Świat

Tragedii nie ma, czyli wszyscy żyjemy w Czarnobylu

Michaił Gorbaczow twierdził, że katastrofa w Czarnobylu przyczyniła się do upadku Związku Radzieckiego. A jak będzie z naszym Czarnobylem, do którego nieuchronnie się zbliżamy – z katastrofą klimatyczną, obnażającą niedostatki współczesnej wersji kapitalizmu? Czy przyszłe pokolenia przekona argument, że tak działał wolny rynek?

W serialu HBO Czarnobyl jest kilka wybornych scen, w których kolejni decydenci nie chcą przyjąć do wiadomości skali katastrofy. Wybuch w elektrowni jądrowej bagatelizują między innymi naczelny inżynier Nikołaj Fomin, jego zastępca Anatolij Diatłow, a także Boris Szczerbina, członek rządu. Rdzeń wybuchł? Pompujemy wodę, żeby się nie stopił. Na ziemi leży grafit? To nie grafit, bo reaktor nie wybuchł. Naoczni świadkowie mówią, że rdzenia już nie ma? Wydaje im się, są w szoku.


Wielu widzów interpretuje te sceny jako metaforę zakłamania Związku Radzieckiego. Upadającego systemu, który był niewydolny, ale posłuszni funkcjonariusze nie chcieli wypowiedzieć na głos, że król jest nagi. To nie jest zły trop, bo ZSRR rzeczywiście był systemem zmierzającym do upadku, a ideologiczne zacietrzewienie zawsze jest silne w systemach totalitarnych. Serial HBO ubiera te ułomności w serię efektownych zdarzeń i dialogów. Para naukowców, Walerij Legasow i Uliana Chomiuk (postać fikcyjna), którzy symbolizują racjonalny ogląd świata, musi nieustannie zmagać się z ideologicznym oporem radzieckiej władzy.

„Czarnobyl” to najlepszy produkcyjniak w historii filmu

Oglądając na ekranie, jak fatalnie to wszystko funkcjonowało, możemy wręcz odczuwać pewną satysfakcję: na szczęście Związek Radziecki upadł i nie musimy uczestniczyć już w tej farsie. Czy Czarnobyl nie mówi jednak czegoś także o naszym współczesnym świecie i systemie, w którym żyjemy? Czy możemy oglądać serial HBO w poczuciu bezpiecznego dystansu?

To nie CO2, to naturalne cykle klimatyczne

Pomyślmy. Naukowcy mówią o katastrofie. Przytaczają mnóstwo dowodów. Widzimy na własne oczy pierwsze skutki. A mimo to nie chcemy słuchać – albo słuchamy, ale nie skłania nas to do podejmowania żadnych radykalniejszych kroków. Czy to czegoś nie przypomina?

Kronika zapowiedzianej katastrofy

Przecież to streszczenie naszego stosunku do katastrofy klimatycznej, jak słusznie zauważył Jakub Majmurek. Naukowcy od lat ostrzegają, że katastrofa się zbliża i jest wywołana działalnością człowieka. Ostatnio coraz częściej podkreślają, jak mało czasu nam zostało, jak tragiczne będą skutki naszych zaniedbań i że potrzebujemy zdecydowanych działań. Już! Nie za dziesięć lat, nie za rok, lecz teraz.

I co? Wypieramy tę wiedzę ze świadomości nie gorzej niż bohaterowie Czarnobyla. Nasz negacjonizm ma różne stopnie zaawansowania. Na szczycie piramidy są tacy ludzie jak Łukasz Warzecha, dla którego tysiące badań naukowych to spisek „fanatyków klimatycznych”. Popularny publicysta z jednej strony ma do dyspozycji raport, nad którym pracowało 831 specjalistów, z drugiej – wynajduje jeden negacjonistyczny tekst z nierecenzowanego czasopisma i ogłasza, że sprawa nadal nie jest jasna, że nadal istnieją wątpliwości, że może to jednak nie człowiek, tylko naturalne cykle klimatyczne. To nie grafit leży na ziemi, reaktor nie wybuchł, ci ludzie wcale nie są napromieniowani. Wtóruje mu Witold Gadomski w „Gazecie Wyborczej”, dla którego wszyscy klimatolodzy i ludzie, którzy im ufają, to sekta religijna.

