Kraj

Mięso skażone mięsem

Afera z koniną, która elektryzuje media od miesiąca, mówi więcej o stosunku ludzi do reszty zwierząt niż niejedna naukowa analiza.

Pokazuje także zaskakujące dla wielu realia współczesnego handlu i systemu produkcji żywności.

Retoryka używana do opisu zdarzeń, które poruszyły opinię publiczną w Europie i nie tylko, momentami ociera się wręcz o komizm. A właściwie tragikomizm. Uderza się w największe dzwony, a akcja naszpikowania jest wątkami sensacyjnymi, których bohaterami są rządy państw, ponadnarodowe agencje, mafia, działy public relations gigantycznych korporacji, koncerny medialne, analitycy rynków oraz rzesza zdezorientowanych, tracących cierpliwość konsumentów. No i zwierzęta. Wszystko to za sprawą zanieczyszczenia mięsa mięsem.

Zaczęło się od mrożonych hamburgerów z wołowiny sprzedawanych w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Jak wiemy, zawierały koninę. Nie to mięso, co trzeba. Również wieprzowinę, ale to już nie zrobiło takiego wrażenia. Rozpoczęły się wzmożone poszukiwania trefnego towaru. Wstrzymano produkcję i odkażono zakłady, góry niechcianego mięsa rosły. Wkrótce skandal objął kilkanaście krajów Europy i kilkadziesiąt firm, w tym takie tuzy jak Tesco, Lidl, Nestlé i IKEA. Licznik strat wybił grube miliony. Zaniepokojenie dotarło na najwyższe szczeble: ministrowie 27 państw członkowskich Unii biedzili się, jak wybrnąć z tego nowego kryzysu żywieniowego, a Komisja Europejska zarządziła badania DNA mięsa. „Zero tolerancji dla oszustów”, grzmiał austriacki minister rolnictwa.

Próby szukania winnych dosyć szybko okazały się bezsilne i przypominały raczej zgadywanki w ciemno. Mieliśmy w tej historii wszystko: „końską mafię” kupującą od ubogich rumuńskich rolników „konie pociągowe albo dzikie, których stada biegają na terenie rezerwatu w delcie Dunaju”, rosyjskie grupy przestępcze działające w krajach bałtyckich, kebaby i gulasz, międzynarodowy spisek, lazanię i spaghetti z sosem bolońskim, klopsiki i Scotland Yard, ravioli i hiszpańskie frykadele, wreszcie widmowy towar z Luksemburga pochodzący od francuskiej firmy, która kupiła go od handlarza na Cyprze, który otrzymał go od ubojni w Rumunii za pośrednictwem handlarza z Holandii. No i jeszcze polskie gangi.

Polski trop potwierdzała prowadząca schronisko dla koni Scarlett Szyłogalis z Fundacji Tara. W charakterystyczny sposób tłumaczyła, że Polska masowo zabija konie, a nie powinna, bo „konie są mądre, piękne i szlachetne”. Są naszym dziedzictwem. Kasztanka Piłsudskiego, husaria, kawaleria. Na dodatek przecież powierzamy koniom niepełnosprawne dzieci w ramach hipoterapii. „Konie są częścią naszego jestestwa”, komentował korespondent „The Daily Telegraph”. Konie to nie świnie. Dotąd nie wiadomo, jak doszło do tak spektakularnej podmiany.

Całe zamieszanie jest bezcenną lekcją dla konsumentów i opinii publicznej. Proces produkcji, handlu i dystrybucji żywności opiera się na niezwykle skomplikowanej, międzynarodowej siatce pośredników, a system kontrolny jest dziurawy.

Jedno jest pewne: konsumenci mięsa nie wiedzą, co – a właściwie kogo – jedzą. Chcą zjeść krowę, a mogą niechcący zjeść konia. Lub osła. Jak donosił „Sunday Mirror”, mięso osłów również dodawano do wołowiny. I słabym pocieszeniem jest fakt, że w tym samym czasie północno-wschodnie Chiny przeżyły podobne konsumenckie tsunami. W mięsie sprzedawanym jako baranina i wołowina wykryto obecność kaczek.

Tabu żywieniowe jest jednym z silniejszych. Ci, którzy dzielą zwierzęta na godne szacunku i opieki oraz te do zjedzenia, mogą czuć się naprawdę zdezorientowani. Podobnie ci, którzy chcą żyć w zgodzie z nakazami swojej religii, bo przecież w wołowinie znaleziono również mięso świń. Nawet ci, którzy unikają wyłącznie mięsa koszernego i halal mogą mieć problem. Bo skąd pewność, że podczas protestów przeciwko tzw. ubojowi rytualnemu nie mają go właśnie w żołądku?

Konsumenci mięsa nie wiedzą, kogo jedzą, także w tym sensie, że wielu z nich nie widzi związku pomiędzy zawartością talerza a zwierzęciem – jego cierpieniem i śmiercią. O tę wygodną nieświadomość dbają umiejętnie wszystkie przemysły wykorzystujące zwierzęta. Obecna afera obnażyła tę ludzką hipokryzję. Celnie skomentował to norweski specjalista do spraw żywienia profesor Birger Svihus, mówiąc, że większość chce delektować się mięsem, ale „nie chce przyjąć do wiadomości, że pochodzi ono z ciała zabitego zwierzęcia – a już szczególnie takiego, które darzą sympatią, czyli konia”. Zaapelował do rodaków, żeby pogodzili się z myślą, że mięso to zabite zwierzę, albo przeszli na wegetarianizm.

Ciekawe, że w reakcji na doniesienia medialne spora część konsumentów rzeczywiście wykonała krok w tym kierunku. Szef gigantycznej sieci supermarketów Asda przyznał, że duża część klientów przestawiła się na kupowanie produktów bezmięsnych. Badania opinii publicznej pokazały, że ponad jedna piąta Brytyjczyków zaczęła kupować mniej mięsa, a według agencji ComRes 7 procent respondentów zrezygnowało z mięsa w ogóle. Według innych badań 6 procent pytanych stwierdziło, że zna kogoś, kto w rezultacie skandalu stał się wegetarianinem. Ronald Lee z organizacji Worcestershire Vegan and Veggies potwierdził, że w ostatnim miesiącu liczba osób, które proszą o informacje o wegańskim i wegetariańskim jedzeniu, wyraźnie wzrosła. – Ludzie zwykle nie zastanawiają się, z czego dokładnie składa się ich jedzenie i co się z nim wiąże, ale ta afera sprawiła, że wielu zaczęło zadawać pytania – powiedział. Dodał, że jego zdaniem to kolejne wzmocnienie trendu, który widać wyraźnie w ostatnich latach. Ludzie stają się bardziej świadomi realiów produkcji żywności.

Ci, którzy jedzą mięso, często bronią się, mówiąc, że jest ono takim samym produktem jak inne. Ktoś zjada marchewki, ktoś inny świnie, to kwestia wyboru. Temperatura emocji związanych z zamianą mięsa podpowiada jednak wyraźnie, że jest ono produktem szczególnym, nie tylko dla tych, którzy go bojkotują.

Czy ktokolwiek robiłby międzynarodową aferę z podmiany musu jabłkowego na gruszkowy? Nie. Ludzie nie chcą jeść zwierząt, które szanują. Szkoda, że nie wszystkie szanują.

Fakt, Piłsudski nie jeździł na krowie, a husaria z trzepoczącymi piórami nie dosiadała świń, żeby przestraszyć wroga. Kury też nie pomagały nam w działaniach militarnych. Byłoby jednak dobrze, gdybyśmy przy tej okazji nauczyli się szanować zwierzęta dlatego, że czują i chcą żyć, a nie dlatego, że mają taką, a nie inną urodę i były tradycyjnie zmuszane do niewolniczej pracy w wojsku, co kończyło się ich śmiercią i kalectwem.

Zanieczyszczenie, skażenie, nielegalne mięso, trefne produkty… Cała ta schizofreniczna retoryka nie mówi o sprawie wszystkiego. Systemowe ułomności i nieuczciwość nie są związane tylko z mięsem. Podobne problemy dotyczą również innych produktów pochodzących od zwierząt. W 2009 roku kontrola Inspekcji Handlowej wykazała, że blisko połowa jaj dostępnych w polskich sklepach miała złe oznakowanie. Jako ekologiczne lub pochodzące z tzw. wolnego wybiegu sprzedawane były jaja, które w rzeczywistości pochodziły z ferm przemysłowych.

W Niemczech właśnie wybuchł skandal, który został nazwany „jednym z największych w historii oszustw związanych z żywnością” – na tamtejszy rynek trafiły miliony jajek z chowu klatkowego, które oznaczano jako ekologiczne. Śledztwo objęło ponad dwieście ferm z kilku landów, a podejrzane są także służby weterynaryjne. Federalne Stowarzyszenie Kontrolerów Żywności zażądało zwiększenia personelu. Podobno na jednego kontrolera przypada prawie 1200 firm. Przy wciąż zwiększającym się popycie na jajka po prostu nie da się skutecznie kontrolować hodowców.

Wybór konsumencki pomiędzy jajkami „lepszymi i gorszymi” jest więc fikcją. Również w tym sensie, że hodowle wolnowybiegowe wcale nie są rajem dla kur i w każdej z nich, nawet w ekologicznych, zwierzęta kończą z odciętą głową. Moralna różnica pomiędzy poszczególnymi rodzajami jajek jest podobnie słabo uzasadniona jak podział na etyczne i nieetyczne mięso.

Pojawił się pomysł, żeby usunięte z oczu oburzonej opinii publicznej, niechciane mięso przekazać organizacjom charytatywnym dokarmiających ubogich. Że lepsze to niż niekorzystne dla środowiska spalenie gór mięsa wraz z opakowaniami.

To jeszcze jeden aspekt tego skandalu. Przekonanie, że wykluczeni i biedniejsi są mniej moralni i jest im wszystko jedno, co jedzą, ma długą tradycję.

Używanie ich jako konsumentów spadów ze stołu lepszej części społeczeństwa jest obrzydlistwem co najmniej tak dużym jak kulturowe mielenie mięsa do postaci, w której tylko testy DNA są w stanie stwierdzić, że pochodzi ono od zwierząt.

A co z pomysłem, aby wycofane ze sprzedaży góry mięsa wykorzystać jako wsad w biogazowniach do wytwarzania energii z odpadów? Tym razem to niektórzy weganie mogliby czuć się zdezorientowani.

Dariusz Gzyra – działacz społeczny, artysta, weganin. Jeden z założycieli Stowarzyszenia Empatia. Kontakt: http://gzyra.net.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dariusz Gzyra
Dariusz Gzyra
Działacz społeczny, publicysta, weganin
Dariusz Gzyra – filozof, działacz społeczny, publicysta. Wykładowca kierunku antropozoologia na Uniwersytecie Warszawskim. Członek Polskiego Towarzystwa Etycznego. Redaktor działu „prawa zwierząt” czasopisma „Zoophilologica. Polish Journal of Animal Studies”. Autor książki „Dziękuję za świńskie oczy” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2018). Weganin.
Zamknij