Świat

Po co armii hełmofony? Jak będzie wyglądał żołnierz przyszłości

Amerykańska armia marzy o oddziałach z ludzi i robotów, przezczaszkowej stymulacji mózgu i protezach sterowanych myślami. O cyborgizacji wojska opowiada Łukasz Kamieński z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Paweł Pieniążek: Jakie jest najsłabsze ogniwo współczesnej armii?

Łukasz Kamieński: Człowiek.

W którym momencie technologia go przerosła?

Trudno podać dokładną datę, ale zapewne stało się to po drugiej wojnie światowej. Wówczas doszło do narodzin i gwałtownego rozwoju komputerów oraz coraz bardziej zautomatyzowanych maszyn. Potocznie określa się te ostatnie robotami, chociaż jest to nadużywane pojęcie. W armii wciąż takich nie ma. Są automatyczne czy semiautonomiczne maszyny. Głównym ogniwem decyzyjnym na szczęście wciąż pozostaje człowiek.

To znaczy, że są w stanie wykonywać za niego wyłącznie najprostsze czynności?

Początkowo rolę robotów określano jako 3D, czyli dirty, dull and dangerous. Miały zastępować człowieka w czynnościach ciężkich i niewygodnych, zbyt nużących i monotonnych, a także niebezpiecznych. Tylko że od dawna robią już znacznie więcej niż zakłada zakres 3D. W ciągu ostatnich miesięcy poczytne amerykańskie media opiniotwórcze, takie jak „Scientific American” czy „Wired” epatują tekstami w stylu „marsz robotów”, „pochód maszyn”, „roboty zastępują ludzi”, „witamy w wieku robotów”. Jedną z melodii nadającej ton życiu w XXI wieku będzie rozwój i ekspansja coraz bardziej autonomicznych maszyn.

 

Teraz mogą one więcej niż człowiek?

Człowiek, jak każdy organizm żywy, jest ograniczony ewolucyjnie. Potrzebujemy pożywienia i odpoczynku. Naszą słabością bywają emocje, które nierzadko biorą górę nad rozumem. Często prowadzi to do błędów, pomyłek, nieszczęść czy tragedii. Jeśli żołnierz traci bliskiego kompana, bywa, że nie jest w stanie zapanować nad swoim zachowaniem, na które przemożny wpływ mają procesy biochemiczne zachodzące w jego organizmie. Może to wywołać szał bitewny, który często prowadzi do łamania praw wojny i mordowania cywilów. Dobrym przykładem jest wydarzenie, do którego doszło w Iraku w listopadzie 2005 roku, kiedy w reakcji na śmierć lubianego przez kolegów kaprala piechoty morskiej, rozwścieczeni towarzysze wzięli okrutny odwet na cywilach. Zginęło dwudziestu czterech Irakijczyków, w tym dziewięć kobiet, pięcioro dzieci i niemowląt. Tę tragedię, do której doprowadził wybuch szału bitewnego, zobrazował w filmie Bitwa o Irak (Battle for Haditha) Nick Broomfield.

 

Emocje zawsze towarzyszyły człowiekowi na wojnie. W końcu, jak przypomina Tukidydes, „wojna to ludzka rzecz”. Popatrzmy na prapoczątki literatury wojskowej, czyli Iliadę Homera. W cywilizacji zachodniej Achilles jest archetypem wojownika, ale epos zaczyna się od tego, że jego działaniami rządzą złość i gniew. Czuje się zhańbiony przez Agamemnona, dowódcę wojsk achajskich, który odebrał mu brankę Bryzejdę. Później wielki gniew Achillesa podsyca śmierć przyjaciela i kochanka Patroklosa.

Maszyny takiego problemu nie mają.

One potrzebują jedynie zasilania i oprogramowania. Badania nad wydłużaniem czasu pracy baterii i nowymi źródłami pozyskiwania energii mogą rozwiązać ten problem. Nie kieruje jednak nimi nic innego niż program. Emocje trzeba byłoby w nie wpisać.

Ronald Arkin z Georgia Institute of Technology, zajmujący się etyką robotów, wychodzi z założenia, że jeśli stworzymy odpowiednie oprogramowanie, to roboty bojowe będę znacznie bardziej humanitarne niż ludzie. Nie będą kierować się nieprzewidywalnymi czynnikami takimi jak gniew, nienawiść, zemsta czy szał. Do tego można w nie wpisać algorytmy, które potrafią odróżniać cywilów od niecywilów, co jest – jak wiemy – dużym problemem we współczesnych konfliktach, czyli tak zwanych wojnach asymetrycznych rozgrywających się w otoczeniu ludności cywilnej.

To się może udać?

Zacznę może od przywołania filmu Łowcy androidów Ridleya Scotta, na podstawie powieści Philipa Dicka, w którym replikanci przejawiają typowo ludzką wolę przetrwania. Są pokazani jako bardziej „ludzcy” niż ludzie, którzy ich stworzyli. Replikanci nie mają uczuć, ale okazuje się, że to właśnie ludziom brakuje emocji, co powoduje, że wydają się bardziej robotami. Replikanci mają tożsamość, osobowość i nadzieje na przyszłość, ale także wykazują zdolność empatii i ludzkiego osądu.

Stworzenie etycznych robotów wydaje się możliwe, a przynajmniej do pewnego stopnia. Ogromny postęp w technologiach identyfikacji – na podstawie twarzy i cech biometrycznych, ale także wzorców niebezpiecznych zachowań – pozwala na coraz doskonalsze rozpoznawanie. Natomiast rozwój sztucznej inteligencji wyposaży roboty w niebywałe zdolności wielorakiej analizy ogromnej ilości danych. Problem polega na tym, że pewnie uda się wyeliminować tragiczne błędy wynikające z irracjonalności pewnych zachowań człowieka, ale maszyna popełniać będzie z kolei innego rodzaju błędy.

Jakie?

Pojawia się tutaj, chociaż w zmienionej formie, klasyczny już temat praw robotyki, stworzonych przez Isaaka Asimova. Ich przestrzeganie miało zapewnić pokojowe współistnienie człowieka i maszyn oraz zagwarantować panowanie człowieka. Robot nie może skrzywdzić człowieka ani przez swoje działanie, ani zaniechanie działania – brzmi jedno z praw. A co jeśli robot widzi leżącego człowieka i nachylającego się nad nim drugiego, który trzyma w ręku ostre narzędzie? Bezczynność maszyny może oznaczać dopuszczenie zabójstwa, jeśli taka jest intencja osoby trzymającej nóż. Jest jednak możliwe, że osoba leżąca jest pacjentem, nad którym nachyla się chirurg ze skalpelem. Oczywiście, mówimy o scenariuszu, w którym człowiek utrzymuje pełną kontrolę nad robotami, może mieć zatem ostateczny wpływ na ich decyzje i działanie. Największe obawy od początku rozważań nad robotyką budziła jednak wizja buntu maszyn – wątek ten znajdziemy u Karela Čapka, Isaaka Asimova, Stanisława Lema i wielu innych wielkich pisarzy fantastyki naukowej. Wreszcie, czy prawdziwie sztuczna inteligencja nie będzie oznaczała zdolności do całkowitego uniezależnienia się od człowieka. Te dylematy etyczne dotyczą wielu dziedzin życia człowieka, ale najciemniejsze wizje zwykle dotyczą wojny.

Roboty zastąpią ludzi na wojnach?

W 2014 roku amerykańska armia opublikowała strategię tak zwanego trzeciego offsetu, która ma umożliwić Stanom Zjednoczonym dominację w sferze militarnej przez następną dekadę czy dwie. To bardzo ogólny ogląd przyszłości dokonany przez ekspertów wojskowych. Poprzednia strategia była związana z rewolucją informacyjną, a pierwsza z nuklearną. To monopol w tych dziedzinach miał zapewnić USA przewagę. Najnowsza strategia zakłada ścisłą współpracę człowieka i maszyny. Amerykanie mają na myśli teaming, czyli wysyłanie na pole walki oddziałów mieszanych – złożonych z pojazdów bezzałogowych i żołnierzy.

 

I co stoi na przeszkodzie w realizacji tej strategii?

Problemy komunikacyjne między człowiekiem a maszyną. Maszyny są coraz doskonalsze. Spójrzmy na drony, systemy precyzyjnego naprowadzania broni, zaczątki sztucznej inteligencji wykorzystywane w systemach rozpoznania i dowodzenia, zdolności obliczeniowe i opanowanie obszaru big data. Już teraz widać, jak wielka jest przepaść między zdolnościami obliczeniowymi komputerów i naszego ograniczonego mózgu. A powiększa się ona z każdym rokiem. Moc obliczeniowa współczesnych komputerów jest większa o niemal sto czterdzieści miliardów razy od tych pierwszych produkowanych seryjnie w 1959 roku.

Ale zdolności obliczeniowe to przecież nie wszystko.

Maszyna jest w stanie świetnie i szybko liczyć, ale nie może – to chyba jest wyznacznik ludzkiej inteligencji – rozróżniać tego, co ważne i mniej ważne. Człowiek jest w stanie w logiczny sposób powiązać różne wydarzenia, wykorzystując swoje doświadczenie. Posiada pamięć, której nie ma maszyna. Robot nie jest w stanie odwołać się do wcześniejszego wykształcenia, doświadczeń życiowych, interakcji społecznych czy mądrości życiowej. Podobnie jak emocje to też trzeba byłoby zaprogramować albo wyposażyć roboty w efektywną zdolność uczenia się, przy czym prace nad machine learning rozwijają się szybko i w wielu kierunkach.

