Jak sprawić, żeby migranci nie wchodzili na łodzie przemytników? Otworzyć legalne drogi lądowe.
Dawid Krawczyk: Tydzień temu na Morzu Śródziemnym utonęło blisko tysiąc migrantów. Dlaczego zginęli?
Draginja Nadaždin: Coraz więcej ludzi decyduje się dotrzeć do Europy drogą morską, a ona jest dużo bardziej niebezpieczna niż lądowa. Problem w tym, że Unia Europejska skutecznie ogrodziła się na lądzie – wybudowała masywne, wysokie płoty między innymi na granicy Grecji z Turcją. Dlatego Morze Śródziemne jest jedyną alternatywą dla zdesperowanych Erytrejczyków, Syryjczyków i Somalijczyków, którzy zanim wsiądą na pokład rozpadającej się łódki w Libii, muszą przeprawić się jeszcze przez cały Egipt i kilka innych krajów.
W tym roku dochodziło już do śmiertelnych wypadków na Morzu Śródziemnym, ale kwiecień jest wyjątkowo tragiczny. Liczba ofiar od stycznia sięgnęła 1700 – dla porównania, przez pierwsze cztery miesiące 2014 roku odnotowano kilkanaście utonięć. Natomiast liczba migrantów, którzy wyruszają z północy Afryki do Europy, prawie się nie zmieniła.
Dlaczego wyjeżdżają?
Najczęściej wzrost migracji spowodowany jest konkretnym kryzysem humanitarnym. W Syrii ze względu na wojnę aż cztery miliony osób uciekły ze swoich miejsc zamieszkania. Uchodźcy pochodzą też z krajów, gdzie wszechobecny terror zmusza do ucieczki, takich jak Erytrea czy Somalia. Są również ci, którzy uciekają przed ubóstwem w krajach ogarniętych kryzysami gospodarczymi. Jedyną nadzieję widzą w Europie, a czym bardziej Europa się odgradza, tym większa jest mobilizacja do wyjazdu – bo przecież skoro chce się ogrodzić, to musi być tam coś bardzo cennego.
Dlatego powinniśmy przestać się łudzić, że wzmacniając granice, zatrzymamy migracje.
W odpowiedzi na „kryzys uchodźczy” słyszymy głównie liberalne wezwania do solidarności i współczucia. A także głosy konserwatywne – że migranci to zagrożenie dla Europy i niech Afryka się nimi zajmie.
Nie rozumiem, jak można twierdzić, że migranci są dla nas zagrożeniem. Ryzykują życiem w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca, schronienia. Wybierają Europę, bo tutaj są warunki pozwalające im na przeżycie. Oni naprawdę nie mają żadnego interesu w tym, żeby zniszczyć cel swojej wyprawy.
Europa ma bardzo konkretne, nie tylko historyczne, powody, aby kierować się poczuciem odpowiedzialności i solidarności. Jednym z nich jest na przykład polityka gospodarcza Unii Europejskiej wobec państw trzecich. Zarówno Stany Zjednoczone, jak i państwa członkowskie UE nie zerwały relacji z reżimami, w których dochodziło do drastycznego łamania praw człowieka. Mam na myśli chociażby interesy z Egiptem i reżimem Ben Alego w Tunezji. Współpraca z tymi krajami była na tyle rozbudowana, że Europa i Ameryka regularnie sprzedawała im broń. Kaddafi z Berlusconim również bardzo dobrze się dogadywali. Włoski rząd wiedział, co się dzieje w Libii, ale nie miał żadnych skrupułów, żeby podpisać umową bilateralną z tym państwem. Kaddafi dostawał miliony euro za zatrzymywanie u siebie uchodźców i migrantów z innych krajów.
Odpowiedzialność nie leży wyłącznie po stronie europejskich państw i rządów, ale także międzynarodowych korporacji. Spójrzmy na deltę Nigru. To jest obszar, który został zupełnie zniszczony ekologicznie przez wydobycie ropy. Shell na tym skorzystał, a ludzie zamieszkujący ten obszar musieli go opuścić, bo nie mają jak żyć. Stracili możliwość zajmowania się rybołówstwem i innymi tradycyjnymi formami gospodarki. Unia Europejska nie zrobiła wystarczająco dużo, żeby działalność firm wydobywających w Afryce surowce wykorzystywane później w Europie podlegała odpowiednim regulacjom.
