Wiceprezydent Mike Pence jest dumny z osiągnięć Trumpa w zakresie ochrony środowiska i zwalczania pandemii, a Kamala Harris, kandydatka demokratów na wiceprezydentkę, na wszelki wypadek chowa co bardziej liberalne poglądy do kieszeni. Agata Popęda komentuje drugą debatę wyborczą w USA.
W środę 7 października odbyła się w Stanach pierwsza i jedyna zaplanowana debata wiceprezydencka. Wziął w niej udział urzędujący wiceprezydent Mike Pence oraz senatorka Kamala Harris, która startuje w wyborach prezydenckich razem z demokratą Joe Bidenem.
Tydzień wcześniej odbyła się chaotyczna pierwsza debata Bidena i obecnego prezydenta Donalda Trumpa – być może zresztą jedyna, jaką zobaczymy, ponieważ Trump właśnie odmówił udziału w kolejnej, która ze względu na koronawirusa miała się odbyć online. W tym kontekście wymiana poglądów między Pence’em a Harris nabiera szczególnego znaczenia, zwłaszcza że zaprezentowała publiczności ducha i myślenie obu partii.
czytaj także
Oddzieleni przezroczystą barierą, Harris i Pence zachowywali się znacznie przyzwoiciej niż Biden i – zwłaszcza – Trump. Dzięki temu debata była faktyczną wymianą myśli formułowanych pełnymi zdaniami. Z drugiej strony, oboje rozmówcy kłamali Amerykanom w żywe oczy, a Harris nie miała dość odwagi (albo nie pozwolił jej na to sztab Bidena), by utrzymać swoje wcześniejsze, bardziej progresywne stanowisko w niejednej sprawie.
Harris jest pierwszą Afroamerykanką w Senacie; jednocześnie bilans jej dokonań na stanowisku prokuratorki generalnej Kalifornii ani trochę nie podoba się progresywnej lewicy. W demokratycznych prawyborach zaledwie kilka miesięcy temu prezentowała się jako kandydatka znacznie bardziej postępowa i ostro atakowała Bidena za to, że w przeszłości popierał segregację rasową w szkołach.
czytaj także
Pence reprezentuje typową elitę obecnej Partii Republikańskiej. Nawrócony na prawicowość przez Ronalda Reagana, wczesny zwolennik Tea Party – radykalnego, finansowanego przez skrajnie prawicowych miliarderów ruchu przeciw administracji Obamy, Pence ma się za bogobojnego ewangelika. W wyborach sprzed czterech lat jego autorytet moralny miał ratować w oczach konserwatystów wizerunek ubiegającego się o prezydenturę Trumpa. Urodzony w Indianie, przed spisaniem cyrografu z Trumpem był gubernatorem tego stanu.
Debatę zdominował oczywiście koronawirus. Harris starała się przekonać Amerykanów, że nieudolną reakcję Trumpa już ponad 210 tysięcy Amerykanów przypłaciło życiem. Z kolei Pence trzymał się tego, że Trump ocalił życie wielu ludziom, bo już 31 stycznia zablokował połączenia lotnicze z Chinami. Pence nie dodał jednak, że zakaz dotyczył tylko cudzoziemców, podczas gdy Harris bazowała na rewelacjach z najnowszej książki Boba Woodwarda, któremu Trump przyznał, że celowo tuszuje zagrożenie, żeby ludzie nie wpadli w panikę.
czytaj także
Pence mocno trzymał się ulubionych teorii spiskowych Trumpa; w przypadku koronawirusa chodzi oczywiście o zrzucenie winy na Pekin i Światową Organizację Zdrowia, które jakoby nie zawiadomiły świata na czas. Kandydaci starli się również w kwestii szczepionki na koronawirusa (Pence: jest tuż za rogiem, Harris: może będzie latem przyszłego roku) oraz o to, kto próbuje zniechęcać Amerykanów przed zaszczepieniem się.
Harris atakowała Trumpa za jego reakcję na rasistowski marsz w Charlottesville w stanie Wirginia latem 2016 roku, gdy prezydent wyraził sympatię dla „obu stron”. Wypomniała też Trumpowi, że w prezydenckiej debacie odmówił potępienia zwolenników wyższości białej rasy. Pence poszedł w zaparte, próbując przekonać Amerykanów, że Trumpowi chodziło o dwie strony sporu o konfederacki pomnik w Charlottesville, który rada miasta postanowiła usunąć.
Padały nazwiska George’a Floyda oraz Breonny Taylor, dwojga młodych Afroamerykanów, którzy zupełnie bez powodu zginęli w tym roku z rąk policji. Harris podkreślała, że brała udział w pokojowych protestach po śmierci Floyda i że nie usatysfakcjonował jej niedawny wyrok w sprawie Taylor, uniewinniający policjantów, którzy zastrzelili ją przypadkowo w jej własnym mieszkaniu. Mówiła o konieczności reformy amerykańskiej policji i jej praktyk.
czytaj także
Pence stanął za wyrokiem w sprawie Taylor i wyraził nadzieję, że zostanie wymierzona sprawiedliwość w kwestii Floyda, uduszonego na ulicy przez policjanta, który podejrzewał go o posłużenie się fałszywą dwudziestodolarówką. – Nie usprawiedliwia to jednak zamieszek i grabieży – powiedział wiceprezydent o skrajnych wypadkach, gdy protesty przeradzały się w przemoc, np. w Portland. Dodał również, że Biden nie szanuje policji, a przedstawienie Ameryki jako rasistowskiego kraju jest obraźliwe.