W jednej ze scen Łowcy androidów Holden, łowca zbuntowanych androidów, prosi Leona, by w prostych słowach opisał dobre rzeczy związane z jego własną matką. Leon jest androidem, reaguje bardzo impulsywnie – zabija Holdena. Tym, co odróżnia androida od człowieka, nie jest brak empatii, lecz brak przeszłości, wspomnień. Leon nie potrafi opisać matki, bo jest androidem bez przeszłości i bez wspomnień. Przekaz Dicka jest czytelny: pamięć jest źródłem człowieczeństwa.

 

Z czym musi poradzić sobie żołnierz w kontakcie z maszyną?

Z wielozadaniowością, operowaniem licznymi strumieniami informacji, a przede wszystkim ze sprostaniem tempu działań. Maszyna może funkcjonować przez dwie-trzy doby bez przerwy. Amerykański bombowiec B-2 jest w stanie prowadzić operacje z międzytankowaniem przez pięćdziesiąt-sześćdziesiąt godzin. Żaden pilot nie jest w stanie wytrwać tak długo bez odpoczynku lub pobudzenia.

To znaczy, że trzeba go zastąpić maszyną?

Do niedawna wszystko wskazywało, że kolejna generacja amerykańskich bombowców będzie już bezzałogowa. Tak się jednak nie stanie.

Dlaczego?

Powody są różne, ale mówiąc najogólniej, siły powietrzne są najbardziej niechętne rozwojowi robotyki wśród amerykańskiej armii. W piechocie, piechocie morskiej czy marynarce pojazdy bezzałogowe nie stanowią zagrożenia dla ich etosu i istoty ich charakteru. Nie zajmują bowiem miejsca żołnierza w walce na lądzie czy morzu. Natomiast piloci są po prostu zastępowani przez pojazdy bezzałogowe. Dlatego dużo aktywniejsza w sferze robotyki jest marynarka wojenna, to ona posiada najbardziej zaawansowany system. Dron X-47B, popularnie zwany „Salt Dog”, potrafi nie tylko startować z pokładu lotniskowca i lądować na nim, ale także tankować w powietrzu.

 

Dronami wciąż ktoś musi sterować.

Przez długi czas ich operatorzy byli traktowani jako czarne owce w środowisku pilotów wojskowych. Mimo że początkowano werbowano do tego zadania właśnie lotników. Od 2015–2016 roku Amerykanie rekrutują już także cywilów, którzy nie muszą mieć ukończonej szkoły lotniczej ani wylatanych żadnych godzin. Idealnymi kandydatami okazują się nałogowi gracze gier wideo i komputerowych. Dlatego że, jak wykazały badania neurobiologów, zmienia się architektura ich mózgu. Granie w gry wzmacnia widzenie przestrzenne, szybkość reakcji na bodźce, koordynację ruchową, wielozadaniowość i podzielność uwagi. W normalnych warunkach zdolności takie nie tworzą się albo w ogóle, albo nie tak szybko i w całym „pakiecie”.

Zresztą kokpit operatora drona, zwanego kabinowym wojownikiem, wzorowany jest na urządzeniach sterujących do gier wideo. Mają kontrolery podobne do tych z konsol; interfejs systemu jest taki jak w grach wideo; stanowisko, z którego przeprowadzają „loty” bojowe, wygląda jak konsola. Jest to płynne przejście ze świata gier wideo do wirtualnej rzeczywistości ponowoczesnej przestrzeni walki.

 

Skoro amerykańskie lotnictwo składa się jeszcze nadal z samolotów załogowych, to jak piloci mają sobie poradzić z tak długim wykonywaniem zadań?

Począwszy od drugiej wojny światowej trwają intensywne badania medyczne, które mają pozwolić wytrwać na dużych wysokościach przy ograniczonej ilości tlenu, przeciążeniach, a przede wszystkim podczas monotonnych i męczących nocnych lotów.

Masz na myśli narkotyki?

Nie przesadzałbym, rozłóżmy właściwie akcenty. Kluczowym elementem jest trening, bo do pewnego stopnia organizm można wyćwiczyć i przestawić, zmienić przyzwyczajenia i zegar biologiczny. Jeśli zawsze chodzisz spać późno i wstajesz późno, to mimo wszystko możesz to odwrócić.

Drugim elementem są taktyczne drzemki. W sferze wojskowej w przypadku załóg dwuosobowych są one wskazane w trakcie działań operacyjnych. Dwadzieścia minut drzemki ma bardzo regenerujący wpływ na organizm człowieka. Szczególnie że autopilot daje taką możliwość. B-2 lata w takim trybie przez większość czasu.

