Kraj

Wiosna dla lewicy populistycznej?

Konwencja Wiosny, 3 lutego 2019. Fot. Jakub Szafrański

Gniew jest koniecznym i stałym elementem polityki. Sam gniew jednak nie wystarczy. Ludzie nie chcą od polityków tylko tego, by reprezentowali ich gniew, ale także tego, by rozwiązywali ich problemy, a przynajmniej dawali na to nadzieję. Bez pozytywnej wizji żaden projekt lewicowego populizmu nie będzie miał szansy, by w partyjnej polityce powalczyć o realne stawki.

Wiosna Roberta Biedronia jeszcze nie wystawiła list w żadnych wyborach, a już sporo namieszała na polskiej scenie politycznej. Także na jej lewej stronie. Partia Biedronia – choć sama unika określenia „lewica” – ma szansę stać się najpoważniejszym ośrodkiem politycznej koncentracji na lewo od PO. Co może oznaczać śmiertelne niebezpieczeństwo dla Partii Razem.

Jednocześnie po lewej stronie pojawia się refleksja, że Biedroń – zatapiając Razem w obecnej formie – robi miejsce dla prawdziwej, zakorzenionej w klasach ludowych, bojowej, populistycznej lewicy. Silnej w zakładzie pracy, blokadach eksmisji i na ulicy, nie w mediach. Walczącej o plebejski elektorat PiS, Kukiza i narodowców, nie o sympatię piszących dla inteligenckiego czytelnika redaktorów. Atakującej III RP jeszcze ostrzej, niż kiedykolwiek odważyłby się Jarosław Kaczyński, a nie broniącej „demokracji przed PiS”. Bliższą Samoobronie niż lewemu skrzydłu Unii Wolności. Biedroń – zdaniem zwolenników tej koncepcji – odbiera lewicy wielkomiejski, liberalny elektorat, który nigdy tak naprawdę nie podzielał jej wartości i był w sumie tylko problemem. Wolna od balastu hipsterów ze Zbawixa, publicystek „Krytyki Politycznej” i redaktorów Agory lewica w końcu dotrze do prawdziwego ludu miast i wsi.

Biedroń potrafi wzbudzać nadzieję

Na ile te spekulacje trzymają się w ogóle rzeczywistości? Odpowiedź na to pytanie jest złożona. W krótkim terminie (najbliższych dwóch lat) scenariusz, w którym obok Biedronia powstaje zdolna zaistnieć w krajowej polityce zachodząca go z lewej flanki siła, nie wydaje się realny. Warto jednak pamiętać, że Biedroń musi jeszcze udowodnić, czy jego ruchu nie czeka dezintegracja podobna do tej, jaka była udziałem wszystkich nowych sił w polskiej polityce ostatnich lat: stronnictwa Palikota, Kukiz ’15, czy Nowoczesnej. Ten pierwszy przestał istnieć, ta ostatnia została faktycznie wchłonięta przez PO, plotki mówią, że Kukiz rozmawia z Kaczyńskim o wspólnym starcie z jednej listy jesienią. Jeśli ruch Biedronia doświadczy w następnych czterech latach podobnego losu, dla lewicowo-populistycznego projektu może się pojawić szansa. Zwłaszcza gdyby w związku z ewentualną polityczną dezaktywacją Jarosława Kaczyńskiego doszło do dekompozycji obozu Zjednoczonej Prawicy. By z tej szansy skorzystać, lewica populistyczna musiałaby jednak poradzić sobie z kilkoma już teraz widocznymi sprzecznościami.

Komu w ogóle potrzebna jest dziś lewica?

Zacznijmy od początku: czemu Biedroń nie zostawia dziś żadnego miejsca dla innej siły na lewo od niego? Dzieje się tak z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, Wiosna już na starcie dość skutecznie wyartykułowała większość tych lewicowych postulatów, na które jest obecnie miejsce w polskiej sferze publicznej. Propozycje Biedronia – nie tylko światopoglądowe, ale też te ekonomiczne (np. emerytura obywatelska) – są już na tyle radykalne i angażujące Wiosnę w spór z liberalno-konserwatywnym centrum, że jakiejkolwiek populistycznej lewicy ciężko je będzie na poważnie przelicytować.

Lewica nie wygra, jeśli nie odbije prawicy słowa „patriotyzm”. Jak to można zrobić?

„Ludzie nie czekają na lewicę. Ludzie nie potrzebują lewicy. […] Ludzie czekają na mieszkania. Na wypłatę w terminie. Na to, żeby ich dzieci żyły z mniejszym wysiłkiem niż oni. Na to, żeby móc decydować o tym, jak będzie wyglądała ich rodzina” – pisała na tych łamach w listopadzie 2017 roku Agata Szczęśniak.

Wiosna Biedronia wydaje się podzielać te diagnozy. W przeciwieństwie do Razem nie wysyła opinii publicznej komunikatu: to my jesteśmy tym, na co czekaliście, odkąd na emigrację wyjechało kierownictwo przedwojennego PPS – prawdziwą, demokratyczną lewicą. Wiosna w ogóle nie definiuje się jako lewica. Oferuje za to swojemu elektoratowi szereg lewicowych rozwiązań, pod którymi nie podpisuje się dziś w zasadzie żadna siła w parlamencie. Nawet jeśli te postulaty nie zawsze są do końca policzone, nawet jeśli łączą się z liberalnym językiem i rozwiązaniami, lewicujący wyborcy i wyborczynie i tak będą bardziej skłonni poprzeć partię, która daje szansę na ich realizację w parlamencie, niż taką, która, choć wolna od liberalnych naleciałości, notuje poparcie w granicach błędu statystycznego.

Ataki na Wiosnę, że to żadna lewica, bo Biedroń zaprosił kiedyś profesora Balcerowicza, by przyjrzał się budżetowi Słupska, nie przekonają wyborców. W następnych wyborach będą głosować ludzie, których nie było na świecie, gdy Balcerowicz po raz ostatni zasiadał w rządzie. Nie interesują ich porachunki z ojcem polskiej transformacji, tylko tanie mieszkania czy wysokość płacy minimalnej. Podobnie w próżnię trafiać będą argumenty, że Biedroń to nie lewica, bo nie chce podnosić podatków. To prawda, brak propozycji reformy głęboko niesprawiedliwego polskiego systemu podatkowego jest wielką słabością Wiosny. Ale trudno uwierzyć, by dziś udało się zbudować silny, angażujący emocje lewicowo-populistyczny przekaz, rozmawiając o progach podatkowych. Recepcja propozycji progresji podatkowej Razem (nie najlepiej przemyślanej i fatalnie rozegranej komunikacyjnie) pokazuje też, jak trudno w Polsce przekonać opinię publiczną do wyższych podatków.

Czy politykę rodzinną czeka wiosna?

Populistyczna lewica mogłaby też atakować Biedronia jako przedstawiciela elit, który przywróci do władzy „antyspołeczne rządy liberałów”. Kłopot w tym, że po taką narrację sięgnie PiS. Lewica powtarzająca swoim słabiutkim głosikiem to, co dudni cały, nastawiony na maksymalną głośność aparat propagandowy rządzącej partii, najwyżej wzmocni przekaz i pozycję PiS, samej sobie w niczym nie pomagając.

Lewica populistyczna czy klasowa

Inaczej sytuacja może jednak wyglądać za cztery lata. Wiosnę czeka wiele niebezpieczeństw. Jeśli znajdzie się w opozycji, wyborcy mogą się odwrócić od partii, która nie jest zdolna czegoś realnie zmienić w ich życiu. Jeśli wejdzie do koalicji, to ceną za to może być rezygnacja z większości postulatów i błyskawiczne zużycie. W czerwcu 70 lat kończy Jarosław Kaczyński. Nie wiadomo, czy w wieku 74 lat będzie w stanie realnie kierować PiS. A bez niego prawicowy obóz może ulec dekompozycji. Plebejski, socjalny, podatny na antyelitarny i antysystemowy język elektorat może teoretycznie być do wzięcia.

Biedroń chce podniesienia płacy minimalnej, radykalnego podniesienia

By jednak w takich warunkach lewica populistyczna mogła o niego powalczyć, musi najpierw odpowiedzieć sobie na kilka pytań. Po pierwsze, czy ma być ruchem populistycznym, grającym o narzucenie nowych hegemonicznych rozwiązań sferze publicznej, czy klasowym. Jedno wcale nie równa się drugiemu.

