiej Austrii w 1912 roku z pewnością było więcej potencjalnych i faktycznych nacjonalistów niż wśród 2,2 miliona w roku 1874, a do tego należy dodać około 100 tysięcy nauczycieli prowadzących zajęcia w różnych językach.
Jednak nawet w społeczeństwach wielojęzykowych ludzie wykształceni w języku lokalnym, nawet gdy potrafili wykorzystać swoje wykształcenie w karierze zawodowej, prawdopodobnie wciąż mieli poczucie, że znajdują się na gorszej pozycji. W praktyce mieli wprawdzie przewagę, ubiegając się o pracę w mniej prestiżowych zawodach – ponieważ częściej byli dwujęzyczni niż snobistyczni użytkownicy języka elity – jednak mogli też mieć uzasadnione poczucie istnienia barier blokujących dostęp do zawodów wyższych szczebli. Z tego wynikało dążenie do rozszerzenia nauczania w języku lokalnym na szkolnictwo ponadpodstawowe, a ostatecznie także do tworzenia uniwersytetów z językiem lokalnym jako wykładowym. Zarówno w Walii, jak i we Flandrii wysuwano takie żądania, choć miały one charakter wyłącznie polityczny. Uniwersytet Walijski (1893) był pierwszą i przez pewien czas jedyną instytucją narodową w kraju całkowicie zależnym administracyjnie (a także pod innymi względami) od Anglii. Ci, których pierwszym językiem pozostawał nieoficjalny dialekt, prawie zawsze pozostawali wykluczeni z elity kulturalnej oraz spraw publicznych i prywatnych na wyższym szczeblu, chyba że biegle posługiwali się językiem oficjalnym i dominującym. Krótko mówiąc, już sam fakt, że w języku takim jak słoweński czy flamandzki kształciły się nowe pokolenia należące do klasy średniej, pozwalał lepiej dostrzec, że najbardziej prestiżowe kariery i najwyższy status wciąż osiągali posługujący się niemieckim czy francuskim, także jeśli nie uczyli się języków lokalnych.
Dla pokonania tej strukturalnej przeszkody potrzebny był wobec tego jeszcze większy nacisk polityczny, a w rzeczywistości oznaczało to konieczność zdobycia władzy politycznej.
Ujmując rzecz dosadnie, ludzi należało zmusić do używania języka lokalnego w sytuacjach, w których zazwyczaj woleliby korzystać z innego języka.
Węgry domagały się zatem madziaryzacji szkolnictwa, mimo że każdy wykształcony Węgier doskonale wiedział, że znajomość przynajmniej jednego uznanego języka międzynarodowego jest niezbędna w społeczeństwie węgierskim na wszystkich stanowiskach poza tymi o najniższej randze. Przymus, czy też nacisk władz, był ceną, jaką należało zapłacić za uczynienie z węgierskiego języka literackiego, mogącego służyć pełnieniu wszelkich nowoczesnych funkcji na terenie kraju, nawet jeśli nikt za granicą tego języka nie rozumiał. Mając władzę polityczną – a ostatecznie państwową – można było liczyć na osiągnięcie tego celu. Nacjonaliści, zwłaszcza ci, których praca i kariera wiązały się z ich własnym językiem, raczej nie zastanawiali się nad tym, czy język może rozwijać się i rozkwitać w inny sposób.
Pod tym względem nacjonalizm językowy miał wrodzoną skłonność do separatyzmu. Sam postulat państwowej niepodległości terytorialnej wydawał się więc coraz silniej związany z językiem.
W nacjonalizmie irlandzkim pojawił się zatem (w latach 90. XIX wieku) oficjalny postulat obrony języka gaelickiego, mimo – a może właśnie dlatego – że większość Irlandczyków wolała mówić tylko po angielsku. Syjoniści stworzyli język hebrajski na użytek codzienny, ponieważ żaden inny język nie mógł stać się czynnikiem angażującym Żydów w działania na rzecz własnego państwa. Dużo można by powiedzieć o losach tego typu ‒ politycznych w swej istocie – projektów inżynierii lingwistycznej. Część z nich upadła (jak próba skłonienia Irlandczyków do powrotu do języka irlandzkiego), inne powiodły się częściowo (na przykład stworzenie bardziej rodzimej odmiany języka norweskiego – nynorsk), inne zaś zakończyły się sukcesem. Jednak przed rokiem 1914 na ogół nie stała jeszcze za nimi niezbędna władza państwowa. W 1916 roku liczba osób używających hebrajskiego na co dzień nie przekraczała 16 tysięcy.
Nacjonalizm był jednak związany z klasą średnią w jeszcze inny sposób, powodując przesunięcie tej części społeczeństwa oraz samego nacjonalizmu ku politycznej prawicy. Ksenofobia – zwłaszcza w trudnych latach kryzysu – szybko zyskiwała popularność wśród ludzi handlu, niezależnych rzemieślników i niektórych rolników obawiających się gospodarki przemysłowej. Obcy stali się symbolem upadku starego świata oraz symbolem kapitalizmu, który ów upadek miał sprowadzić. Agresywny antysemityzm polityczny, który, jak widzieliśmy, rozplenił się w krajach zachodnich w latach 80. XIX wieku, miał niewiele wspólnego z faktyczną liczbą Żydów, w których był wymierzony – cieszył się powodzeniem zarówno we Francji, gdzie społeczność żydowska liczyła 60 tysięcy w 40-milionowej populacji kraju, i w Niemczech, gdzie Żydów było pół miliona na 65 milionów mieszkańców, jak i w Wiedniu, gdzie 15% populacji było Żydami (nie odgrywał natomiast roli politycznej w Budapeszcie, gdzie Żydzi stanowili jedną czwartą mieszkańców). Antysemityzm ten kierował się raczej przeciwko bankierom czy przedsiębiorcom, których „drobnomieszczanie” utożsamiali ze spustoszeniami niesionymi przez kapitalizm. Typowy wizerunek kapitalisty w czasach belle époque nie przedstawiał tłustego faceta w cylindrze i z cygarem w ustach, ale postać z wydatnym, żydowskim nosem. Działo się tak, ponieważ sektory przedsiębiorczości, w których Żydzi się liczyli, konkurowały z właścicielami drobnych sklepów i decydowały o przyznaniu lub odmowie kredytu rolnikom i drobnym rzemieślnikom.
Antysemityzm, jak uważał przywódca niemieckich socjalistów August Bebel, był zatem „socjalizmem głupców”.
Jednak najbardziej zaskakujące w politycznym antysemityzmie końca XIX wieku jest nie tyle stwierdzenie „Żyd = kapitalista”, nieprawdziwe w wielu częściach Europy Środkowo-Wschodniej, ile połączenie się antysemitów z nacjonalizmem prawicowym. Nie wynikało to jedynie z pojawienia się ruchów socjalistycznych, które systematycznie walczyły z ukrytą lub otwartą ksenofobią przejawianą przez własnych zwolenników, w związku z czym głęboko zakorzeniona niechęć do obcokrajowców i Żydów w tych kręgach była powodem do wstydu częściej niż w przeszłości. Przesunięcie ideologii nacjonalistycznej ku prawicy nastąpiło w największych państwach szczególnie w latach 90. XIX wieku. Przykładem mogą być istniejące już wcześniej w Niemczech masowe organizacje nacjonalistyczne – zrzeszenia gimnastyczne Turner – które w omawianym okresie odrzuciły liberalne pozostałości z czasów rewolucji 1848 roku na rzecz agresywnej postawy militarystycznej i antysemickiej. To właśnie wtedy hasła patriotyczne związały się z prawicą tak mocno, że lewica niechętnie się do nich odwoływała, mimo że patriotyzm, jak niegdyś trójkolorową flagę Francji, silnie utożsamiano z rewolucją i sprawą narodową. Lewicowcy uważali, że eksponowanie narodu i jego sztandaru groziło ultraprawicowym skażeniem. Na lewicy francuskiej jakobińskie rozumienie patriotyzmu w pełni odrodziło się dopiero w czasach Hitlera.
Patriotyzm przesunął się ku politycznej prawicy nie tylko dlatego, że jego dawny ideologiczny sprzymierzeniec – burżuazyjny liberalizm – był w rozkładzie, ale również z powodu sytuacji międzynarodowej niesprzyjającej już połączeniu liberalizmu z nacjonalizmem. Do lat 70. XIX wieku – może nawet do kongresu berlińskiego w 1878 roku – dawał się obronić pogląd, że korzyści jednego państwa narodowego niekoniecznie oznaczały straty innego. Potwierdzać zdawał się to fakt, że mapę Europy zasadniczo zmieniło powstanie dwóch dużych państw narodowych (Niemiec i Włoch) oraz kilku mniejszych na Bałkanach, a mimo to nie doszło ani do wojny, ani do poważnych napięć międzynarodowych. Do czasów wielkiego kryzysu polityka gospodarcza o zdecydowanych cechach globalnego wolnego handlu, mimo że prawdopodobnie przynosiła większe korzyści Wielkiej Brytanii niż innym państwom, pozostawała w interesie wszystkich. Jednak od lat 70. XIX wieku pogląd taki przestał brzmieć przekonująco. Gdy globalny konflikt zaczęto traktować jako poważną, a nawet nieuchronną, możliwość, wówczas na znaczeniu zyskał ten rodzaj nacjonalizmu, który w innych narodach otwarcie upatrywał zagrożenia lub ofiary.
Nacjonalizm ten zrodziły i upowszechniły ruchy prawicowe, które powstały na fali kryzysu liberalizmu. W istocie ci, którzy jako pierwsi zaczęli określać się „nacjonalistami”, często angażowali się w działania polityczne w reakcji na wojenne porażki własnych państw: Maurice Barrès (1862–1923) i Paul Déroulède (1846–1914) po przegranej Francji w wojnie z Prusami w latach 1870–1871, zaś Enrico Corradini (1865–1931) po jeszcze większej klęsce Włoch w Etiopii w roku 1896. Ruchy, które stworzyli i które sprawiły, że słowo „nacjonalizm” pojawiło się w popularnych słownikach, całkiem świadomie powstawały „w reakcji przeciwko rządzącej wówczas demokracji”, czyli przeciwko polityce parlamentarnej [13]. We Francji tego rodzaju ruchem była Akcja Francuska (Action Française, założona w 1898 roku), która jednak zagubiła się w pozbawionym politycznego znaczenia monarchizmie i napastliwej retoryce, skazując się tym samym na marginalizację. Nacjonalistyczne ruchy włoskie po pierwszej wojnie światowej dołączyły natomiast do faszyzmu. Te prawicowe nacjonalizmy reprezentowały nowy rodzaj ruchów politycznych zbudowanych na szowinizmie, ksenofobii i, w coraz większym stopniu, na idealizacji ekspansji narodowej, podboju i samej wojny.
Tego typu nacjonalizm, wskazując na winę „obcych”, wyjątkowo dobrze wyrażał zbiorowe resentymenty ludzi, którzy nie umieli precyzyjnie wyjaśnić przyczyn własnego niezadowolenia. Sprawa Dreyfusa stworzyła francuskiemu antysemityzmowi dogodne pole działania nie tylko dlatego, że oskarżony był Żydem (co robił „obcy” we francuskim sztabie generalnym?), ale także dlatego, że jego rzekome przestępstwo dotyczyło szpiegostwa na rzecz Niemiec. Niemcy z kolei drżeli wówczas na myśl, że ich kraj jest „otoczony” przez sojusz wrogich państw, o czym zresztą często przypominali niemieccy przywódcy. Anglicy szykowali się na wybuch wojny (jak i inne uczestniczące w niej później narody), rozpętując ksenofobiczną histerię, w związku z czym było wskazane zmienić niemieckie nazwisko panującej dynastii na anglosaskich Windsorów. Bez wątpienia każdy obywatel, poza garstką socjalistów-internacjonalistów, intelektualistów, kosmopolitycznych biznesmenów i członków międzynarodowej kliki arystokratyczno-królewskiej, w takim czy innym stopniu uległ urokowi szowinistycznych haseł. Niewątpliwie prawie wszyscy, w tym też wielu socjalistów i intelektualistów, byli tak przesiąknięci dziewiętnastowiecznym rasizmem (zob. Wiek kapitału, rozdział 14, podrozdział II oraz s. 385-387 poniżej), że pośrednio ulegali także pokusom płynącym z przekonania o naturalnej wyższości własnej klasy społecznej czy własnego narodu nad innymi. U obywateli państw imperialnych te pokusy były jedynie wzmacniane. Tego rodzaju nacjonalistyczne hasła zyskały tak powszechną popularność, że bez wątpienia można stwierdzić, iż najchętniej odpowiedzieli na nie ci, którzy w strukturze społecznej zajmowali pozycję pośrednią – między elitą klas wyższych a chłopstwem i proletariatem.
Dla tych powiększających się warstw średnich nacjonalizm miał także szerszy i mniej instrumentalny wymiar. Czyniąc z nich „prawdziwych obrońców” narodu, dawał im poczucie zbiorowej tożsamości, która na dalszy plan spychała ich klasowy status ludzi żarliwie aspirujących do burżuazji. Patriotyzm kompensował poczucie społecznej niższości. W Wielkiej Brytanii, gdzie nie istniała obowiązkowa służba wojskowa, liczba robotników ochotniczo zaciągających się do armii w czasie imperialistycznej wojny w Afryce Południowej (1899–1902) odzwierciedlała jedynie bieżącą sytuację gospodarczą – rosła i spadała wraz ze wzrostem i spadkiem bezrobocia. Liczba ochotników z niższych warstw klasy średniej i spośród wykształconej młodzieży wyraźnie odzwierciedlała natomiast efekty propagandy patriotycznej. I w pewnym sensie umundurowany patriotyzm dawał pewne społeczne korzyści. W Niemczech chłopcom, którzy przeszli ścieżkę edukacyjną do szesnastego roku życia, zapewniał status oficera rezerwy, nawet jeśli dalej się już nie kształcili. W Wielkiej Brytanii, jak pokazała wojna, nawet pracownicy handlu „w służbie narodowi” mogli stać się oficerami i – wedle brutalnie szczerego określenia używanego przez brytyjską klasę wyższą – „tymczasowymi dżentelmenami”.
[1] Employment-seeking Emigrations of the Poles World-Wide XIX and XX C., Celina Bobinska, Andrzej Pilch (eds.), Danuta E. Żukowska (transl.), „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego – Prace Polonijne”, Kraków 1975, s. 124–126.
[2] Wolfgang J. Mommsen, Max Weber and German Politics 1890–1920, Michael S. Steinberg (transl.), University of Chicago Press, Chicago 1984, s. 54 i nast.
[3] Do upowszechnienia tego mitu (jednocześnie wymazującego z pamięci rolę Meksykanów w rozwoju kultury i terminologii kowbojskiej) przyczynili się zwłaszcza trzej przedstawiciele elity z północnego wschodu: Owen Wister (autor powieści Wirgińczyk z 1902 roku), malarz Frederick Remington (1861–1909), a także prezydent Theodore Roosevelt. Zob. Lonn Taylor, Ingrid Maar, The American Cowboy, American Folklife Center, Library of Congress, Washington 1983, s. 96–98.
[4] Organizacja ta powstała w 1894, roku [przyp. tłum.].
[5] Hans Mommsen, Nationalitätenfrage und Arbeiterbewegung, Schriften aus dem Karl-Marx-Haus, Trier 1971, s. 18–19.
[6] Emil Horn, History of the Hungarian Labour Movement. Guide to the Permanent Exhibition of the Museum of the Hungarian Labour Movement, Kiadja a Magyar Munkásmozgalmi Múzeum, Budapest 1983, s. 31 i nast.
[7] Jednym z bezpośrednich następstw konferencji monachijskiej (29–30 IX 1938), która zapoczątkowała proces stopniowego rozbioru Czechosłowacji, był tak zwany pierwszy arbitraż wiedeński, na mocy którego południowa część Zakarpacia została przyznana Węgrom, zaś na pozostałym terytorium utworzono autonomiczną republikę (Ukraina Karpacka) wchodzącą w skład Drugiej Republiki Czechosłowackiej. Po ostatecznym upadku państwa czechosłowackiego jej tereny zostały zaanektowane przez Węgry. W 1945 roku ziemie te zostały wcielone do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej wchodzącej w skład ZSRR [przyp. tłum.].
[8] Ruch propagujący literaturę w języku prowansalskim [przyp. tłum.].
[9] Błąd autora. Ugrupowanie to powstało w 1895 roku. [przyp. tłum.]
[10] Marianne Heiberg, Insiders/Outsiders: Basque Nationalism, „Archives Européennes de Sociologie” 1975, Vol. 16, s. 169–193.
[11] Wprowadzenie zakazu używania w klasach szkolnych języka walijskiego (czy innego języka lokalnego lub gwary), które odcisnęło się tak silną traumą we wspomnieniach miejscowych uczonych i intelektualistów, nie wynikało z jakichś totalitarnych roszczeń narodu dominującego w państwie, ale prawie na pewno płynęło ze szczerego przekonania, że jedyna właściwa edukacja może odbywać się jedynie w języku państwowym oraz że człowiek znający tylko jeden język nieuchronnie znajdzie się na przegranej pozycji zarówno jako obywatel, jak i w życiu zawodowym.
[12] Aristide R. Zolberg, The Making of Flemings and Walloons: Belgium 1830–1914, „Journal of Interdisciplinary History” 1974, Vol. 5, s. 179–235; Hans-Jürgen Puhle, Baskischer Nationalismus im spanischen Kontext, [w:] Nationalismus in der Welt von Heute, Heinrich August Winkler (red.), Vandenhoeck und Ruprecht, Göttingen 1982, zwłaszcza s. 60–65.
[13] Nazionalismo, [w:] Enciclopedia Italiana.
Tłumaczenie Marcin Starnawski
Fragment książki Erica Hobsbawma Wiek imperium: 1875-1914, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytryki Politycznej.
***
Zapraszamy na debatę Rytuały niewiedzy. Reprezentacje Zagłady a odmowa konfrontacji z rzeczywistością w Polsce . Goście: Przemysław Czapliński, Jan Tomasz Gross, Elżbieta Janicka, Małgorzata Sikorska-Miszczuk. Moderatorka: Anna Zeidler-Janiszewska.
Poniedziałek, 9 maja, godz. 18.00, redakcja Krytyki Politycznej, ul. Foksal 16 p. II, Warszawa.
**Dziennik Opinii nr 128/2016 (1278)