Nie dalej jak tydzień temu dominikanin Paweł Krupa mówił na antenie radia TOK FM: „Jeżeli oni [migranci] będą sprytni, to będą głosować na najbardziej lewicowe ugrupowania. Głosować, głosować, głosować. Po czym, jak już ich będzie dużo, to powiedzą, że to szkaradzieństwo lewackie jest tak okropne, że wprowadzamy szariat. I wtedy będziemy mieli dopiero wesoło”.
Każdy widział jakieś zdjęcia z zamieszek pod Paryżem albo słyszał, że ISIS rekrutuje swoich żołnierzy spośród brytyjskich imigrantów. Ale ktoś, kto na podstawie takich obrazków buduje sobie wyobrażenie o wszystkich imigrantach, pomija zupełnie skalę tego zjawiska w ostatnich dziesięcioleciach.
Do tego dochodzi narastająca islamofobia. Paradoksalnie w czasie niepewności i braku bezpieczeństwa ekonomicznego nic nie działa tak kojąco jak strach. Dzięki temu, że boimy się obcego, możemy się przestać bać siebie. Inaczej musielibyśmy rzeczywiście zastanowić się nad sensem tego, co słyszymy w radiu. Stąd biorą się opowieści, że każdy imigrant czy uchodźca to islamski fundamentalista, złodziej, oszust albo terrorysta.
To bardzo krótkowzroczne, i akurat Polacy powinni to świetnie rozumieć. Nawet nie muszą sięgać daleko do historii, wystarczy, że sobie przypomną, jak bolesne są antyimigranckie uprzedzenia wobec Polaków w Wielkiej Brytanii. A poza tym nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy sam zostanie uchodźcą, bo będzie zmuszony do ucieczki.
Jaka jest rzeczywista skala migracji z Afryki do Europy? Bo radio i telewizja bombardują nas wizją, że „zaleją nas miliony” ludzi.
Szacuje się, że w 2014 roku do Europy przypłynęło około 200 tysięcy osób; według UNHCR większość z nich przybyła do Włoch poprzez Libię.
A w Unii Europejskiej żyje ponad 500 milionów ludzi.
Bazujemy głównie na tym, co odnotowała włoska straż graniczna. Od jesieni 2013 do jesieni 2014 w operacjach na Morzu Śródziemnym uratowano około 170 tysięcy osób. W tym samym czasie w niewielkim Libanie już prawie 25% populacji, czyli ponad milion osób, to syryjscy uchodźcy. Tak więc gdyby Europa otworzyła się bardziej na uchodźców i migrantów, wymagałoby to zwiększenia publicznych wydatków, ale umówmy się, nie zbankrutowalibyśmy z tego powodu.
Nikt nie zna dnia ani godziny, kiedy sam zostanie uchodźcą, bo będzie zmuszony do ucieczki. Poza tym tutaj chodzi jeszcze o coś innego: często wydaje się nam, że jak komuś nie pomagamy, to na tym zyskujemy. Niektórzy nazywają to pragmatyzmem. Ale nie ma chyba mniej pragmatycznego podejścia do migracji niż to, co robią dzisiaj władze Europy – budując twierdzę i ogradzając się murem. Przecież nie ma tak wysokich murów, których człowiek nie zdołałby przeskoczyć.
Chyba że takie mury mają kilkadziesiąt metrów i są ustawione w trzech rzędach, tak jak wokół Melilli, hiszpańskiej enklawy na północy Afryki…
Nawet takie przeskakują lub omijają! Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie ma już nic do stracenia i zaryzykuje życiem, żeby tylko znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Powtórzę, budowanie murów to najmniej pragmatyczne rozwiązanie z możliwych. Wszyscy mówią o kosztach migracji, podczas gdy nie zauważa się kosztów systemu ochrony granic.
Od czwartku wiemy, że będzie nas kosztował trzy razy więcej. Na nadzwyczajnym szczycie Rady Europejskiej szefowie państw UE postanowili zwiększyć budżet operacji, której celem jest strzeżenie europejskich granic.
Unia zdecydowała, że Frontex, odpowiedzialny za przeprowadzenie operacji „Tryton”, wymaga kolejnego zastrzyku finansowego. Problem w tym, że zwiększanie nakładów finansowych na strzeżenie granic nic nie zmieni.
Wydawałoby się, że zrozumiał to włoski rząd, który w październiku 2013 roku, po tragedii na Lampedusie, uznał, że priorytetem nie jest szczelność granic UE, tylko ratowanie życia. Uruchomiono wówczas operację „Mare Nostrum”, dzięki której udało się uratować dziesiątki tysięcy migrantów. W połowie zeszłego roku wstrzymano jednak tę operację ze względu na koszty, które niemal w całości spoczywały na barkach Włochów.
„Tryton” ma niewiele wspólnego z „Mare Nostrum”. Wtedy włoskie statki wypływały sto mil morskich od wybrzeża i aktywnie poszukiwały zagrożonych łodzi z migrantami i uchodźcami. Operacje Fronteksu ograniczone są do trzydziestu mil. Zdecydowana większość katastrof i zatonięć wydarza się poza obszarem działań Fronteksu. Kolejna sprawa: statki i urządzenia wykorzystywane w operacji „Tryton” nie służą do ratowania ludzi. Ich zadaniem jest identyfikacja innych statków i ochrona granicy. Rozmawialiśmy jako Amnesty International z ludźmi, którzy brali udział w tych operacjach. Nieraz zdarza się, że uchodźcy wciągnięci na statek umierają, bo są wycieńczeni, wyczerpani albo pobici przez przemytników. Potrzebują natychmiastowej opieki medycznej, której nie mogą tam otrzymać.
Unia powinna zainwestować w karetki, a kupuje więcej radiowozów?
Dokładnie tak. A odpowiedzialność za ratowanie ludzi przerzuca de facto na statki komercyjne. Bo każda załoga, która dostrzeże tonącą łódkę, jest zobowiązana przez prawo morskie do ratowania ludzkiego życia. Organizacje zrzeszające przewoźników morskich sygnalizowały już dawno, że nie mają ani zasobów, ani odpowiedniego sprzętu, który pozwoliłby im przeprowadzać akcje ratunkowe.
Liczyłaś na to, że na szczycie zmieni się kurs europejskiej polityki migracyjnej?
Tak, ten szczyt to była historyczna szansa. I tak, miałam nadzieję. Jeszcze dwa, trzy miesiące temu nie myślałam, że coś się może zmienić, ale w ostatnich dwóch tygodniach informacje o tragediach – do których dochodzi przecież regularnie – przedostały się do wszystkich mediów, dotarły do tak zwanych zwykłych ludzi, którzy nie wiedzą, że codziennie z Afryki wypływa jakaś łódka albo ponton z uchodźcami. I codziennie ktoś ginie.
A czego konkretnie oczekiwałaś od UE?
Po pierwsze, żeby w końcu zapadła decyzja o utworzeniu legalnych dróg dotarcia do Europy dla uchodźców i migrantów. Dzisiejszy system de facto wspiera przemytników, a osoby, które spełniają kryteria uchodźcy, ze względów humanitarnych powinny móc dotrzeć do Europy.
Po drugie, równie ważne jest to, żeby kraje europejskie podzieliły się między sobą obciążeniami związanymi z migracją. Dopóki nie ma takiego międzynarodowego porozumienia, Włochy i Malta powinny otrzymywać dodatkowe wsparcie logistyczne i finansowe na prowadzenie operacji ratunkowych.
Stało się coś zupełnie przeciwnego – zamiast ratować migrantów, Unia Europejska wypowiedziała „wojnę przeciw przemytnikom”.
Co to oznacza w praktyce? Zostanie wysłany ktoś z bronią. Bardzo możliwe, że próby niszczenia łodzi przemytników skończą się topieniem łodzi zapełnionych migrantami. To jest kolejny przykład na ogromną hipokryzję Unii Europejskiej – jeśli pamiętamy, kto sprawił, że migranci w ogóle wchodzą na te łódki. Poszczególne kraje europejskie starały się w przeszłości finansować zatrzymywanie uchodźców i migrantów po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Tak więc kolejny pomysł szczytu – żeby poza terytorium Europy budować ośrodki dla uchodźców, w których można byłoby ubiegać się o azyl – nie jest niczym nowym. To jest próba zbudowania czyśćca w środku piekła.
Donald Tusk, zapowiadając szczyt, mówił: „Najlepszy sposób, by chronić ludzi przed utonięciem, to sprawić, by w ogóle nie wchodzili na łódź”.
Nawet mogłabym się z nim zgodzić. Niech imigranci nie wchodzą na łodzie. Ale można doprowadzić do tego, wyłącznie otwierając drogi lądowe. Zapewnienie legalnych i bezpiecznych dróg dotarcia do Europy byłoby najlepszym sposobem walki z przemytnikami.
Wiesz, że w mediach od razu podniosłyby się krzyki oburzenia, a politycy licytowaliby się na antyimigranckie slogany. Nie wiem, ile razy słyszałem w ostatnich dniach, że przecież „wszystkich ich nie wpuścimy”.
A ja jestem za tym, żeby wpuścić. Wszystkich. I znieść ograniczenia wiążące uchodźcę z pierwszym krajem Unii, do którego przyjeżdża. Włochy i Malta ponoszą obecnie nieporównywalnie większe koszty przyjmowania migrantów niż reszta krajów UE. Musimy jak najszybciej wypracować bardziej solidarny system. Polska powinna być tym wyjątkowo zainteresowana. Co prawda leży z dala od Morza Śródziemnego, ale jest państwem granicznym UE. I musi się liczyć z tym, że ze względu na wojnę we wschodniej Ukrainie zmierzy się ze wzrostem migracji.
To bardzo wygodne – postrzegać migrantów jako osoby, które potrzebują pomocy, jako koszt dla Europy. Dzięki temu możemy się lepiej poczuć.
A przecież wiele osób, które starają się przeżyć w drodze z Libii do Europy, mogłoby być świetnymi lekarzami, prawniczkami. Albo prowadzić piekarnie. Migracja jest wyzwaniem i wymaga wysiłku organizacyjnego, aby ją oswoić, ale nie możemy jej zatrzymać.
Kolejne postanowienie szczytu: przymusowe wydalenia nieudokumentowanych migrantów, którym udało się dotrzeć do Europy. Czy to jest w ogóle legalne, żeby z bezpiecznego kraju odesłać kogoś do miejsca, w którym istnieje zagrożenie dla jego życia i zdrowia?
Nie. Jeżeli tak się stanie, będzie to stanowiło naruszenie Konwencji Genewskiej i Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
I co wtedy?
Dobre pytanie. Można by wykazać, że odsyłanie ludzi tam, gdzie grożą im tortury, to naruszenie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i złożyć skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Największym kosztem złamania Konwencji Genewskiej byłoby zanegowanie jej sensu – i po części naszej moralności, która wyrosła między innymi na doświadczeniach będących bezpośrednią przyczyną powstania tego prawa.
Mówisz, że szczyt był zmarnowaną szansą. Może w takim razie w całym procesie decyzyjnym Unii Europejskiej jest jakiś istotny błąd? Może migrantki i uchodźcy powinni mieć prawo głosu w swojej sprawie?
Nie zasięga się ich opinii z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze, maleje gotowość rządzących do słuchania głosu społeczeństwa, i nie dotyczy to tylko migrantów. A po drugie, zakłada się, że uchodźcy nie mają prawa głosu, bo nie znają się na „naszych” prawach.
Uchodźców traktuje się jak dzieci. Zauważyłam to, kiedy badałam uchodźców w Serbii, ale to jest powszechne w większości krajów. Uchodźcy mają prawo wypowiadać się tylko wtedy, kiedy pozwolą im na to dorośli – dziennikarze, politycy. A jak już dopuści się ich do głosu, to mogą poruszać się w bardzo wąsko wyznaczonych rolach. W mediach rozmawia się z nimi zazwyczaj tylko po to, żeby opowiedzieli o swojej tragedii albo wyrazili wdzięczność.
Do ludzi mieszkających w ośrodkach dla uchodźców można dotrzeć. To naprawdę nie jest trudne. Osoby ustalające prawo mogłyby się też skontaktować z organizacjami wspierającymi lub zrzeszającymi uchodźców – są takie również w Polsce. Skoro według wielu stanowią oni takie zagrożenie, to może warto byłoby się z nimi spotkać i porozmawiać o swoich lękach i obawach?
Na razie jedyne, co mogą powiedzieć migranci i uchodźcy, to „dziękuję”. Nic więcej.
**
Draginja Nadaždin – urodzona w Mostarze (Bośnia i Hercegowina). W latach 1992–1994 mieszkała w Serbii jako uchodźca. W Polsce mieszka od 1994 roku. Absolwentka Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego oraz Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2007 roku jest dyrektorką Amnesty International Polska. Od 2013 roku członkini Rady Programowej Narodowej Galerii Sztuki – Zachęta.