Współczesne ruchy populistyczne – na lewicy, w centrum i na prawicy – opierają się na ponadklasowych koalicjach, które łączą różne grupy zgłaszające władzy roszczenia, które w obecnym systemie nie mogą z różnych przyczyn zostać zaspokojone. Z tych roszczeń, zgłaszających je grup i walk, jakie prowadzą, projekt populistyczny tworzy dopiero „lud”, a następnie wzmacnia jego identyfikację, stawiając wyraźną barierę między „ludem” a elitami. Hiszpańskie Podemos przeciwstawia lud rządzącej krajem „kaście”, amerykańska lewica wyrosła z ruchów Occupy 99% jednemu procentowi najbogatszych.

Ten „lud” nie opiera się na żadnej konkretnej klasie czy kategorii społecznej. Niekoniecznie musi się składać z najbardziej uciśnionych i zmarginalizowanych; często tworzą go grupy z względnie niezłą sytuacją, ale zagrożone relatywną marginalizacją. Ważne jest to, by taki „lud” wspólnie działał na rzecz bardziej egalitarnego i demokratycznego porządku społecznego. Dlatego mobilizujące go nowe ruchy polityczne – nawet jeśli same wyrastają z tradycji radykalnej lewicy – rezygnują z języka i symboliki charakterystycznej dla dwudziestowiecznej polityki opartej na wyrazistych tożsamościach klasowych. Nie przypadkiem Nieugięta Francja Jean-Luca Mélenchona zrezygnowała z Międzynarodówki na rzecz Marsylianki, a z czerwonych sztandarów na rzecz trójkolorowej flagi Republiki. Zamiast do ikon ruchu robotniczego z XIX i XX wieku partia Mélenchona odwołuje się raczej do imaginarium rodem z Wielkiej Rewolucji Francuskiej i wyartykułowanej wtedy opozycji między domagającym się dla siebie demokratycznej suwerenności Ludem a oderwanymi od niego arystokratycznymi elitami.

Weźmy ślub

Jak w swojej książce z zeszłego roku For a Left Populism pisze Chantal Mouffe, skuteczna lewicowo-populistyczna polityka odrzuca założenie, że pozycja polityczna danych aktorów organicznie i bezpośrednio związana jest z ich pozycją w strukturze społecznej – dostrzega za to, iż za każdym razem zapośredniczona jest ona przez proces politycznej artykulacji. Przekładając na polski: biedni niekoniecznie mają od razu lewicowe poglądy, to, czy dana grupa włączy się we front na rzecz budowy bardziej demokratycznego bądź bardziej równego społeczeństwa, nie zależy tylko od jej obiektywnej pozycji materialnej i statusowej.

Nawet w okresie silnych klasowych tożsamości w wieku XX niecała klasa robotnicza pozostawała zagospodarowana politycznie przez socjaldemokratów i komunistów – istniały np. chrześcijańskie związki zawodowe i robotnicze czy ludowi wyborcy chadecji. Dziś, w sytuacji daleko posuniętej atomizacji i indywidualizacji społeczeństwa, ten związek między pozycją społeczną a polityczną staje się jeszcze bardziej przygodny.

Skuteczna lewica populistyczna musi odrobić tę lekcję. Nie wystarczy, że ogłosi się reprezentacją „ludzi pracy”, „tych, którym nie starcza od pierwszego do pierwszego”. Nie jest tak, że już dziś istnieje w Polsce wyraźna lewicowa, socjalno-rewindykacyjna tożsamość, która tylko czeka na dostatecznie radykalną polityczną reprezentację. Gdyby tak było, Piotr Ikonowicz kierowałby swoim stronnictwem w Sejmie, a nie notowałby poparcie na poziomie błędu statystycznego. Udany populizm musi budować poparcie w poprzek podziałów klasowych i potrzebuje znacznie bardziej wyrafinowanej teorii tego, jak wygląda polskie społeczeństwo, niż ta oparta na dychotomii „ludzie pracy najemnej – pracodawcy”, „lokatorzy –  kamienicznicy” itd. (choć organizacje lokatorskie z pewnością powinny mieć miejsce w „bloku ludowym”). Piotr Ikonowicz, przy jego wybitnych zasługach dla lokatorów i dłużników, powinien być raczej przestrogą, jak nie robić lewicowo-populistycznej polityki, niż drogowskazem.

Gniew i nadzieja

Drugi problem, jaki widzę przed projektem lewicowego populizmu po polsku, to kwestia nadziei. Lewicowy populizm po polsku na razie wydaje się przede wszystkim projektem gniewu. W artykułowaniu gniewu na III RP i jej elity pragnie się ścigać z Lepperem i Jarosławem Kaczyńskim. Tylko że w konkurencji z całym aparatem, jaki dziś ma do dyspozycji rządząca partia, lewica nie ma żadnych szans. Ale nawet gdyby obóz Zjednoczonej Prawicy uległ dezintegracji, z lewicowym gniewem będzie problem.

Gniew jest koniecznym i stałym elementem polityki. Sam gniew jednak nie wystarczy. Ludzie nie chcą od polityków tylko tego, by reprezentowali ich gniew, ale także tego, by rozwiązywali ich problemy. A przynajmniej dawali na to nadzieję. Odnoszący największe sukcesy prawicowi populiści łączyli gniew z nadzieją. PiS mówił o Polsce w ruinie, ale obiecał „dobrą zmianę” i „powstanie z kolan”. Trump obiecał, że „uczyni Amerykę znów wielką”.

Wiosna w Polsce czy jesień średniowiecza na opozycji?

Czy lewicowy populizm ma dziś pozytywny, dający nadzieję projekt? Miało go Razem, dziś dość podobny artykułuje Biedroń. Krytycy z lewego skrzydła Razem narzekali, że program partii Zandberga to „utopia dla klasy średniej”, jednak żadnej pozytywnej wizji, poza wzdychaniem za nowym Lepperem, nie byli jej w stanie przeciwstawić. A bez pozytywnej wizji – przekonującej nie tylko dla osób, które już mają mocną lewicową identyfikację – żaden projekt lewicowego populizmu nie będzie miał szans, by w partyjnej polityce powalczyć o realne stawki.

Taktyka i strategia

Pod wieloma względami projekt nowoczesnego populizmu, jak opisuje go Mouffe, realizuje już Biedroń. Konwencję na Torwarze zaczął od mocnego postawienia bariery między „my” i „oni” – między społeczeństwem a zajętymi wyłącznie sobą politykami duopolu. Skutecznie zbiera różne niemieszczące się w hegemonicznym podziale sfery publicznej roszczenia – społeczności LGBTQ+, niewierzących, prekariuszy bez prawa do emerytury, zarabiających płacę minimalną – i składa z nich ponadklasowy sojusz. Oczywiście ten sojusz jest bez wątpienia progresywny, ale nie zawsze lewicowy – i w koalicji z KO lewicowe postulaty łatwo mogą zginąć.

Problem z Wiosną jest taki sam, jak ze wszystkimi ruchami populistycznymi: taktyka dominuje tu nad strategią. Wspomniana książka Mouffe okazuje się w końcu sporym rozczarowaniem – cały wyrafinowany aparat służy szkicowaniu taktyki na najbliższe wybory, teoretyczka unika jednak odpowiedzi (poza bardzo ogólnikowymi), jaki właściwie ład społeczny miałaby budować dysponująca hegemonią populistyczna lewica.

Biedroń ma wiele dobrych i bardzo dobrych konkretnych propozycji. Często jednak załatwia kwestie, które załatwione powinny być najpóźniej 10 lat temu, niż daje odpowiedzi na strategiczne wyzwania następnych kilku dekad, związane z położeniem Polski w Europie, geopolityką, modelem polskiego wzrostu gospodarczego i rolą w nim państwa, kryzysem ekologicznym, umową społeczną między pracującymi, państwem i kapitałem etc. Nie ma na nie odpowiedzi żadna aktywna siła polityczna, nie tylko w Polsce. Zamiast drugiego Leppera czy kolejnego ruchu Ikonowicza, zamiast partii skupiającej się wyłącznie na gniewie i rewindykacjach socjalnych, w razie ewentualnej klęski Biedronia z chęcią powitałbym raczej lewicę zdolną połączyć populistyczną artykulację z naprawdę długofalowym, strategicznym myśleniem, którego Polska potrzebuje dziś najbardziej od 1989 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij