Więcej krytycyzmu wobec coraz bardziej radykalnie prawicowych rządów Izraela można znaleźć w samym Izraelu niż w USA. Prawicowa nagonka doprowadziła już do ustąpienia rektorek trzech prestiżowych amerykańskich uniwersytetów i zaczyna obejmować również media.
W czerwcu 2023 roku były prezydent Donald Trump ogłosił, że zabierze się za marksistów i komunistów – także tych, którzy podobno „zalewają” najlepsze amerykańskie uczelnie. Trump jeszcze nie wygrał drugiej kadencji, ale kontrolowana przez prawicę Izba Reprezentantów już zaczęła krucjatę.
5 grudnia kongresowa Komisja Edukacji i Zatrudnienia przesłuchała rektorki trzech uniwersytetów w sprawie antysemityzmu pleniącego się, zdaniem prawicy, na najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelniach, w tym na Uniwersytecie Harvarda (rektorka Claudine Gay), na Uniwersytecie Pensylwanii (Elizabeth Magill) i na legendarnym Massachusetts Institute of Technology (Sally Kornbluth). Wezwano też rektorkę Uniwersytetu Columbia, Nemet Shafik, która przytomnie odparła, że jest tego dnia zajęta.
Magill i Gay już poleciały, ogłaszając wymuszone rezygnacje. Kornbluth jeszcze się trzyma (sama jest Żydówką, więc oskarżenia o antysemityzm nie sprowadzą jej do parteru tak szybko), ale obawiam się, że to dopiero początek. Komisja Edukacji przy Izbie Reprezentantów postanowiła rozszerzyć obszar zainteresowań na inne uczelnie.
Wołanie o litość dla Gazy to antysemityzm, czyli narracja o wojnie w USA
czytaj także
Prawica postrzega amerykańskie uniwerki jako wylęgarnie lewactwa i miejsce politycznych protestów. W 1970 roku, kiedy prezydent Richard Nixon najechał Kambodżę, w protestach brało udział ponad 900 uczelni. Po dwudniowym ataku Hamasu na Izrael w październiku 2023 roku (1140 zabitych, w tym 766 cywilów i 34 dzieci) i krwawym kontrataku, który trwa do dziś (27 tysięcy zabitych, w większości cywilów, w tym 10 tysięcy dzieci), świat ogarnęła fala protestów przeciwko sponsorowanej przez USA polityce Izraela wobec Palestyńczyków, którzy żyją na swojej ziemi jak w getcie od ponad 70 lat.
Oczywiście za granicą protestowano goręcej niż w USA, kraju „wolności słowa”, gdzie naprawdę musisz uważać, co mówisz. Na forum ONZ kwestia wolnej Palestyny nie podlega żadnej dyskusji, lecz głos świata jest blokowany przez oś USA–Izrael–Wielka Brytania, której stanowisko dominuje także w światowych mediach. Protestowano w 38 miastach Hiszpanii (gdzie tradycje lewicowe i anarchistyczne mają się nie najgorzej), w Meksyku, Holandii i Maroku. Protestowano również w USA, i to nie tylko na kampusach, ale również w ramach wielu instytucji, nawet rządowych. 3 stycznia 2024 protestujący zablokowali pierwszy dzień legislacyjny na Kalifornijskim Kapitolu w Sacramento. Protesty są prowadzone przez takie organizacje jak Jewish Voice for Peace, ifNotNowMovement, International Jewish Anti-Zionist Network, Code Pink (radykalna lewica) czy Stowarzyszenie Amerykanek Palestyńskiego Pochodzenia.
Ponieważ dorosłym i niełamiącym prawa obywatelom nie za bardzo można dopiec, prawica skupiła się na uczelniach, które od dłuższego czasu i tak już atakuje za badania nad krytyczną teorią rasy, dowodzące, że rasizm jest wpisany w historię i jest nieodłączną częścią systemu USA.
Prawica boi się krytycznego myślenia. Wojna o europejskie szkolnictwo wyższe
czytaj także
Po tym, jak uniwersytety nie zajęły zdaniem prawicy jednoznacznego i należytego stanowiska, czyli tak samo traktowały studenckie protesty proizraelskie i propalestyńskie, żydowskie środowiska bogatych absolwentów zaczęły poważnie napierać na zarząd. Przywódcą nagonki na Harvard jest miliarder, darczyńca i absolwent uczelni – Bill Ackman.