Ale nie popadajmy w nadmierne samozadowolenie, mówiąc sobie, że jesteśmy nieskończenie mądrzejsi od Warzechy i Gadomskiego. Bo może i wierzymy klimatologom, ale nie przejmujemy się ich ostrzeżeniami na tyle, żeby zdecydować się na radykalniejsze działania. Gdy Maciej Gdula zaproponował wprowadzenie limitów na loty lotnicze, śmiechom nie było końca. Śmiał się Roman Giertych, który swego czasu zachwalał skutki globalnego ocieplenia:

Śmiał się i Marek Tatała z FOR-u – instytucji, która ma na koncie publikacje negujące wpływ człowieka na zmiany klimatyczne:

Śmiało się całe mnóstwo ludzi. Nie chodzi o to, że pomysł Gduli był genialny i nie wolno go krytykować. Rzecz w tym, że jedna wypowiedź o wprowadzeniu limitu na loty wywołała więcej wesołości i ironicznych komentarzy w mediach społecznościowych niż codzienne lekceważenie nadchodzącej katastrofy. A niewygodna prawda jest taka, że jeśli na serio chcemy walczyć z globalnym ociepleniem, to musimy poważnie porozmawiać o możliwych regulacjach, a więc ograniczeniach. Samochodów, samolotów, spożycia mięsa.

Jeszcze jedna niewygodna prawda

Może zatem i przejmujemy się katastrofą klimatyczną, ale chcemy, aby wszystko zostało po staremu. Konsumujemy bez ograniczeń, nie regulujemy działalności wielkich korporacji, dalej żyjemy w turbokapitalizmie. A że naukowcy ostrzegają? „Dogmat o wielkości Związku Radzieckiego jest nienaruszalny” – w Czarnobylu słyszymy różne wersje tego zdania. Zawsze w odpowiedzi na pytanie, dlaczego władze nie słuchają ostrzeżeń naukowców. Wygląda na to, że w naszym systemie obowiązuje wersja „dogmat o wielkości obecnej formy kapitalizmu jest nienaruszalny”.

Kapitalizm z perspektywy 2096 roku

Nasze reakcje na katastrofę klimatyczną obrazują szersze zjawisko. Łatwo zauważyć zakłamanie innego systemu, czy to radzieckiego komunizmu, czy na przykład średniowiecznego feudalizmu, trudniej dostrzec to samo wypieranie rzeczywistości we własnym domu.

Amerykański filozof Richard Rorty napisał kiedyś tekst Spoglądając wstecz w 2096 roku. Zastanawiał się w nim, jak mogą nas oceniać przyszłe pokolenia, które będą patrzyły na nasz obecny świat z dystansem. Zdaniem Rorty’ego tak jak my nie możemy czasem zrozumieć, czemu pozornie inteligentni i uczciwi ludzie tolerowali niewolnictwo, tak być może oni nie będą potrafili pojąć, czemu tolerowaliśmy tak ogromne nierówności społeczne.

Rorty pisał swój tekst w 1996 roku, gdy nierówności nie były jeszcze tak olbrzymie jak dziś. Obecnie wiemy, że 26 najbogatszych osób na świecie ma taki sam majątek jak połowa ludzkości. Wiemy też, jak destrukcyjny może być ten stan rzeczy. Richard Wilkinson i Kate Pickett napisali całą książkę, Duch równości, w której pokazują, jak źle wpływają nierówności na zdrowie, zaufanie społeczne czy przestępczość. Badań potwierdzających te tezy przybywa każdego roku. Ostatnio ONZ opublikował raport, z którego wynika, że najlepszym lekiem na problemy psychiczne mieszkańców współczesnego świata byłoby zmniejszenie nierówności społecznych.

Mamy też coraz więcej przesłanek, aby obawiać się rosnącej potęgi korporacji i instytucji finansowych. Czy przyszłe pokolenia zrozumieją, dlaczego nie chcieliśmy uregulować ich działań? Mimo wiedzy o tym, że zaledwie 100 firm odpowiada za aż 71% globalnych emisji gazów cieplarnianych? Mimo dowodów na to, że niektóre z nich, np. Shell i Exxon, wiedziały od dawna o zbliżającej się katastrofie klimatycznej i zataiły tę wiedzę? Mimo świadomości, że wydają one miliony dolarów na wspieranie antynaukowych poglądów bagatelizujących wpływ człowieka na globalne ocieplenie?

Katastrofa klimatyczna zaskoczy nas jak zima drogowców

Czy przyszłe pokolenia przekona argument, że tak działa wolny rynek? Potraktują to wytłumaczenie jako wyraz zdrowego rozsądku czy jako magiczne zaklęcie stojące na tej samej półce co „wielki Związek Radziecki nie może się mylić”? A może będzie to z ich perspektywy wyraz dziwacznej wiary religijnej? Wszak traktujemy rynek jak Boga. Jest wszędzie, ale nigdzie konkretnie. Codziennie słyszymy, że „rynek karze”, „rynek wynagradza”, „rynek wymaga”, „rynek chce”, „rynek wie”.

Szybko zapominamy, że rynek to tysiące różnych podmiotów i relacji władzy. Colin Crouch, brytyjski socjolog, w książce Osobliwa nie-śmierć neoliberalizmu słusznie zauważa, że nawet jeśli ograniczymy się tylko do sektora prywatnego, to rynek okazuje się bytem bardzo zróżnicowanym:

Traktujemy rynek jak Boga: „rynek karze”, „rynek wynagradza”, „rynek wymaga”, „rynek chce”, „rynek wie”.

„Zawiera on bowiem zarówno wysoce wydajne korporacje międzynarodowe, jak i małe oraz średnie przedsiębiorstwa bliskie swym klientom i wspólnotom lokalnym. Mieści w sobie także instytucje finansowe, których działania nieomal doprowadziły do katastrofy w latach 2008–2009, zanim rządy wkroczyły na scenę i uratowały sytuację. Sektor prywatny to również firmy wyzyskujące siłę roboczą i eksploatujące pracę dzieci w krajach Trzeciego Świata, różni producenci tandetnych dóbr, niskiej jakości kawiarnie i restauracje sprzedające niezdrową żywność w niehigienicznych warunkach, miejscowe firmy budowlane, które nigdy nie kończą swej pracy na czas, firmy telekomunikacyjne na tyle wielkie i dominujące na rynkach, że nie przywiązują dużej wagi do problemów swych klientów, monopoliści produkujący oprogramowanie komputerowe i dostarczający telewizję satelitarną, którzy zwalczają każdą próbę otwarcia rynku, na którym działają, korporacje wydobywające surowce naturalne zanieczyszczające atmosferę i zasoby wodne, firmy, które wprowadzają pomniejsze udoskonalenia w lekach i przedstawiają je jako wielkie osiągnięcia. Nie istnieje coś takiego, jak sektor prywatny, na temat którego można by było sformułować generalizacje co do jego jakości, efektywności czy wrażliwości na potrzeby klientów”.

Koniec pogody dla bogaczy

czytaj także

Tak „świecko” pojmowany rynek jest raczej słabą odpowiedzią na pytanie: dlaczego nie zrobiliście niczego z nadciągającą katastrofą? Dlaczego pozwoliliście na powstanie tak ogromnych nierówności społecznych? Dlaczego lekceważyliście ostrzeżenia naukowców?

Postęp

Ale przecież nasz obecny system, niezależnie od tego, czy nazwiemy go kapitalizmem, turbokapitalizem czy neoliberalizmem, jest zdecydowanie lepszy od radzieckiego komunizmu! To prawda. Wolność prasy, ogólny dobrobyt, swobody obywatelskie w wielu krajach przewyższają to, z czym mieliśmy do czynienia w ZSRR. Nie chodzi jednak o to, na ile nasz świat jest lepszy od tamtego, tylko o to, czy nie popełniamy podobnych błędów, czy tak samo nie dostrzegamy własnego zakłamania.

Porównania z przeszłością często wychodzą na korzyść teraźniejszości. Radzieckie władze też mogły z łatwością znaleźć taki punkt odniesienia – np. średniowieczny feudalizm albo czasy niewolnictwa – w porównaniu z którym Związek Radziecki nie wyglądałby aż tak źle. Postęp nie dokonuje się jednak dzięki podkreślaniu, że inni mieli kiedyś gorzej, lecz dzięki umiejętności krytycznego spojrzenia na siebie.

Nie ma wody w państwie z kartonu

Michaił Gorbaczow twierdził, że katastrofa w Czarnobylu przyczyniła się do upadku Związku Radzieckiego. A jak będzie z naszym Czarnobylem, do którego nieuchronnie się zbliżamy – z katastrofą klimatyczną, obnażającą niedostatki współczesnej wersji kapitalizmu? Będziemy dalej udawali, że grafit to nie grafit, będziemy zamykali oczy na prawdę, czekając na ostateczny kataklizm, czy posłuchamy ostrzeżeń i zaczniemy brać problem na poważnie?

Bińczyk: Ludzkość jest dziś jednocześnie supersprawcza i bezradna!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz S. Markiewka
Tomasz S. Markiewka
Filozof, tłumacz, publicysta
Filozof, absolwent Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, tłumacz, publicysta. Autor książek „Język neoliberalizmu. Filozofia, polityka i media” (2017), „Gniew” (2020) i „Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat” (2021). Przełożył na polski między innymi „Społeczeństwo, w którym zwycięzca bierze wszystko” (2017) Roberta H. Franka i Philipa J. Cooka.
Zamknij