Media słusznie nazwały dewastację Gazy pierwszym ludobójstwem nadawanym na żywo. Hasło „sprawiedliwość, żeby zostać wymierzona, musi być widziana” zostaje odwrócone: zło, żeby być czynione, musi być widziane właśnie jako czyste zło, nieukrywane za żadną uczciwą sprawą.
7 listopada 1920 roku, z okazji obchodów trzeciej rocznicy rewolucji październikowej, w Piotrogrodzie zainscenizowano wielkie widowisko pod tytułem Szturm na Pałac Zimowy. Dziesiątki tysięcy robotników, żołnierzy, studentów i artystów pracowały całą dobę, żywiąc się kaszą, herbatą i zmarzłymi jabłkami, aby wystawić spektakl w tym samym miejscu, w którym trzy lata wcześniej „naprawdę miało miejsce” historyczne wydarzenie. Pracę koordynowali oficerowie armii, ale też awangardowi artyści, muzycy i reżyserzy, od Malewicza po Meyerholda.
Choć był to spektakl, a nie „rzeczywistość”, żołnierze i marynarze grali samych siebie – wielu z nich nie tylko brało udział w samym przewrocie, ale równocześnie z przygotowaniami do niego toczyło pod oblężonym i cierpiącym na braki zaopatrzeniowe Piotrogrodem rzeczywiste bitwy trwającej wojny domowej.
Tak wielką akcję komentował jeden ze współczesnych: „Przyszły historyk zapisze, że podczas jednej z najkrwawszych, najbrutalniejszych rewolucji cała Rosja coś odgrywała”. Teoretyk formalizmu Wiktor Szkłowski stwierdził, że „trwa jakiś zasadniczy proces, w ramach którego tkanka życia przemienia się w teatr”.
czytaj także
Ta koncepcja „przemiany tkanki życia w teatr” zasługuje na to, by się jej przyjrzeć krytycznie. Co właściwie zostało wystawione w 1920 roku? Teatralne powtórki nigdy nie są niewinne. Zawsze subtelnie aranżują rzeczywistość na nowo, zwłaszcza kiedy jest to rzeczywistość tak politycznie obciążona, jak rewolucja październikowa: „Ta rekonstrukcja, oglądana przez sto tysięcy widzów, ustanowiła wzorzec dla kręconych później państwowych filmów, które ukazywały zażarte walki podczas szturmu na Pałac Zimowy, choć w rzeczywistości bolszewiccy powstańcy nie spotkali się ze znaczącym oporem”. Rząd Tymczasowy zdążył się skurczyć do garstki ministrów obradujących w Pałacu. Kilku członków Gwardii Czerwonej wdarło się przez wejście dla służby i ich zaaresztowało. (Przed atakiem premier Kiereński po prostu wyjechał z Pałacu samochodem).
„Jeden marynarz zginął, bo karabin sam wypalił mu w rękach. Czterech Czerwonogwardzistów i jednego marynarza dosięgły zabłąkane kule. Na tym kończy się lista ofiar śmiertelnych tego historycznego dnia. Większość przebywających w Piotrogrodzie nie wiedziała nawet, że doszło do przewrotu”.
Dzień wcześniej Lenin jechał tramwajem na zebranie bolszewików, gdzie miano ogłosić rewolucję, i prawie się zgubił, choć tramwaje działały sprawnie. Można sobie wyobrazić, jak tłumaczy motorniczemu: „Przepraszam, spieszę się na przewrót”. Tramwaj zwany rewolucją.
Należało odsunąć w zapomnienie nie tylko ten chaos. Gdy w Rosji zaczęło rosnąć powszechne niezadowolenie i przekonano się do pomysłu Lenina, że jest szansa na rewolucję, większość przywódców partii bolszewickiej starała się zorganizować masowe powstanie ludowe. Trocki natomiast reprezentował pogląd, który tradycyjni marksiści mogli jedynie odbierać jako blankizm: że władzę powinna przejąć niewielka, dobrze przeszkolona elita.
Po krótkim wahaniu Lenin wziął stronę Trockiego. Wbrew późniejszym „trockistowskim” obrońcom (nieomal) „demokraty” Trockiego, który miał opowiadać się za autentyczną masową mobilizacją i demokracją oddolną, trzeba podkreślić, że Trocki był aż za dobrze świadom bezwładności mas – tego, że po „masach” można co najwyżej spodziewać się chaotycznego niezadowolenia. Niewielka, przeszkolona rewolucyjna grupa uderzeniowa powinna wykorzystać chaos, by uderzyć we władzę i otworzyć przestrzeń, w której dopiero masy mogą się naprawdę same zorganizować.
Pojawia się jednak najważniejsze pytanie: co właściwie robi ten elitarny oddział? W jakim sensie „przejmuje władzę”? Tu dopiero widać nowatorstwo Trockiego: grupa uderzeniowa nie „przejmuje władzy” w tradycyjnym sensie przewrotu pałacowego, okupowania urzędów czy siedziby dowództwa wojskowego, nie zajmuje się walką z policją czy wojskiem na barykadach. Zacytujmy fragmenty Zamachu stanu (1931) Curzia Malapartego, żeby zyskać pojęcie, o co chodziło.
„Policja Kiereńskiego i komendanci wojskowi zaangażowani byli głównie w biurokratyczną i polityczną organizację państwa, obronę ministerstw, Pałacu Maryjskiego – siedziby Rady Republiki, Pałacu Taurydzkiego – siedziby Dumy, Pałacu Zimowego i Sztabu Generalnego. Trocki odkrył ten błąd i postanowił atakować jedynie techniczne organy państwowej i miejskiej machiny. Dla niego kwestia powstania to […] kwestia porządku technicznego. »By opanować nowoczesne państwo – powie – potrzebna jest grupa uderzeniowa i technicy. Grupami uzbrojonych ludzi powinni dowodzić inżynierowie«”.
czytaj także
W przeddzień zamachu stanu Trocki wyjaśniał Dzierżyńskiemu, że Gwardia Czerwona nie może zważać na istnienie rządu Kiereńskiego. Nie chodzi bowiem o to, by armatami pokonać rząd, lecz o to, by przejąć kontrolę nad państwem; że Rada Republiki, ministerstwa i Duma z punktu widzenia taktyki zbrojnego powstania nie mają żadnego znaczenia i to nie je należy brać na cel. Kluczem do państwa nie są jego organy biurokratyczne czy polityczne, tak samo jak nie jest nim Pałac Taurydzki, Pałac Maryjski czy Zimowy; kluczem są elementy techniczne, czyli elektrownie, koleje, telefony, telegrafy, porty, gazownie i wodociągi.
Trocki mierzył więc w materialną, techniczną infrastrukturę władzy: kolej, prąd, wodę, pocztę i tak dalej, bez której władza państwowa zawisa w próżni i staje się niesprawowalna. Legenda głosi, że wczesnym rankiem, po zdobyciu celów przez jego ludzi, Trocki miał powiedzieć przywództwu bolszewickiemu: „Dobrze, rewolucja wygrana, jestem zmęczony, idę się przespać”. Lenin i inni stanęli tymczasem na czele zmobilizowanych mas w walkach z policją i szturmie na Pałac Zimowy – wydarzeniu bez żadnego realnego znaczenia.
Zamiast wyrażać żałosną, moralistyczno-demokratyczną niechęć do takiego postępowania lepiej przeanalizować je na chłodno i zastanowić się, jakie wnioski można z nich wyciągnąć na dziś. W naszych czasach wiedza Trockiego zyskała na aktualności: nasze życie ulega coraz większemu ucyfrowieniu – nastaje bowiem nowa epoka władzy postludzkiej. Większość naszych codziennych czynności (i bierności) zostaje zapisana w jakiejś cyfrowej chmurze, która również stale nas ocenia, śledząc nie tylko nasze czyny, lecz także nasze stany emocjonalne. Kiedy mamy wrażenie, że cieszymy się najwyższą wolnością (surfujemy po sieci, w której wszystko jest nam dostępne), w rzeczywistości zostajemy całkowicie „uzewnętrznieni” i subtelnie zmanipulowani.
Wszystko dziś podlega regulacji przez jakąś cyfrową sieć – od transportu po zdrowie, od elektryczności po wodę. To dlatego sieć jest dziś naszym najważniejszym dobrem wspólnym, a walka o panowanie nad nią jest tą walką, która się liczy najbardziej. Naszym wrogiem są instytucje, które prywatyzują albo państwowo kontrolują dobra wspólne: korporacje (Google, Facebook) oraz agencje ochrony państw (np. amerykańska National Security Agency).
To wszystko już jednak wiemy, a co ma do tego Trocki? Cyfrowa sieć, która podtrzymuje istnienie naszych społeczeństw, ale też mechanizmów ich kontroli, jest ostateczną postacią technicznej infrastruktury władzy. Czy to nie nadaje nowej aktualności pomysłowi Trockiego, że klucz do Państwa leży nie w instytucjach polityczno-administracyjnych, lecz w usługach technicznych? Toteż, skoro dla Trockiego przełomowym momentem rewolucyjnego przejęcia władzy było opanowanie poczty, elektrowni czy kolei, czyż dziś „okupacja” sieci cyfrowej nie jest absolutnie niezbędna, jeżeli chcemy odebrać władzę państwu i kapitałowi?
czytaj także
Trocki uważał, że dla powodzenia całej akcji zbrojnymi grupami powinni dowodzić inżynierowie – a wniosek z ostatnich kilkudziesięciu lat jest taki, że nie wystarczą ani ogromne oddolne protesty, ani dobrze zorganizowane ruchy o rozbudowanych wizjach politycznych. Potrzebujemy też grupy uderzeniowej złożonej ze specjalnych „inżynierów” – hakerów, sygnalistów… – zdyscyplinowanego oddziału spiskowców. Jego zadaniem byłoby „przejęcie” sieci cyfrowej, czyli wyrwanie jej z rąk korporacji i organów państwowych, które obecnie de facto ją kontrolują.
To nas prowadzi do punktu wyjścia: wydarzenie zostaje zainscenizowane jako spektakl, żeby zaciemnić jego realny przebieg i dopasować je do ideologicznego wizerunku, a precyzyjniej: żeby ten wizerunek stworzyć. Poprzez historyczną rekonstrukcję rewolucja październikowa wstecznie staje się tym, czym była powinna: założycielskim aktem nowego porządku społeczno-politycznego.
Istnieje przedziwna paralela pomiędzy taką inscenizacją a działaniem sprawiedliwości. W świecie anglosaskim dobrze znany jest aforyzm: „Sprawiedliwość, żeby zostać wymierzona, musi być widziana”. Słowa te wypowiedział w 1924 roku lord Gordon Hewart, ówczesny najwyższy sędzia Anglii. Wyjaśniał dalej, że to, co rzeczywiście zaszło na sali sądowej, jest mniej istotne niż to, jak to wygląda: „Nie wolno czynić niczego, co rzuca nawet cień podejrzenia, że doszło do niestosownej ingerencji w przebieg sprawiedliwości”.
Na podobnym motywie oparła się inscenizacja rewolucji październikowej: „nie wolno robić nic, co rzuci nawet cień podejrzenia, że doszło do niestosownej ingerencji we właściwy przebieg rewolucji” – czyli że dokonała jej z wyprzedzeniem elitarna grupa specjalistów.
Każdy historyczny przewrót kształtował swój wizerunek, choć niekoniecznie za pomocą teatralnej inscenizacji. W przypadku Rewolucji Francuskiej zdobycie Bastylii – wydarzenie absurdalnie nieistotne, w ramach którego uwolniono siedmiu mało znaczących więźniów – wyniesiono później na panteon legendarnych momentów rewolucji. Dziś natomiast wyłania się coś nowego i dziwnego. Gdy ludzie u władzy dopuszczają się straszliwej zbrodni, już nawet nie udają, że chcą ją ukryć jakąś inscenizacją (albo reinterpretacją), która ukaże ją jako czyn szlachetny. W Gazie i na Zachodnim Brzegu, w Ukrainie i tak dalej zbrodnię chełpliwie prezentuje się jako to, czym ona jest w rzeczywistości.
Media słusznie nazwały dewastację Gazy pierwszym ludobójstwem nadawanym na żywo. Hasło „sprawiedliwość, żeby zostać wymierzona, musi być widziana” zostaje odwrócone: zło, żeby być czynione, musi być widziane właśnie jako czyste zło, nieukrywane za uczciwą sprawą.
czytaj także
Jak walczyć z tą bezdenną, cyniczną obsceną, która zdaje się wykluczać jakąkolwiek krytykę, z góry przyznając się do tego, co jej zarzucamy? Nasz opis uprościł sytuację, gdyż w tej obscenie zieje pewna luka. Władze państwowe zarazem bezpośrednio utożsamiają się z popełnianym złem, jak i wciąż w swoich publicznych deklaracjach mówią o pokoju i człowieczeństwie (Siły Obronne Izraela nadal lubią się chwalić, że są „najbardziej moralną” armią na świecie).
Te dwa poziomy współistnieją: państwo beznamiętnie opowiada o pokoju i człowieczeństwie, za czym nie idzie żadne zobowiązanie, a tymczasem opinia publiczna i pewne obszary propagandy obfitują w otwarte wyrazy przyjemności z popełniania horrendalnych zbrodni. Luka ta pozwala przypuścić kontratak – za pomocą prostych, publicznych, etycznych czynów.
Niedawno ponad 1200 izraelskich uczonych podpisało list otwarty wzywający kierowników akademickich instytucji tego państwa, by „zabrali głos” i zaczęli działać przeciwko wojnie w Gazie. „Jako akademicy zdajemy sobie sprawę z własnej roli w tych zbrodniach” – czytamy w liście. „Przestępstw przeciwko ludzkości dopuszczają się społeczeństwa, nie tylko same rządy. Niektóre czynią to przemocą bezpośrednią. Inne sankcjonują zbrodnie i usprawiedliwiają je z góry i po fakcie, a także milczą i uciszają głosy w instytucjach oświaty. Ta zmowa milczenia pozwala jawnym zbrodniom trwać z niesłabnącą siłą, a jednocześnie pozostać poza granicą rozpoznania”.
Autorzy dodają: „Nie możemy dziś twierdzić, że nie wiedzieliśmy. Zbyt długo milczymy. Dla dobra życia niewinnych i bezpieczeństwa wszystkich ludzi tej ziemi […] jeśli nie wezwiemy do natychmiastowego zaprzestania wojny, historia nam nie wybaczy”.
Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]
czytaj także
Oto tajemnica: jak sprawić, żeby ta strategia była skuteczna? Doświadczenie podpowiada przecież coś innego, o czym świadczą choćby próby zmarginalizowania cytowanego tu listu. Jeżeli jego treść (choć nie cała) stanowi wiedzę powszechną, a ludzie u władzy dumnie się do niej przyznają, różnicę robi stanowisko osoby, która się wypowiada.
7 listopada 2024 roku po meczu Maccabi Tel Aviv z Ajaxem w Amsterdamie wybuchły starcia między kibicami izraelskiego klubu a propalestyńskimi demonstrantami. Już przed meczem setki fanów Maccabi krążyły po centrum Amsterdamu, zrywając z okien mieszkań palestyńskie flagi i wykrzykując obsceniczne hasła, na przykład: „W Gazie wszystkie szkoły zamknięte, bo powybijaliśmy dzieci”. Wystarczy więc, że powtórzymy te słowa – tyle że ze wstydem. O ile kibice Maccabi czerpali nieskrępowaną przyjemność ze swojej plugawości, my możemy odkupić nasze człowieczeństwo, okazując, że takie czyny okrywają nas hańbą.
*
Źródła cytatów:
Susan Buck-Morss, Dreamworld and Catastrophe. The Passing of Mass Utopia in East and West, MIT Press, Boston 2002.
A.J.P. Taylor, How Wars Begin, Atheneum, New York 1979.
Curzio Malaparte, Zamach stanu, przeł. Anna Tokarska, Duet, Toruń 2004, s. 28, 29. (Pisownia i interpunkcja zmieniona – przyp. tłum.)
**
Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.