Świat

Czarni piłkarze zagrają dla Rosji? „Przez rasizm nigdy nie zostaną zaakceptowani”

Malcom i Claudinho nie są pierwszymi Brazylijczykami aspirującymi do grania w reprezentacji Rosji. Różnica polega na tym, że ich poprzednicy byli biali.

Dwóch piłkarzy sponsorowanej przez Gazprom drużyny Zenita Petersburg postanowiło ubiegać się o rosyjskie paszporty. Urodzeni w Brazylii Malcom i Claudinho mają kierować się chęcią płacenia niższych podatków, a także, potencjalnie, gry dla reprezentacji Rosji. Tę Malcom określił jako „plan B” na wypadek gdyby nadal nie łapał się do dorosłej kadry Brazylii.

Naturalizowani piłkarze nie czynią tej historii wyjątkową – ci są przecież od zawsze elementem futbolu. Nie chodzi nawet o krytykę ich chęci pozostania w Rosji, gdy ta kontynuuje wojnę z Ukrainą, bo trudno domagać się tego od wychowanych po drugiej części globu młodych ludzi, kiedy jednocześnie barwy Spartaka Moskwa reprezentują Polak, Holender i Słoweniec.

Spoko, Rybus, nie każdy musi być przyzwoity

Hipokryzją byłoby wymaganie od Latynosów odwrócenia się od sporych pieniędzy, gdy nie wypowiadamy się krytycznie (jako społeczeństwo) o tym, że obecny reprezentant Polski gra w Arabii Saudyjskiej, były w Chinach, a polscy sportowcy regularnie latają na wakacje do Dubaju. Nie usprawiedliwiam ignorancji Malcoma i Claudinho, ale jestem w stanie ją zrozumieć.

Najważniejszym aspektem tej historii jest fakt, że mowa o piłkarzach Zenita, za którego pośrednictwem Gazprom, a w konsekwencji także rosyjski rząd, uprawiali jeszcze do niedawna bardzo skuteczny sportswashing. I to pomimo „ważnej tradycji” niezatrudniania przez klub czarnoskórych zawodników.

To właśnie do niej odwoływali się kibice Zenita po przyjściu Malcoma do klubu w 2019 roku, jednocześnie podkreślając, że to nie kwestia rasizmu, a braku „duchowego pokrewieństwa z mieszkańcami innych części świata niż Europa Wschodnia”.

Puchar za hajs Gazpromu

Sam fakt powoływania się na taką „tradycję” jest dość dziwny, bo trudno o bardziej reprezentatywny dla posowieckiej transformacji klub niż właśnie Zenit.

W maju 1988 w ZSRR przyjęto ustawę pozwalającą na zakładanie prywatnych spółdzielni – z nadzieją, że przedsiębiorcy szybko rozruszają kruchą gospodarkę. Spółdzielnie niczego jednak nie wytwarzały, a skupowały na szeroką skalę państwowe zasoby i sprzedawały je z zyskiem. Po roku stało się to na tyle dochodowym zajęciem, że minister paliw i energetyki, Wiktor Czernomyrdin, przekształcił swoje ministerstwo w spółkę Gazprom, dzięki czemu udało mu się uchronić aktywa przed rozdzieleniem ich na pomniejszych właścicieli.

Pierwsza krajowa spółka została sprywatyzowana w 1992 roku, jej akcje mogli zaś posiadać jednocześnie państwo i pojedynczy obywatele. Pod koniec tego samego roku Czernomyrdin został premierem Rosji, a Gazpromem kierował jego dawny wiceminister, Rem Wiachiriew.

Z takimi koneksjami Gazprom skutecznie unikał rządowych regulacji, których wprowadzanie w zastępstwie gospodarki centralnie sterowanej przebiegało powoli i boleśnie… dla tej części obywateli kraju, którzy nie byli oligarchami. Czernomyrdin z fotela premiera i Wiachiriew jako prezes Gazpromu na dobrą sprawę wspólnie rządzili koncernem i zbierali profity, unikając płacenia podatków.

Prezydentura Jelcyna była zbyt krucha, żeby ten mieszał się w sprawy oligarchów. Kiedy w 2000 roku do władzy doszedł jednak Putin, wypowiedział pokazową wojnę najbogatszym Rosjanom. Putin brał na celownik jedynie tych, którzy nie dzielili jego imperialnej wizji (i nie chcieli podzielić się bogactwem w celu jej realizacji). Widząc, jak ważny na świecie stawał się przemysł energetyczny, obsadził zarząd Gazpromu swoimi ludźmi.

W 2005 roku Kreml skupił prawie 11 proc. akcji Gazpromu, co w połączeniu z dotychczasowym stanem posiadania dało rosyjskiej władzy pakiet większościowy w spółce. W pakiecie przyszła możliwość używania rosyjskiego gazu jako narzędzia w rękach władzy.

W tym samym roku koncern postanowił zainwestować w lokalny klub, Zenit Petersburg. W czasach ZSRR Zenit zdobył jedno mistrzostwo kraju, częściej uznając wyższość klubów z Moskwy. Dzięki Gazpromowi do drużyny trafili tacy gracze jak Belg Axel Witsel i Brazylijczyk Hulk – ku niezadowoleniu lokalnych kibiców, z powodu wspomnianej już „tradycji”.

Jednocześnie inwestowano w sztab szkoleniowy. Na ławce trenerskiej zasiadali tacy specjaliści jak Luciano Spalletti, Andre Villas-Boas czy Roberto Mancini. Wraz z ośmioma mistrzostwami kraju i, co ważniejsze, coroczną obecnością w europejskich pucharach, Zenit zwiększał rozpoznawalność Gazpromu, a często też demonstrował jego potęgę tam, gdzie wszyscy mogli ją zobaczyć – na boisku. To jednak nie wystarczyło rosyjskiemu gigantowi.

Serce Doniecka bije w Warszawie

Zachodnia ekspansja

Sponsorami klubów piłkarskich są najczęściej firmy chcące zwiększyć swoją rozpoznawalność (i w konsekwencji sprzedaż) lub kraje liczące na większe wpływy z turystyki. Tak było na przykład z Azerbejdżanem sponsorującym Atletico Madryt. Za jedyne 12 milionów euro rocznie piłkarze najbardziej walecznej drużyny Europy stali się ambasadorami bogatego w ropę kraju o wątpliwej reputacji.

Hiszpańska FC Barcelona, przez dekady szczycąca się brakiem sponsora na koszulkach i robiąca wyjątek od tej praktyki jedynie dla UNICEF-u, w 2011 roku podpisała umowę sponsorską z Qatar Airways, liniami lotniczymi kraju regularnie łamiącego prawa człowieka.

Gazprom jest jednak innym, wyjątkowym rodzajem sponsora – takim, dla którego obecność na koszulkach i bandach ma wartość czysto symboliczną. Jedyny kapitał, jaki reklama może przyciągnąć, to ten kulturowy.

Kiedy w 2006 roku Gazprom zdecydował się sponsorować klub z zachodniej Europy, padło na Schalke 04 Gelsenkirchen, klub z niemieckiego regionu najbardziej kojarzonego z energetyką, Zagłębia Ruhry. Jeszcze zanim rurociągiem Nord Stream popłynął do Niemiec rosyjski gaz, rosyjskie miliony już zadbały o to, by obywatele Niemiec dobrze kojarzyli markę Gazprom.

Osiągnięto to m.in. poprzez sprowadzenie do niemieckiego zespołu legendarnego napastnika Realu Madryt Raula, bramkostrzelnego Holendra Klaasa-Jana Huntelaara z AC Milan i wielu młodych, utalentowanych zawodników, którzy potem trafiali m.in. do Barcelony, Liverpoolu czy PSG. W 2011 roku Schalke sięgnęło po puchar i superpuchar Niemiec.

Rok wcześniej Gazprom zdecydował się związać z serbską Crveną Zvezdą Belgrad, a w 2018 roku podpisał pięcioletnią umowę z Austrią Wiedeń. Przez obydwa te kraje miał przechodzić rurociąg South Stream, nad którym prace ustały w 2014 roku.

Na wszelki wypadek jednak zdecydowano się kontynuować ocieplanie wizerunku kraju. Częściowo się udało, bo Serbowie przedłużyli współpracę z, jak to określił klub, „braćmi z Rosji”, mimo trwającej wojny z Ukrainą.

Koronnym osiągnięciem koncernu było jednak zawarcie w 2012 roku umowy sponsorskiej z samą Ligą Mistrzów. Słowa „sponsorem Ligi Mistrzów jest Gazprom” stały się integralnym elementem transmisji najważniejszych rozgrywek klubowych w Europie, na równi z Mastercardem i Messim jedzącym chipsy Lay’s.

Potrzeba normalizacji koncernu, a w konsekwencji legitymizacji Rosji jako kraju godnego zaufania, stała też za przyznaniem Rosji organizacji mundialu w 2018 roku. 10 lat wcześniej, podczas walki o prawa do tego turnieju między Rosją, Anglią, Holandią i Belgią oraz Hiszpanią i Portugalią, doszło do festiwalu korupcji, który ujawnił zepsucie wewnątrz największej międzynarodowej federacji piłkarskiej.

Kiedy w 2010 roku FIFA ogłosiła, że mistrzostwa świata 2018 odbędą się w Rosji, a te w 2022 w Katarze, pojawiła się masa podejrzeń o łapówki, które potwierdził liczący 350 stron raport. Przewodniczący FIFA, Sepp Blatter przyznał, że decyzja o organizacji mundialu Rosji zapadła jeszcze przed głosowaniem. Mimo dowodów korupcji turniej w Rosji odbył się zgodnie z planem, a w listopadzie tego roku ruszy mundial w Katarze.

Przyzwolenie UEFA na obecność Gazpromu w spotach telewizyjnych i na bandach stadionowych bagatelizowało bezprawność działań rosyjskiego rządu, a sypanie pieniędzmi skutecznie przykrywało niekorzystny obraz kraju.

Czy polskiemu inteligentowi wypada oglądać piłkę nożną?

Statek nie idzie na dno, ale kapitan tak

Ze współpracy z Gazpromem w lutym tego roku, po inwazji Rosji na Ukrainę, zrezygnowały Schalke, Austria Wiedeń i UEFA. Piłkarzom z rosyjskiej ligi dano możliwość zawieszenia kontraktów i podpisania umów w innych krajach. Niektórzy skorzystali z oferty, ale ci, co zostali i podpisali nowe umowy, zaskarbili sobie szacunek Rosjan.

Jednym z nich był piłkarz, od którego można było oczekiwać większej empatii dla Ukrainy niż od Brazylijczyków, którzy przyjechali do Rosji głównie dla pieniędzy. To Dejan Lovren, kapitan Zenitu i 70-krotny reprezentant Chorwacji. Lovren urodził się w dawnej Jugosławii, na terenie obecnej Bośni i Hercegowiny. Z powodu wojny domowej jego rodzina musiała uciekać najpierw do Niemiec, a potem do Chorwacji. Lovren miał wtedy trzy lata.

Teraz, 30 lat później, około 200 chorwackich ochotników wyruszyło na Ukrainę wspierać ją w walce o niepodległość. Jeden z nich powiedział, że są to winni Ukrainie za pomoc okazaną w chwilach, kiedy ich kraj jej potrzebował. Lovren nie czuje się natomiast zobowiązany do niczego. Nie dość, że poskarżył się na możliwość wykluczenia go z kadry Chorwacji na mundial właśnie ze względu na dalszą grę w Rosji, a nieobecność rosyjskich drużyn w europejskich pucharach określił jako niesprawiedliwość, to jeszcze na koniec dodał, że sam do Rosji nic nie ma, a polityka nie powinna mieszać się do sportu.

Chorwaci już od dawna nie traktują Lovrena poważnie. Stanowi on raczej źródło niskiej rozrywki, kiedy wygłasza kolejne teorie o szkodliwości szczepień czy nadreprezentacji osób LGBTQ+ w filmach Disneya. Chorwacki dziennikarz Aleksandar Holiga podkreśla, że tu jednak nikomu nie jest do śmiechu: – Oczywiście jest zawodowcem i nie chce podpaść pracodawcy, ale mówienie o niemieszaniu polityki do sportu jest absurdalne, zwłaszcza teraz. Nie wiem też nic o presji dotyczącej jego odejścia z Rosji. Nie zauważyłem niczego takiego w chorwackich mediach.

Prawdopodobnie żaden inny klub nie zaoferowałby Lovrenowi tyle co Zenit. A kariera piłkarska jest krótka i jakoś zarabiać trzeba, prawda?

Na szczęście inne podejście do tych kwestii ma były kapitan reprezentacji Rosji, a przez 11 lat piłkarz Zenita, Igor Denisow. Jeszcze jako zawodnik klubu z Petersburga został zesłany do rezerw za głośne krytykowanie nierówności płacowych – zagraniczni piłkarze zarabiali wielokrotność tego, co dostawali Rosjanie. W poprzednim roku, już po zakończeniu kariery, domagał się uwolnienia Aleksieja Nawalnego, a kiedy jego kraj zaatakował Ukrainę, po kilku miesiącach milczenia Denisow stwierdził, że dłużej nie wytrzyma.

Skrytykował inwazję, a przy okazji obojętność na nią rosyjskich piłkarzy, mówiąc: „Nawet gdybym miał 29 lat i nie był w stanie utrzymać rodziny, 25 lutego wycofałbym się z gry w piłkę. Nie byłbym w stanie grać”. Zastanawiał się nawet, czy z rodziną nie wyjechać z Rosji, ale zdecydował się zostać w kraju, ryzykując utratę wolności.

– Na początku września wystąpił w meczu byłych zawodników Spartaka i Zenita, ale poza tym było o nim cicho, musimy więc zakładać, że ma się dobrze – mówi Toke Møller Theilade, redaktor naczelny portalu russianfootballnews.com, kiedy pytam go, czy piłkarz jest bezpieczny.

Buczą i wygwizdują, bo „klękanie kojarzy się z marksizmem i socjalizmem”

Czarnych bez

Malcom i Claudinho nie są pierwszymi Brazylijczykami aspirującymi do grania w reprezentacji Rosji. Ważnymi postaciami w kadrze byli do niedawna Guilherme i Fernandes. W marcu 2016 roku Guilherme Marinato stał się pierwszym reprezentantem Rosji urodzonym poza dawnym Związkiem Radzieckim. W wieku 22 lat bramkarz przeniósł się z Kurytyby do Moskwy, gdzie od 2007 roku występuje w barwach stołecznego Lokomotivu.

Obrońca Mário Figueira Fernandes zadebiutował zaś w kadrze Rosji rok po Guilherme, a przyznanie mu paszportu przyspieszył sam Putin. Pierwszą bramkę w reprezentacji zdobył w ćwierćfinale rozgrywanych w jego nowej ojczyźnie mistrzostwach świata. Był to gol na wagę remisu w meczu z Chorwacją, który Rosja przegrała dopiero w rzutach karnych. W zeszłym roku Fernandes zakończył karierę reprezentacyjną.

Prędzej trafi cię piorun, niż zostaniesz krezusem. Fałszywa obietnica sportu zawodowego

Chociaż pojawiały się krytyczne głosy o włączeniu obydwu graczy do składu Sbornej, nie mogły one równać się ze społecznym odbiorem deklaracji dwóch ofensywnych zawodników Zenita. Jak mówi Thelaide: – Różnica polega na tym, że Fernandes i Guilherme są biali, a Malcom i Claudinho czarni. Do tej pory w kadrze Rosji nie było czarnych piłkarzy, a rasizm w rosyjskiej piłce sprawia, że nigdy nie zostaną zaakceptowani.

Jako przykład rasizmu dziennikarz podaje sytuację lewego obrońcy reprezentacji Nigerii Briana Idowu, który urodził się w Petersburgu. Idowu całe życie gra w piłkę w Rosji, jednak nigdy poważnie nie rozpatrywano go w kontekście tamtejszej kadry – właśnie ze względu na kolor skory. Na mundialu w Rosji wyszedł w podstawowym składzie we wszystkich meczach Nigerii. Idowu jest Rosjaninem i mówi po rosyjsku, ale marząc o grze w kadrze, musiał zgłosić akces do reprezentacji kraju rodziców. Tymczasem Fernandes rozegrał 33 mecze dla Rosji bez żadnej znajomości języka.

Nawet jeśli któryś z Brazylijczyków doczeka się powołania, na debiut w meczu o punkty będzie musiał poczekać co najmniej do 2024 roku. Rosja została wykluczona z eliminacji do rozgrywanego w tamtym roku Euro, więc w gruncie rzeczy z samego turnieju też. Wychodzi na to, że do tego czasu pozostanie jej mierzenie się w meczach towarzyskich z rywalami pokroju Kirgistanu, który Rosja pokonała niedawno 2:1. Było to pierwsze spotkanie rozegrane przez Sborną, odkąd Polacy odmówili gry przeciwko niej w marcowym barażu do tegorocznego mundialu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Łukasz Muniowski
Łukasz Muniowski
Amerykanista
Adiunkt w Instytucie Literatury i Nowych Mediów na Uniwersytecie Szczecińskim. Autor i tłumacz książek o sporcie.
Zamknij