Dopiero w dalszej kolejności są kofeina, w postaci pigułek, cukierków i gumy do żucia Stay Alert (reklamowanej jako „Stay Alive with Stay Alert”), a na końcu stymulanty. Nie ma dokładnych danych, kiedy zaczęto je stosować na dużą skalę w armiach. Najprawdopodobniej było to już podczas pierwszej wojny światowej. Stosowanie kokainy przypisuje się niemieckim i francuskim pilotom, ale korzystali z niej też brytyjscy i kanadyjscy żołnierze. W trakcie drugiej wojny światowej metaamfetaminę wykorzystywały Japonia i Niemcy, a Wielka Brytania i Stany Zjednoczone rozdawały swoim żołnierzom amfetaminę.

Narkotyki to istotny element zwiększania wydajności żołnierzy?

Bez pozostałych elementów psychofarmakologia nie będzie miał takiego efektu wzmacniającego. Zwłaszcza że stosowanie tych środków przez amerykańskich pilotów podlega współcześnie dużym restrykcjom.

Czyli to nie pilot decyduje o tym, kiedy chce wziąć tabletkę?

Druga wojna światowa to stosunkowo eksperymentalne wykorzystanie amfetaminy przez RAF i US Air Force. Początkowo piloci brali je sami. Dopiero w 1942 roku siły zbrojne zaczęły oficjalnie i legalnie rozprowadzać te środki wśród pilotów. Do końca wojny stało się to już zinstytucjonalizowaną praktyką, chociaż nie było wówczas naukowych dowodów na to, że amfetamina jest w stanie poprawić wydajność bojową. Ta praktyka w Stanach Zjednoczonych przetrwała koniec drugiej wojny światowej i od lat sześćdziesiątych stała się integralnym elementem funkcjonowania sił powietrznych. Dzisiaj w ściśle określonych wypadkach i podczas niektórych misji piloci mają do dyspozycji wydzielane dawki pigułek dekstroamfetaminy.

Tylko że współcześnie otrzymują chyba inne stymulanty.

Faktycznie, środek pobudzający nowej generacji, modafinil, wszedł na użytek pilotów Air Force w 2003 roku. Używany jest równolegle do dekstroamfetaminy, ale stopniowo ją wypiera.

To stymulant nowej generacji, czyli lepszy?

Przez długi czas badania nie wykazywały żadnych właściwości uzależniających modafinilu. Wydawał się cudownym środkiem. Dopiero później odkryto, że delikatnie działa na układ nagrody w mózgu, w którego funkcjonowaniu główną rolę odgrywa dopamina. To znaczy, że może wiązać się z nim ryzyko uzależnienia.

Zawsze powtarzam, że brak dowodów na uzależnienie fizjologiczne nie znaczy jeszcze, że jakiś środek nie uzależnia psychicznie. Jeśli biorę tabletkę i dzięki temu świetnie mi się pracuje, wygłaszam dobre przemówienie i po kolejnych pigułkach znowu tak się dzieje, to jest ryzyko, że takie zachowanie może uzależnić psychicznie.

Farmakologia może być przełomem, który zmieni oblicze współczesnych armii?

Kilka lat temu wiązano z nią duże nadzieje. Teraz optymizm i podniecenie nieco ucichły. Psychofarmakologia nie jest zapewne tym, co może stworzyć super żołnierza.

A genetyka?

Również z nią wiązano ogromne nadzieje, ale ten obszar badań nie daje jeszcze wielu oczekiwanych i pożądanych praktycznych zastosowań. Natomiast wiąże się z mnóstwem kontrowersji i dylematów etycznych.

To, co może być tym przełomem?

Amerykańskie siły zbrojne stawiają na cyborgizację z użyciem neurobiologii i neuroinżynierii. Można o niej mówić w wersji miękkiej i twardej.

I jaka jest miękka?

Przezczaszkowa stymulacja mózgu. Jej zastosowaniem od pewnego czasu interesuje się Pentagon. Polega to na tym, że oddziałuje się prądem, polem magnetycznym lub ultradźwiękami na odpowiednie obszary mózgu. Niczego na stałe się nie przyczepia, nie implantuje ani nie połyka. Pierwotnie technika ta była wykorzystywana do leczenia zaburzeń ruchowych i chorób układu nerwowego, ale szybko przełamała barierę między leczeniem a wzmacnianiem i udoskonalaniem. W wypadku osoby zdrowej stymulacja danego obszaru mózgu zwiększa plastyczność, pobudza, wzmacnia itd. Efekt utrzymuje się niekiedy znacznie dłużej niż przy zastosowaniu farmakoterapii, a efekty uboczne wydają się minimalne.

To znaczy jakie?

Wykonana fachowo – prawidłowo technicznie, przez właściwy czas i w odpowiedniej częstotliwości – nie niesie żadnych krótkoterminowych skutków ubocznych. Ale trzeba bardzo sceptycznie podchodzić do idei, że nie ma to żadnych niepożądanych efektów.

Według niektórych badań, wzmacnianie danej umiejętności, zdolności lub stanu może osłabić aktywność synaps w innej części mózgu. Organizm dąży do równowagi. Jeśli zostanie ona zachwiana, będzie próbował ją przywrócić. To samo dotyczy mózgu. Na razie jednak nie są znane wyniki badań, które dokładnie określiłyby negatywne skutki długotrwałej stymulacji.

Po co Pentagonowi coś takiego?

W 2016 roku elitarne jednostki marynarki wojennej zajmujące się badaniem nowinek technologicznych, między innymi Naval Special Warfare Development Group (znana jako Seal Team Six), zaczęły testować na ochotnikach urządzenia do stymulacji mózgu. Pentagon podpisał kontrakt z firmą Halo Neuroscience producentem urządzenia Halo. Przypomina ono hełmofon – na pasku znajduje się elektroda, która stymuluje dany obszar mózgu. Wcześniej Halo testowało amerykańskie Stowarzyszenie Narciarskie i Snowboardowe. W porównaniu z grupą kontrolną u skoczków, którzy przez cztery tygodnie byli podczas treningów neuropobudzani, zaobserwowano zwiększenie siły wybicia o 13 procent i poprawę płynności skoku o 11 procent. Urządzenia firmy Halo pobudzają elastyczność mózgu, znacząco poprawiając zdolność szybkiego i efektywnego motorycznego uczenia się. Dzięki temu możliwy jest albo krótszy trening, albo zwiększenie wydajności. Współzałożyciel Halo Brett Wingeier jest przekonany, że podobnie jak sportowcy, żołnierze mogą osiągnąć analogiczny efekt w postaci udoskonalenia zdolności strzeleckich. Można sobie wyobrazić, że z czasem sprzęt taki będzie też wykorzystywany do działań na polu walki.

 

Amerykańska Agencja Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (DARPA) opracowała już w ramach jednego ze swoich „geekowych” programów prototyp hełmu stymulującego ultradźwiękami. Dzięki niemu zmniejszy się podatność żołnierza na ból i stres, a tym samym być może także spadnie ryzyko zapadnięcie na zespół stresu pourazowego, zwiększy się wytrzymałość bojowa i koncentracja. Będą to efekty często podobne jak po zażyciu środków farmakologicznych, ale utrzymujące się znacznie dłużej.

A jak wygląda cyborgizacja w wersji twardej?

To metody inwazyjne, jak implantowanie chipu do mózgu, który pobudza go przy użyciu prądu elektrycznego o niskim natężeniu. Może to brzmieć nieco przerażająco, ale dzięki takiej metodzie u osób chorych na Parkinsona można niwelować niepohamowane drżenie kończyn. W ten sposób leczy się też depresję, gdy zawodzą środki farmakologiczne.

Metoda ta wiąże się jednak z poważnym problemem natury technicznej. Marzeniem naukowców jest, by implanty działały przez kilka lat. Obecnie ich żywotność to kilka, kilkanaście miesięcy. Dochodzi bowiem do glejozy, czyli czegoś podobnego do zabliźniania. Tkanka mózgowa otacza ciało obce, przez co uniemożliwia wychwytywanie i wysyłanie impulsów elektrycznych. Urządzenie trzeba wówczas wymienić na nowe. Dla współczesnej neurochirurgii procedura taka nie stanowi wyzwania, ale z ingerencją taką zawsze wiąże się ryzyko, wynikające choćby z tego, że podczas wszczepienia elektrod część neuronów zostaje zniszczona lub uszkodzona.

Czyli w przypadku metody inwazyjnej też chodzi wyłącznie o pobudzanie?

Jest jeszcze najtwardsza wersja cyborgizacji neurobiologicznej. To znaczy interfejs mózg-maszyna. Wszczepiane do mózgu elektrody czytają sygnały elektryczne i tłumaczą je na kod zerojedynkowy. To bardzo skomplikowany proces. Do tego sygnał musi być wzmocniony i oczyszczony, bo w mózgu panuje ciągły „hałas”. Co sekundę w mózgu zachodzi ponad tysiąc wydarzeń synaptycznych. Działamy na różnych poziomach, różne ośrodki mózgu są aktywne w tym samym czasie odpowiadające za wzrok, słuch, czucie, ruch i mowę, pamięć itd. W pierwszej dekadzie XXI wieku w ramach jednego z projektów DARPA to się udało.

Jak go można wykorzystać?

Pierwotny pomysł był terapeutyczny. Na przykład pomoc osobom sparaliżowanym. Chociaż ich mięśnie nie działają, to dzięki interfejsowi mogą za pomocą myśli korzystać z maszyn. Potrzebne jest do tego odpowiednie wyćwiczenie mózgu i jego kalibracja z interfejsem. Wówczas osoba sparaliżowana może sterować wózkiem inwalidzkim, poruszać sztucznym ramieniem czy odbierać pocztę e-mail.