Po przesłuchaniu w Kongresie 5 grudnia Liz Magill została zastraszona przez swoją uczelnię praktycznie od razu – bo na pytanie posłanki Elise Stefanik o to, czy „nawoływanie do ludobójstwa w Izraelu jest dopuszczalne na Uniwersytecie Pensylwanii?” odpowiedziała (w kontekście protestów na kampusie), że wszystko zależy od tego, czy prawo do wolności słowa zmienia się w prześladowanie.
Żeby ruszyć rektorkę Harvardu Claudine Gay, samo przesłuchanie nie wystarczyło. Dzięki zastosowaniu sztucznej inteligencji i staraniom Ackmana przeszukano więc jej publikacje i zgłoszono 50 przypadków podejrzenia o plagiat. W rzeczywistości chodzi o niedostatecznie oznaczone cytaty, w których rada Harvardu nie dopatrzyła się jednak naruszenia zasad, a w doktoracie przyszłej rektorki usterek czy potencjalnych problemów nie znalazł ani wydawca, ani komitet doktorski Harvardu, który przyznał Gay nagrodę za tę publikację.
Także osoba, którą Gay jakoby obrabowała z intelektualnego mienia, mówi, że nie widzi tu akademickiego plagiatu. Mimo to – pod wpływem nacisku „dobroczyńców” uczelni – Gay została zmuszona do rezygnacji. Była pierwszą czarną kobietą na tym stanowisku, które objęła zaledwie sześć miesięcy temu. Portal Business Insider znalazł tymczasem podobne przypadki „plagiatu” w innym doktoracie obronionym na Harvardzie, pióra Neri Oxman, żony Billa Ackmana.
W odróżnieniu od Gay, Sally Kornbluth miała i ma za sobą poparcie ze strony MIT, co z pewnością pomaga jej utrzymać się na powierzchni. Zaś rektorka Columbii Nemet Shafik profilaktycznie zawiesiła działalność propalestyńskich organizacji istniejących na uczelni.
Trzeba podkreślić, że funkcja rektora amerykańskiego uniwersytetu polega przede wszystkim na lizaniu tyłków „dobroczyńcom” – prywatnym sponsorom, którzy często są także absolwentami. Miliardy z ich „zapisów” i dotacji są traktowane przez administratorów uczelni jako kapitał, którym obraca się na giełdzie i który wykorzystuje się, by poszerzać kampus (w przypadku Columbii uniwersytet coraz bardziej zdecydowanie wysiedla czarny Harlem na północ od kampusu). W związku z tym rektorami rzadko zostają najlepsi akademicy i wątpiący w kapitalizm intelektualiści. Baronessa Nemet Shafik ma za sobą doświadczenie w zarządzaniu Bankiem Anglii, Międzynarodowym Funduszem Monetarnym i London School of Economics, więc marksistką raczej nie jest.
Między społecznością studencką a władzami uniwersytetów istnieje zatem głęboka przepaść. Jak usłyszałam niedawno od wykładowcy na Columbii: „Nie rozumiem, dlaczego mają nas za fabrykę skrajnej lewicy. Nasi studenci uważają nas na nudnych wrogów wszelkiego radykalizmu”.
Historycznie uniwersytety jako instytucje są bardziej konserwatywne, niż się wydaje zarówno lewicy, jak i prawicy. Harvard nie przyjmował czarnych do 1847 roku, kobiet do 1945, a Żydów aż do początku lat 60. ubiegłego wieku dyskryminował, ograniczając liczbę przyjmowanych studentów. Podczas gdy naciski liberałów sprawiły, że na stanowiska rektorskie mianuje się obecnie kobiety, nawet czarne, to właśnie one jako pierwsze idą na przemiał.
Inaczej ma się sprawa z trzecią wykluczaną wcześniej grupą. Amerykańskie uniwersytety zaczęły przyjmować studentów pochodzenia żydowskiego około 1920 roku. Gdy odsetek żydowskich studentów w tzw. dobrych uczelniach osiągnął 30 proc., a w przypadku Columbii nawet 40 proc., prestiżowe uniwersytety zaczęły się obawiać, że stracą synów protestanckiej elity – i aż do lat 60. utrudniano żydowskim kandydatom dostęp do studiów. Dziś Uniwersytet Pensylwanii ubolewa, że ma tylko 16 proc. studentów pochodzenia żydowskiego.
Jest jednak w amerykańskim społeczeństwie spora liczba żydowskich absolwentów, którzy po studiach zrobili fortuny i wspomagają swoje Alma Mater, stawiając jeden warunek: jednoznaczne poparcie dla polityki Izraela, jakakolwiek by ona nie była. Przy czym amerykańscy Żydzi niespecjalnie znają historię współczesnej izraelskiej polityki. Więcej sceptycyzmu wobec coraz bardziej radykalnie prawicowych rządów Izraela można znaleźć w tamtejszych mediach niż w mediach amerykańskich, gdzie wystarczy wspomnieć o Holokauście, by zakończyć i wygrać każdą dyskusję.
czytaj także
Żeby obraz był pełny, należy dodać, że republikanie w Kongresie sami nie daliby rady uciągnąć swojej wielkiej inkwizycji. Sekundują im prawicowe gazety, które nagłaśniają temat – internetowe portale jak Washington Free Beacon czy papierowe szmatławce w rodzaju „New York Post”. Ważną osobą w krucjacie przeciw lewicy jest również Christopher Rufo, kiedyś autor filmów dokumentalnych, obecnie aktywista prawicy.
Rufo spędził sporo czasu, filmując biedę i rozkład amerykańskich miast i miasteczek, w których rządzą opioidy. Amerykanie zmieniają się w niewolników, stwierdził w swoim filmie dokumentalnym America Lost (2019), którego naczelnym przesłaniem jest: rząd i biurokracja nie rozwiążą problemów Ameryki. Socjalistyczni intelektualiści, przeróżne inicjatywy oraz „wielki przemysł bezdomności” nie pomagają, a prezydentura Trumpa przynajmniej rzuciła wyzwanie temu establishmentowi.
Rufo nie skupia się za bardzo na tym, skąd wzięły się w Ameryce takie „problemy”, i zdaje się nie wiedzieć, że wcześniej USA rozwiązywały swoje wewnętrzne kryzysy kosztem rabowania świata. Dopiero około 2006 roku okazało się, że dobra passa jest w świecie imperiów czymś żałośnie krótkim, a amerykański kapitalizm prędzej czy później zacznie żerować również na swoich obywatelach. Tu jeszcze nadmienię, że Rufo został mianowany przez gubernatora Florydy (i być może kandydata na prezydenta) Rona DeSantisa zarządcą Koledżu Florydy i razem z nim walczy z „gejostwem” i transpłciowością w szkołach.
Mściwy, bystry, potworny buc. „Florida man” na miarę amerykańskiej prezydentury
czytaj także
Problem może się wydawać banalny – ot, wewnętrzne niesnaski na uczelniach. W rzeczywistości jednak „czystki”, jakie dokonują się na uniwersytetach, mogą zwiastować powrót czegoś w rodzaju amerykańskiej wersji stalinizmu. Mam na myśli makkartyzm (1950–1954), czyli lata przesłuchiwania, prześladowania i wykluczania ze sfery publicznej ludzi zainteresowanych komunizmem czy socjalizmem, w tym przedstawicieli rządu, mediów i hollywoodzkiej branży rozrywkowej.
W niedzielę 7 stycznia liberalna telewizja MSNBC ogłosiła, że jej popularny palestyński dziennikarz Mehdi Hasan został zwolniony. Jego program zdjęto z anteny. Hasan został w ten sposób ukarany za dyskusję z przedstawicielem rządu Izraela na temat śmierci dzieci w Gazie. „Nie wiadomo, kto zabił te dzieci” – stwierdził oficjel, a Hasanowi wyrwało się lekkie „wow”. O jedno „wow” za dużo.
**
Od redakcji: W pierwotnej wersji tekstu znalazła się informacja, że Harvard nie przyjmował studentów pochodzenia żydowskiego do lat 60. XX wieku. W rzeczywistości Harvard tych studentów dyskryminował, ograniczając liczbę przyjmowanych kandydatów.