Ważnym tematem były oczywiście sądy. Harris nie miała odwagi cywilnej przyznać, że demokraci myślą o rozszerzeniu składu amerykańskiego Sądu Najwyższego. Gdy Pence poprosił ją o opinię na ten temat, zręcznie przekierowała uwagę na rekordową liczbę nominacji konserwatywnych sędziów przez Trumpa, którzy przez lata będą orzekać w sądach okręgowych, federalnych i apelacyjnych. – Te nominacje są czysto ideologiczne, a ludzie są niekompetentni – powiedziała. Zauważyła przy tym, że ani jeden z dwustu sędziów mianowanych przez Trumpa nie jest czarny.
Chociaż teoretycznie przyszłość prawa do aborcji nie jest w USA zagrożona i chociaż nie o aborcję chodziło Trumpowi, gdy mianował już trzech kolejnych członków dziewięcioosobowego Sądu Najwyższego, Pence przyznał, że jest przeciwnikiem usuwania ciąży, podczas gdy Biden chce, by ten zabieg wykonywano za pieniądze podatników.
Harris zaatakowała – znacznie skuteczniej niż przed tygodniem Biden – fakt, że w 2017 roku miliarder Trump zapłacił mniej niż tysiąc dolarów w podatkach. – Siedemset pięćdziesiąt dolarów – powiedziała. – Niektórzy myśleli, że chodzi o siedemset pięćdziesiąt tysięcy! Pence odparł, że przez lata Trump zapłacił w podatkach miliony dolarów, że stworzył mnóstwo miejsc pracy oraz że zdaniem prezydenta „New York Times”, który ujawnił jego zeznania podatkowe, się myli.
czytaj także
Kandydatów zapytano też – o dziwo! – o zmianę klimatu. Pence powiedział, że jest dumny z tego, co administracja Trumpa zrobiła dla środowiska naturalnego, i że Ameryka ma teraz „najczystszą wodę na świecie”. Natomiast nie przyznał, że zgadza się z naukowcami, że zmiana klimatu jest wynikiem działalności człowieka i to ona powoduje huragany i pożary, które pustoszą zachód i południe USA.
Harris mówiła o innowacjach, czystej energii i nowych miejscach pracy z nią związanych, ale dość tchórzliwie unikała skojarzenia z Zielonym Nowym Ładem – postępowym, dość luźno nakreślonym planem przebudowy amerykańskiej gospodarki „na zielono” – który swego czasu poparła jako pierwsza z senatorów, czego Pence nie omieszkał jej wypomnieć. Zaprzeczyła również, że administracja Bidena zakaże szczelinowania, przyznając jednocześnie, że pod rządami demokratów Ameryka będzie stopniowo odchodzić od paliw kopalnych.
czytaj także
Dobrym zagraniem ze strony Harris było przypomnienie Trumpowi, że nadal nic nie zrobił w sprawie obiecywanej infrastruktury – dróg, mostów, lotnisk – i że zajmie się tym dopiero Biden.
Pence straszył, że Biden podniesie podatki, a Harris powtarzała, że więcej zapłacą tylko ci, którzy zarabiają ponad 400 tysięcy dolarów rocznie. Pence stwierdził kilkakrotnie, że dzięki cięciu podatków za administracji Trumpa, na którym skorzystali bogacze i korporacje, przeciętna amerykańska rodzina zaoszczędziła 2 tysiące dolarów w skali roku, co ma wynikać z modeli progresywnego Institute for Taxation and Economic Policy.
Z bardziej idiotycznych zagrywek Pence oświadczył, że Harris jest bardziej liberalna niż Bernie Sanders, a prezydentura Bidena oznaczałaby gospodarczą kapitulację przed komunistycznymi Chinami. Zagroził też, że demokraci u sterów to zagrożenie dla swobód religijnych, na co Harris odparła, że Joe Biden byłby drugim w historii praktykującym katolikiem w Białym Domu.
czytaj także
Na koniec wrócił temat nadchodzących wyborów: Trump zdążył już zapowiedzieć, że wyniki mogą być nieważne, bo głosowanie pocztą to wielki potencjał dla oszustwa. Pence nie wyprostował tej kwestii. Zapytany wprost, jak postąpi w razie zwycięstwa demokratów, odmówił odpowiedzi i powtórzył za prezydentem, że głosowanie pocztą to potencjalny kryminał.
Harris wypadła dobrze, ale do bólu centrowo, pokazując, że kwestie ideologiczne mają dla niej podrzędne znaczenie. Trudno się spodziewać, że jako wiceprezydentka w gabinecie Joe Bidena będzie go ściągała w lewo.