Czy to może być użyteczne dla wojska?

Pierwsza kwestia jest taka – czy idąc, do armii dałbyś sobie wszczepić elektrody? Po drugie, czy państwo miałoby prawo żądać od swoich obywateli czegoś takiego. Po trzecie, mózg to źródło naszej tożsamości. Wszczepienie implantu teoretycznie mogłoby się więc wiązać z kontrolą umysłu. Rozwiązanie to niesie więc wiele wątpliwości etycznych, co prawda środowisko naukowe, szczególnie grupa pracująca w sferze obronności, zazwyczaj nie zwraca na nie uwagi, na co już w 2003 roku w edytorialu wskazywała redakcja magazyn „Nature”.

DARPA przestała prowadzić badania w tej dziedzinie?

Przeciwnie – uruchamia kolejne programy. Jeden z najnowszych nazywa się Bridging the Bio-Electronic Divide. Ma na celu stworzenie implantu mózgowego, który umożliwi bezprecedensowe zbieranie informacji z mózgu i ich wykorzystywanie. Do tego jakość sygnału ma być doskonała, a rozmiar wszczepianej elektrody nie większy niż centymetr sześcienny, czyli jak połączone dwie jednopensówki.

Jaki jest cel tego projektu?

Oficjalne tłumaczenie jest takie, że ma pomóc w leczeniu zaburzeń psychicznych weteranów.

To znaczy wykluczasz zastosowanie interfejsu mózg-komputer w armii?

Gdyby nie myślano o jego potencjalnym zastosowaniu, nie prowadzono by badań. Stany Zjednoczone od 2013 roku wydają około trzystu milionów dolarów rocznie na badania nad mózgiem w ramach zainicjowanego przez prezydenta Baracka Obamę programu Brain Initiative. Naukowcy dokonują coraz bardziej szokujących eksperymentów. Całkiem niedawno udało im się implantować do mózgu myszy wspomnienia, co ma dowodzić, że mózg można modelować i kontrolować. Patrząc jednak nieco szerzej, bardziej w globalnym kontekście, jest jeszcze presja międzynarodowej konkurencji. Aktywne badania w sferze neurobiologii prowadzą nie tylko Stany Zjednoczone, ale też Chiny i być może Rosja. A państwa te nie mają oporów wynikających z nacisków ze strony społeczeństwa otwartego i paneli bioetyków. Aktywna w tej sferze badań nad interfejsami mózgowymi jest też Dolina Krzemowa. Facebook i Google mają swoje zespoły badawcze pracujące nad własnymi rozwiązaniami, które mają umożliwić, na początek raczej na zasadzie gadżetów, bezdotykową komunikację z urządzeniami, oprogramowaniem czy mediami społecznościowymi. Czy w takiej sytuacji prężnie rozwijających się badań komercyjnych i presji ze strony międzynarodowych rywali Stany Zjednoczone mogą pójść za głosem Francisa Fukuyamy wyrażonym w książce Koniec człowieka i podpisać międzynarodowe moratorium na badania w sferze biotechnologii?

Pewnie nie.

To zupełna mrzonka. Neurobiologia wkroczyła do sił zbrojnych i wydaje się jednym z potencjalnych zastosowań na każdym etapie służby wojskowej – od rekrutacji przez szkolenie i działania bojowe po rekonwalescencję weteranów.

W wypadku rekrutacji obrazowanie mózgu pozwala rozpoznać, którzy kandydaci są bardziej odporni na stres, na brak snu, bardziej skłonni do podejmowania ryzyka lub też szybciej się uczą. Nie jest bowiem tak – jak wcześniej sądzono – że wszystko to możemy wyczytać z genomu. Geny to tylko część tego, co powoduje kim jesteśmy; resztę tworzy środowisko, w którym funkcjonujemy. Pewne rozczarowanie potencjałem rekonfiguracyjnym genetyki i inżynierii genetycznej przyczyniło się do wzrostu popularności neurobiologii.

Jak już wspomniałem, w przypadku szkolenia stymulacja mózgu pozwala skrócić jego czas i poprawić rezultaty. Natomiast przed operacją bojową żołnierz może przez dwadzieścia minut stymulować swój mózg i dzięki temu być bardziej skoncentrowanym. Podobnie pilot, który na skutek długiego lotu traci wytrzymałość i czujność.

Pomoże też weteranom. Stymulacja magnetyczna lub elektryczna może być elementem leczenia zespołu stresu pourazowego. Z kolei osoby, które straciły kończynę, będą mogły sterować protezą za pomocy myśli. DARPA stworzyła taką w ramach projektu Revolutionizing Prostehtics bioniczną, antropomorficzną, sterowaną za pomocą myśli protezę górnej kończyny, która bez dwóch zdań jest technologicznym dziełem sztuki.

Gdzie tu dystopia?

Przykład neuronalnego interfejsu bojowego ciekawie przedstawiono w jednym epizodów serialu Black Mirror. Odcinek Men Against Fire jak w soczewce pokazuje kontrowersyjne wykorzystanie neuroinżynierii. Żołnierze są wyposażeni w implantowany do mózgu interfejs, który pełni kilka funkcji.

Po pierwsze, dehumanizuje przeciwnika. Obraz rzeczywistości jest zapośredniczony i zmieniony. Umożliwia to sterowanie wizją rzeczywistości żołnierzy i ich percepcją. Normalnych ludzi widzą jako potwory, które nazywają „gnidami”.

Po drugie, interfejs wyostrza zmysły i poprawia celność. Technicznie ułatwia zabijanie, czyli zwiększa precyzyjność i efektywność wykonywanych zadań.

Po trzecie, zapobiega powstawaniu zespołu stresu pourazowego. Gdy „gnidy”, dzięki prymitywnemu urządzeniu, zakłócają działanie interfejsu jednego z bohaterów, żołnierza zaczynają nękać nawracające zaburzenia percepcji. Targają nim wyrzuty sumienia. Ma zaczątki zespołu stresu pourazowego. Wojsko stawia go przed tragicznym dylematem i każe wybierać: albo pozwoli, by wojsko naprawiło zepsuty interfejs i dalej będzie zabijał niewinne osoby, które wszakże widzi jako zmutowane potwory, albo będzie skazany na torturujące zaburzenia psychiczne, z którym coraz trudniej będzie mu żyć.

Czwartą funkcją interfejsu jest nagradzanie. Za zabójstwo choćby jednej „gnidy” żołnierze otrzymują specjalne zindywidualizowane i bogate sny erotyczne.

Dodatkowo interfejs umożliwia wyświetlanie komunikatów w hologramach i inne pomniejsze nowinki technologiczne.

Czyli to interfejs mózg-maszyna stworzy nowego wspaniałego żołnierza?

Rozwój technologiczny może pójść różnymi drogami. DARPA inwestuje w mnóstwo programów. 90 procent z nich okazuje się niewypałami. Wśród tych 10 procent projektów, które odnoszą sukces, może znajdować się ten, który zainicjuje kolejną rewolucję.

Przewidywanie dodatkowo komplikuje krzyżowanie się potencjału sektora cywilnego z wojskowym. Wspominałem o DARPA, Facebooku i Google’u, ale jest jeszcze Elon Musk. Przykuł uwagę światowych mediów, gdy w marcu tego roku „Wall Street Journal” doniósł, że kilka miesięcy wcześniej stworzył nowy startup Neuralink. Jego celem jest – uwaga – stworzenie inwazyjnego interfejsu mózg-komputer, który umożliwi komunikację z maszynami. O tym marzą wszyscy – cały sektor wojskowy i cywilny. Musk dał sobie na to cztery lata.

Brzmi jak bujda.

Tak też skwitowała to większość naukowców i ekspertów. Tylko że wielokrotnie to, co istniało tylko w książkach i filmach science fiction, stawało się rzeczywistością. Dla przykładu, wizja okrętu podwodnego pojawiła się w powieści Juliusza Verne’a Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi (1869 rok), koncepcję cyberprzestrzeni opisał William Gibson w cyberpunkowym Neuromancerze (1984 rok), idea bomby atomowej eksplodowała na kartach powieści The World Set Free wydanej w 1914 roku przez Herberta George’a Wellsa, a klonowanie dystopijnie po mistrzowsku opisał Aldous Huxley w Nowym wspaniałym świecie z 1932, powieści, która absolutnie powinna być lektura obowiązkową. Oczywiście, cztery lata to nierealna perspektywa czasowa.

 

A po co Muskowi własny interfejs?

Chce chronić człowieczeństwo przed sztuczną inteligencją. Jakiś miesiąc temu Musk opublikował list przestrzegający przed jej rozwojem w celach wojskowych. Alarmuje, że może to być źródło trzeciej wojny światowej. To trochę paradoksalne, bowiem sam chce zwiększyć szanse człowieka w rywalizacji ze sztuczną inteligencją.

By stał się lepszą maszyną od maszyny?

Ma umożliwić człowiekowi kompatybilne porozumiewanie się z coraz inteligentniejszymi maszynami, a przez to pozwolić utrzymać nad nimi kontrolę.

Wtedy teaming, o którym marzą Amerykanie, stanie się możliwy.

To wszystko, o czym mówimy, jest w większości efektami eksperymentów. Laboratorium rządzi się swoimi prawami – wszystko jest kontrolowane, niemal sterylne, obliczalne i zaprogramowane. Na wojnie rządzi – o czym pisał Carl von Clausewitz – przypadek, emocje i nieprzewidywalność. Ten czynnik niepewności może się okazać decydujący także w wypadku nowych technologii. Jeśli w sterylnych warunkach jesteśmy w stanie wyabstrahować z mózgu sygnał odpowiedzialny za sterowanie ruchem ręki, to wcale nie znaczy to, że uda nam się to również w chaosie, hałasie i zgiełku pola bitwy.

Wygląda to jakby armia, którą zawsze uważano za domenę mięśniaków i twardzieli, stała się miejscem dla geeków i nerdów. Kiedyś symbolem był Rambo, a dzisiaj były nałogowy gracz, który steruje dronem. Armia się unaukowia?

Ten obraz trzeba równoważyć. Nie jest tak, że cała armia tak wygląda. Cały czas mówimy o elitarnych jednostkach, projektach czy badaniach. Jest kilku wizjonerów, jak choćby były już zastępca sekretarza obrony Robert Work czy szef DARPA Steven Walker, ale to nie jest tak, że jakaś fala zmiata stare siły zbrojne i dokonuje rewolucyjnych zmian. Na powszechne zastosowanie tych technologii trzeba będzie poczekać. Zdrowego dystansu można nabrać, gdy posłuchamy druzgocących opinii na temat ogólnego stanu amerykańskich sił zbrojnych. To nie kto inny, jak zastępca szefa sztabu amerykańskiej armii generał Daniel Allyn opisał bardzo zły stan wyszkolenia i wyposażenia armii. Z jednej strony zatem Pentagon finansuje badania nad fantastycznonaukowymi technologiami wojskowymi przyszłości, a z drugiej strony stan sił zbrojnych opisuje się za pomocą 3O: „outgunned” (USA ustępują rywalom pod względem siły ognia), „outranged” (ustępuje pod względem zasięgu systemów broni) i „outdated” (wiele kluczowych systemów broni jest zdecydowanie przestarzała).

Armia ciągle dąży do zwiększanie efektywności, skuteczności czy ograniczania snu, ale to chyba nic wyjątkowego. Przecież to opowieść o współczesnym kapitalizmie.

Czasami mamy tendencję postrzegania armii jako świata zupełnie oderwanego od naszego. To nie prawda. Armia bazuje na kulturze danego społeczeństwa, jego mentalności, normach, tradycjach, historii i osiągnięciach naukowo-technicznych. Właśnie to powodowało, że poszczególne społeczności różniły się w sposobie prowadzenia wojen. Inaczej myśleli starożytni Chińczycy, a inaczej starożytni Grecy. Dla tych pierwszych dobrą taktyką było zwodzenie i zaskakiwanie przeciwnika, uniki i pułapki. Natomiast Grecy wytworzyli sposób walki oparty na bezpośrednim starciu armii (ciężkozbrojnych hoplitów) „twarzą w twarz”, w walnej bitwie, która zwykle rozstrzygała konflikt.

Pogłębia się postrzeganie armii jako instytucji odrębnej od społeczeństwa. Dawniej bycie obywatelem i żołnierzem cementowała powszechna służba wojskowa. Gdy armia się sprofesjonalizowała, bycie żołnierzem stało się jednym z zawodów. Społeczeństwo nie odczuwa tak bardzo, że jego państwo prowadzi wojnę. Poza rodzinami zawodowych żołnierzy, nie ponosi wielu ofiar. Proces ten niepokoi wielu komentatorów.

Dlaczego?

Krytycy amerykańskich działań zbrojnych, choćby tych w Iraku, twierdzą, że sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby służyli tam synowie i córki polityków i urzędników federalnych. Być może amerykański establishment bardziej obawiałby się ponoszonych ofiar, ale też rozsądniej i rozważniej angażowałby się w konflikty zbrojne.

Wojna i armia mają służyć społeczeństwu i czynnikowi politycznemu. Udział w obronie kraju był jednym z wyznaczników obywatelskości, ale też zaangażowania politycznego i społecznego. Wiązały się z tym określone profity, takie jakie prestiż i honor. Dawniej wojna była elementem szerszego, prawdziwie wspólnotowego doświadczenia. Współcześnie pisze się o wojnach postmodernistycznych, postbohaterskich i postobywatelskich. Określenia te oddają ducha czasu. Społeczeństwo postindustrialne i postkapitalistyczne prowadzi postwojny.

*

dr hab. Łukasz Kamieński – adiunkt w Instytucie Amerykanistyki i Studiów Polonijnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor książek Nowy wspaniały żołnierz. Rewolucja biotechnologiczna i wojna w XXI wieku (Kraków 2014), Shooting Up. A Short History of Drugs and War (Nowy Jork i Londyn, 2016) wydanej na podstawie jego Farmakologizacji wojny. Historii narkotyków na polu bitwy (Kraków 2012) oraz Technologia i wojna przyszłości. Wokół nuklearnej i informacyjnej rewolucji w sprawach wojskowych (Kraków 2009).

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij