Czytaj dalej

Witkowski – ścianka, szminka, szynka, śmierć

Niezależnie od tego, jak bardzo zdeprawowane historie opowiada Witkowski w „Zbrodniarzu i dziewczynie”, i tak brzmi to jak burleska.

Nie możemy już odczuwać pożądania w oderwaniu od reklamy
Michel Houellebecq

Najnowszą powieść Witkowskiego warto czytać razem z jej pozatekstowymi suplementami: wywiadami telewizyjnymi, artykułami na pudlu i wpisami na buniu. Stanowią one nie margines, ale sedno jego transmedialnej opowieści, zdecydowanie, moim zdaniem, wartej wysłuchania.
Zacznę od niepewności, której dał wyraz w swojej recenzji Dariusz Nowacki: „Kim jest Witkowski? Mistrzem autokompromitacji, królem obciachu czy też prorokiem przychodzącym do nas z brutalną nowiną?”. W tym pytaniu słychać obawę: „Czy on to robi na serio? Czy czasem nie daję się wrobić?”. I rzeczywiście, każda odpowiedź na tak postawione pytanie „wrabia”. Bo to wszystko, oczywiście, na żarty. I, oczywiście, całkiem na serio.

Witkowski – w książce i poza nią – tworzy personę „Michaśki”, blogerki modowej z pasji, pisarza dla pieniędzy i telewizyjnego celebryty z konieczności. To autor, narrator i postać literacka w jednym.

Michaśka wychodzi poza ramy książki i „przechadza się po dziedzińcu”, po ściankach i wybiegach, po knajpach i pokazach, po radiach i telewizjach.

„Michaśka” wprawdzie odcina się od takiej interpretacji, narzekając, że większość recenzentów zamiast jego najnowszą książką zajmuje się „hejtowaniem autorki za kreacje i odejście od jajogłowych”. I o ile hejtowaniu dziwię się na równi z Michaśką, o tyle „zajmowaniu się” już w ogóle nie. Przecież to jest wejście w grę, do której sam Witkowski nas zaprasza, rozmywając w swoich powieściach granice fikcji i rzeczywistości. W mediach ukazuje nam nie swoje „naiwne” i „prawdziwe” ja (cokolwiek by to miało być), lecz wyostrzony literacki konstrukt.

Cała ta zabawa kontekstami, ironia, niepewność i wychodzenie opowieści poza ramy książki to już dość standardowe narzędzia współczesnej literatury, raczej niezaawansowana ingrediencja, dawno już nienowa, bynajmniej, ale z pewnością nadal aktualna jako środek wyrazu. Pojęcie prawdy i realności fascynuje nas i torturuje, a twórcy wykorzystują to, aby nas zauroczyć lub sprowokować. Zasady tej gry najlepiej opanował chyba Michel Houellebecq, a krytyka, z jaką się spotkał, może nam rzucić trochę światła na przypadek Witkowskiego.

Dojrzewanie literatury do kapitalizmu

Dziesięć lat temu w książce Au Secours, Houellebecq Revient! Eric Naulleau pisał, że zwodniczy urok Houellebecqa polega na rozmywaniu granicy między książką i rzeczywistością. Że Houellebecq włącza do książki elementy z życia, a elementy z książki – do życia. Naulleau nazwał to zjawisko „ewakuacją w stronę nie-książki”. Według niego jest ono symptomem „rosnącego pomieszania literatury i celebryckości”, „dojrzewania literatury do kapitalizmu” i „kryzysu wertykalności”, czyli – po naszemu – autorytetu. Naulleau postulował, aby książkom Houellebecqa wskazać właściwe im miejsce – w dworcowym kiosku, miedzy autobiografiami gwiazd i literaturą wspomnieniową. Wielu krytyków Witkowskiego miałoby pewnie podobny postulat.

To było dziesięć lat temu. Od tamtej pory Houellebecq zdążył – z jednej strony – otrzymać nagrodę Goncourtów, a z drugiej – poszerzyć swoje medialne strategie o inscenizację własnego porwania, którą następnie zamienił w film (do obejrzenia na tegorocznych Nowych Horyzontach). Bynajmniej nie zniknął z panteonu literackiego, ale i na dworcach nietrudno go znaleźć. Można to uznać za potwierdzenie diagnozy Naulleau i jednocześnie porażkę jego apelu. Kampowa strategia jest bardzo market-friendly, zadowoli zarówno krytyków jak i naiwnego czytelnika, maksymalizując w ten sposób potencjalny zasięg książki-produktu. Transmedialny tekst Witkowskiego też ma w zamierzeniu działać na tych dwóch poziomach, hipstera i luja, zwycięzcy i zwyciężonego, zdobywcy i zdobywanego, poniżającego i poniżanego. Zobaczmy więc jak Zbrodniarz i dziewczyna radzi sobie z „wysoką” i „niską” lekturą.

Kryminał z przypisami

Dla tych, którzy chcą odczytywać Witkowskiego w „wysokich” rejestrach, Zbrodniarz i dziewczyna to kampowy, fabularyzowany esej o współczesnej Polsce. Esej z przypisami. W jednym z nich autor oddaje się wywodowi o „heterotekście” i „queerowo-genderowej terminologii”. Takich kulturoznawczych inkrustacji jest tu mnóstwo, więc jeśli szukacie smaczków, to znajdziecie ich wiele. Aż prosiłoby się o bibliografię. Znaleźliby się w niej Gombrowicz, Jelinek, Dostojewski, Orzeszkowa, Hłasko, Borowski i wielu innych. Taka lektura Zbrodniarza i dziewczyny jest bardzo satysfakcjonująca.

Ta książka to długa ironiczna tyrada, niekończąca się zrytmizowana anegdota pełna językowych fajerwerków, odniesień i aluzji. To dokładnie ta sama przyjemność tekstu, co w Drwalu czy Margot.

A czy da się Zbrodniarza czytać w „niższym” rejestrze, wyłącznie jako kryminał? Witkowski na Facebooku słusznie zauważa, że „gatunek kryminału połknął wiele innych, a szczególnie powieść obyczajową, powieść krytyczną wobec rzeczywistości, horror i romans”. Nie będę więc rozstrzygał, czy „jest to kryminał”, ale fakt faktem, że niezależnie od tego, jak bardzo zdeprawowane historie opowiada Witkowski (a są tu najwymyślniejsze obrzydliwości), to i tak brzmi to jak burleska. Dużo jest tu błyskotliwych fragmentów, które nie służą fabule ani nie pogłębiają relacji z bohaterami. Ot, obserwacje z polskiego pejzażu kulturowego, innymi słowy: „opisy przyrody”, mielizny fabularne. Jest tu też parę przypadkowych zwrotów akcji, pojawiających się wyłącznie po to, aby podprowadzić do kolejnej anegdoty. Sam Witkowski z kolei co chwila łamie konwencję, pyta na przykład: „Czy to nie tak jest w kryminałach, że autor musi powtykać zabójcy jak najwięcej traum z dzieciństwa”? W ten sposób rozwiewa fabularną iluzję, czyniąc główną materią książki swój błyskotliwy, karnawałowy monolog.

Pisarz kontra pisanie

Witkowski pisze w pewnym momencie o swoich zmaganiach z własnym, narzucającym mu się głosem: „Znowu poczułem się jak we własnym przewodzie pokarmowym i zacząłem się zastanawiać, co by tu zrobić, żeby od siebie uciec! Żeby już nie: poniedziałek ja, wtorek ja, środa ja, tylko żeby uciec na zewnątrz, otworzyć się na świat poza mną, poza własną dupą. Czytanie wywiadu z »Wprostu« z samym sobą w [spoiler] to już jest terminal witkowszczyzny i dalej nie ma nic”.

Im bardziej więc Witkowski ucieka od bycia pisarzem, tym bardziej tym pisarzem jest.

Pisarzem, który bierze sobie za cel kategorię „pisarza”. Niechętne przyjęcie, z jakim spotyka się ta strategia, może świadczyć o względnym konserwatyzmie polskiej kultury literackiej i to nie konserwatyzmie obyczajowym, lecz konserwatyzmie w polu estetyki-jako-etyki. O jej niechęci do podawania w wątpliwość swojej istoty w takim stopniu, w jakim czynią to sztuki wizualne czy teatr. O trudności, jaką sprawia jej pytanie o własną rację bytu w świecie, w którym czytelnik jako autonomiczny podmiot coraz bardziej ustępuje masowemu „odbiorcy”. Performans literacki Witkowskiego w ciekawy sposób odsłania tę nieadekwatność. Można to oceniać różnie, ale widzieć w nim wyłącznie prowokatora-oportunistę, medialnego manipulatora lub – z drugiej strony – „po prostu pisarza kryminałów” lub „po prostu blogerkę modową” – to nie chcieć usłyszeć tego, co ma nam do powiedzenia.

Lekcja anatomii doktora Witkowskiego

Zbrodniarz i dziewczyna przedstawia świat składający się wyłącznie z produktów. Ta powieść to „strumień nieświadomości”, fala za falą produktów, marek, wanien, hamburgerów, tabletów i ciał na sprzedaż, całkiem w stylu peanu na cześć audi z Mapy i terytorium. To jest świat, który można opisać wyłącznie w logice kupowania oraz czynności pochodnych: zjadania, korzystania, trawienia i wreszcie – zabijania.

Witkowski opisuje w Zbrodniarzu sekcję zwłok. Robi to z fascynacją jak z Lekcji anatomii Doktora Tulpa. Człowiek jest workiem z mięsem, gównem i krwią. Serce – kawałkiem mięśnia przerośniętego tłuszczem. A mózg, gdy się go kroi, przypomina mieloną szynkę. „Śmierć nie istnieje”, pisze Witkowski. „Świat jest iluzją”. I szybko dodaje: „jak mawiał Caligostro z Pana Samochodzika”.

„Ja” jest więc w tej opowieści złudzeniem osobowości, potrzebnym tylko jako aparat odczuwający pożądanie seksualne (do luja, hipstera, trupa) lub materialne (do lujowych kart pre-paid i chipsów albo hipsterskich mebelków i gadżetów). Zreprodukowane, masowe „Ja” utrzymuje w ruchu – poprzez siłę pożądania – przepływ dóbr, stanowiąc tym samym rdzeń rynkowego społeczeństwa.

Przemysław Czapliński pisze w „Dwutygodniku”, że Witkowski nie jest w tym zbyt odkrywczy i że „samo wydobycie na powierzchnię owego zagadnienia wydaje się skromną wartością”. Według mnie jest jednak dość ciekawe, że Witkowski nie staje w opozycji wobec tak zdefiniowanej rzeczywistości, a zamiast tego wchłania ją, miesza się z nią, oddaje swoją twórczość i swoją medialną tożsamość we władanie mechanizmów masowego pożądania. To, że wprowadza swój happening w szerszy obieg kultury, otwierając „literackość” na „nieliterackość”, „pisarza” na „blogerkę”, i każąc swojej książce dyskutować z ekranem telewizora – to nie jest dla mnie skromna wartość.

Witkowski pokazuje nam: tak to działa, tak wyglądacie, oto wasza paskudna gęba.

I nie ma żadnego znaczenia, czy robi to „naprawdę”.

Jakub Zgierski prowadzi na co dzień bloga Kurzojady.

Michał Witkowski, Zbrodniarz i dziewczyna, Świat Książki 2014

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij