Spór między Sroczyńskim a Smolarem pokazuje kluczowy problem po stronie opozycji.
Zacznę tak, jak zaczynać nie wolno. Czyli od Lacana. Ale francuski psychoanalityk doskonale przewidział zjawisko, które wystąpiło między Grzegorzem Sroczyńskim i Aleksandrem Smolarem, czyli dwiema symptomatycznymi postawami po stronie opozycji wobec Prawa i Sprawiedliwości.
Lacan na jednym z seminariów stwierdził, że list zawsze dociera do swojego adresata. Sroczyński napisał „List do polityków PiS” („Duży Format”,12 maja), ale odpowiedział mu Aleksander Smolar („Wyborcza”, 17 maja). I nie przypadkiem. Odpowiedź Smolara jest prawdą listu Sroczyńskiego. Sroczyński pisał list tak naprawdę do takich ludzi jak Smolar, a nie do polityków PiS, bo musiał wiedzieć, że ani mu nie odpowiedzą, ani nie potraktują go poważnie, jeśli w ogóle którykolwiek to przeczyta. Bardziej Smolar jest rzeczywistym (czyli podświadomym) jego przeciwnikiem niż politycy PiS jego możliwymi sojusznikami.
Natomiast Smolar, (nad)reagując na list Sroczyńskiego skierowany do polityków PiS, dowodzi, że w argumentacji Sroczyńskiego o źródłach populizmu w błędach III RP jest coś na rzeczy. Inaczej by się nie wysilał. Przecież całą polemikę poświęcił dowodzeniu, że nadzieje Sroczyńskiego na pozytywny odzew ze strony PiS są płonne – po co więc zawraca sobie głowę, odpowiadając Sroczyńskiemu? Atakuje Sroczyńskiego, że jest pomagierem PiS, skoro próbuje rozmawiać z przeciwną stroną, choć jedno w żaden sposób nie wynika z drugiego. Tym bardziej nie wynika, im bardziej Smolar ma jednocześnie rację, że PiS Sroczyńskiego zlekceważy. Spór więc wcale nie jest o to, co zostało wyartykułowane, tylko o to, czego panowie nie zdecydowali się wprost powiedzieć. Dlatego ich wymiana jest interesująca i pokazuje kluczowy problem po stronie opozycji.
Są w niej środowiska, które wychodzą z założenia, że populizm prawicowy wziął się z absencji socjaldemokracji. Dlatego za swój obowiązek i jednocześnie szansę na sukces polityczny uważają dotarcie do wyborców Prawa i Sprawiedliwości. To ich właśnie powinna reprezentować lewica, a to, że reprezentują ich populiści, jest ich kolejnym nieszczęściem. Jeśli więc nie rozliczymy się z tymi, którzy doprowadzili do zwycięstwa populistów, nie poradzimy sobie z populizmem.
Są też środowiska, które uważają, że część społeczeństwa ma głęboko zaszczepione poglądy populistyczne i prawicowe, które artykułowane były nieprzerwanie od początku nowożytnej historii tego społeczeństwa. I niepowstrzymane wielokrotnie przynosiły ojczyźnie same nieszczęścia, a w pierwszym rzędzie jej rozmaitym mniejszościom, bo są one zazwyczaj bezbronne i stają się głównym obiektem spiskowych teorii dziejów.
I zanim poradzimy sobie z przyczynami popularności populizmu, jeśli się głównie na tym skoncentrujemy, zabiją nas skutki.
Pierwsza z wymienionych postaw wygląda uwodząco, ale jest to urok brawury. Druga postawa wygląda gorzej, ale daje lepsze gwarancje bezpieczeństwa. Zwycięstwo socjaldemokracji dzięki głosom tych, którzy popierali wcześniej prawicowych populistów, byłoby niezłym dowodem na słuszność Sroczyńskiego. Problem polega na tym, że zanim taki dowód zostanie przeprowadzony, mogą się zrealizować obawy Smolara.
Dlatego Smolarowi Sroczyński wydaje się pomagierem Prawa i Sprawiedliwości, a Smolar Sroczyńskiemu – winnym absencji socjaldemokracji, czyli jednym z tych, którzy tak kierowali polską transformacją, że skończyła się populistyczną reakcją. Podstawcie pod Sroczyńskiego Partię Razem, a pod Smolara KOD i przeniesiecie się na ulicę, gdzie trwa cichy spór o strategię walki z obozem Kaczyńskiego. Ale wbrew pozorom te dwa kierunki nie wyczerpują wszystkich możliwości i wcale się nie wykluczają. A ich połączenie może być jedynym sposobem na pokonanie prawicowego populizmu.
Sam jestem takim zwierzęciem politycznym, które od kilkunastu lat głosi wszystkimi możliwymi kanałami krytyczną wizję polskiej transformacji i próbuje walczyć z populizmem poprzez likwidację źródeł jego popularności, upatrując ich w pauperyzacji społecznej. Ale nie mam w sobie tyle brawury, szczególnie gdy dziś lepiej widzę, do czego posunąć się może obóz władzy, żeby mieć pewność, że zanim dotrzemy do tych źródeł, populiści narobią takich szkód, że uniemożliwią także walkę o modernizację społeczną. Nie chce mi się wierzyć, że Sroczyński da nam tę gwarancję.
Opór wobec ofensywy Prawa i Sprawiedliwości wymaga dziś tego, by być razem, a nie osobno. Tym bardziej gdy odebrało się już samokrytyki od tych, którzy przyznali: „byliśmy głupi”. Nie znajduję dobrego powodu, żeby reszty rozrachunków nie zostawić na lepsze czasy, o ile nie jest nim zwykły resentyment (czyli ukryta za krytyką społeczną zwykła zawiść), obecny, niestety, nie tylko na prawicy.
Oskarżanie Sroczyńskiego, że jest pomagierem PiS, to symptomatyczna nadreakcja wskazująca na coś, co można nazwać „kompleksem transformacji”. Ujawnia się on w kolejnych wywiadach z cyklu „byliśmy głupi” w „Gazecie Wyborczej”, grającej tu podwójną rolę. Jest w nich przecież „Wyborcza” reprezentowana po obu stronach. Jest „twórcą i tworzywem”, krytykiem i krytykowanym, choć żaden z redaktorów gazety wywiadu Sroczyńskiemu jeszcze nie udzielił.
Pomagierem PiS jest ktoś, kto to deklaruje lub świadomie do tego dąży. Chyba że przyjmiemy logikę diamatu, że „subiektywnie” Sroczyńskiemu może się wydawać, iż chce dobrze, ale „obiektywnie” służy wrogowi. Oddam bardzo wiele Aleksandrowi Smolarowi, ale praw autorskich do obiektywności mu nie oddam, bo podobnie jak on ich nie posiadam.
Sroczyński nie jest oczywiście żadnym pomagierem PiS, ale resentyment na lewicy mnożący podziały pomagierem PiS jest jak najbardziej. Natomiast, które podziały da się przekroczyć, a których nie, przekonał się Sroczyński po tym, kto mu odpowiedział.
Tekst ukazał się na łamach „Gazety Wyborczej”.