Twój koszyk jest obecnie pusty!
Kryzys dekolonizacji i autodestrukcja Zachodu
Dekolonizacja jest autodestrukcyjna, gdy podkopuje własne fundamenty. Wszystkie zachodnie ruchy rewolucyjne są podejrzane, bo wywodzą się z długiej linii zmarłych białych mężczyzn.
Co to się, panie, ze światem porobiło! Zwycięstwo Zohrana Mamdaniego w Nowym Jorku to jedynie pojedynczy, świetlisty wyjątek na tle wszechobecnego, spowszedniałego już osuwania się w ciemną stronę mocy.
Na Bliskim Wschodzie obserwujemy tradycyjną mieszankę przemocy i obsceniczności. Niedawno gen. dywizji Yifat Tomer-Yerushalmi, jako najważniejszej prawniczce w armii Izraela, powierzono zadanie wyegzekwowania praworządności w narodowych siłach zbrojnych. Co ciekawe, w listopadzie 2025 roku została ona aresztowana w ramach śledztwa w związku z przeciekiem nagrania wideo pokazującego przemoc, w tym przemoc seksualną, stosowaną wobec zatrzymanych Palestyńczyków w pewnym bardzo znanym izraelskim więzieniu. Napisała wówczas:
„Pewnych rzeczy nie wolno nam robić nawet tym najgorszym z aresztowanych. Pod adresem funkcjonariuszy wydziału (prawnego) kierowane są coraz to nowe ataki osobiste, obelgi, a nawet realne pogróżki. I to wszystko dlatego, że stanęli ramię w ramię ze swoimi dowódcami na straży praworządności w IDF”.
Z życia publicznego w Izraelu, kraju, w którym ministrem odpowiedzialnym za bezpieczeństwo na Zachodnim Brzegu jest Itamar Bin Gvir, skazany wyrokiem izraelskiego sądu rasistowski przestępca, znikają ostatnie ślady godności. Cień Gvira unosi się nad terrorem, któremu poddawani są dzień w dzień Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu.
Sezon zbioru oliwek na okupowanym Zachodnim Brzegu stał się sezonem strachu. Brutalne ataki ze strony osadników zrujnowały to, co miało być czasem historii, kultury i tradycji. Jak twierdzą władze palestyńskie, w ciągu ostatniego miesiąca doszło do ponad 200 ataków, często przy wsparciu wojska.
W wywiadzie dla CNN przedstawiciele izraelskiej armii przyznali, że „zdają sobie sprawę z tego, że zbiory oliwek są niezmiernie ważne dla zachowania tego, co stanowi istotę życia w tym regionie”, jednocześnie potwierdzając, że ograniczyli dostęp do pewnych miejsc w celu „uniknięcia napięć”. Zgadzam się co do zasady, ale dlaczego nie ogranicza się wstępu na palestyńskie pola oliwne izraelskim osadnikom?
Starlink i niewolnice
Nie powinno to jednak przesłonić nam dramatów, które rozgrywają się w innych miejscach na świecie. Przypomnijmy, że gdzieś tam, na dalekiej Saharze, handlarze ludźmi wyłudzają okupy od rodzin uchodźców. W południowej Libii znajdują się obozy, w których setki migrantów próbujących przedostać się z Sudanu lub Erytrei na libijskie wybrzeże jest wbrew własnej woli przetrzymywanych i bezwzględnie torturowanych (wiązanie, oddawanie na nich moczu, kopanie, bicie metalowym prętem). Nagrania wideo takich tortur są później wysyłane do rodzin z wiadomością, że dany więzień zostanie zakatowany na śmierć, jeżeli krewni nie zapłacą za jego uwolnienie.
Rzecz jasna, tego typu przypadki, kiedy białą dziewczynę porywają złe bestie z Orientu, cieszą się ogromnym zainteresowaniem mediów. Ale birmańskie fabryki scamów, zwłaszcza wzdłuż granicy z Tajlandią, to gigantyczna organizacja: przewija się przez nie więcej pieniędzy niż przez którykolwiek kraj na świecie z wyjątkiem USA i Chin, a większość pracujących tu „niewolników” pochodzi z państw azjatyckich.
Ich gwałtowny rozwój odnotowano po wojskowym zamachu stanu w 2021 roku, a kompleksy takie jak KK Park to solidnie obwarowane twierdze specjalizujące się w międzynarodowych oszustwach internetowych. Kontrolowane przez zorganizowane grupy przestępcze centra działają przy dyskretnym wsparciu wojska. Pracują w nich ludzie sprowadzeni siłą z różnych krajów Azji i Afryki, którzy pod groźbą tortur i przemocy naciągają kolejne ofiary. W kompleksach znajdują się luksusowe kwatery dla menadżerów, własne szpitale, banki, satelitarny dostęp do internetu np. przez Starlink, dzięki czemu fabryki mogą działać pomimo ograniczeń obowiązujących na tajlandzkiej granicy.
Jak dotąd udało się uratować około 7 tys. ofiar, jednak według szacunków nawet 100 tys. osób jest wciąż przetrzymywanych wbrew własnej woli i zmuszanych do życia w horrendalnych warunkach, co sprawia, że tego typu miejsca, w których kwitnie handel ludźmi i przestępczość zorganizowana, są matecznikiem ogromnego kryzysu powiązanego z birmańską ekonomią konfliktu.
Przejawem najokrutniejszej ironii wydaje się to, że tego typu ośrodki scamów organizują azjatyccy gangsterzy, którzy obierają sobie za cel ofiary głównie z krajów zachodnich (oraz nowe chińskie klasy wyższe), ubierając swoją działalność w płaszczyk walki z kolonializmem. Twierdzą, że po prostu odbierają kolonizatorom to, co tamci kiedyś im zabrali. Nie należy pod żadnym pozorem lekceważyć tego stwierdzenia jako cynicznego kłamstwa, a potraktować je raczej jako ekstremalne konsekwencje problemów trapiących tzw. dyskurs dekolonizacyjny.
Być może najstraszliwszym przykładem okrucieństwa są fabryki scamów w trójkącie wyznaczanym przez granice Tajlandii, Laosu i Mjanmy. Niedawno w zachodnich mediach obszernie opisywano losy Wery Krawcowej, 26-letniej modelki z Mińska, którą w Mjanmie zabito i sprzedano, by z jej ciała pobrać organy wewnętrzne.
Jakiś czas temu Wera natrafiła na ofertę pracy: poszukiwana modelka w Tajlandii, pół etatu. Poleciała do Bangkoku, gdzie została zmuszona niewolniczej pracy. 20 września została przewieziona do birmańskiego miasta Rangun, gdzie zmuszono ją do pracy w fabryce oszustw – dziewczyny flirtują tam z mężczyznami na portalach randkowych, proponując różne inwestycje, a następnie przelewają pieniądze do kieszeni oszustów.
Kiedy Wera nie była już w stanie wyrabiać swojej normy, przeniesiono ją do innego obiektu, gdzie jej organy sprzedano potrzebującym biorcom z zagranicy, po czym została zabita. Na domiar złego przestępcy zażądali od rodziny Wery pół miliona dolarów za wydanie ciała, po czym po kilku dniach krewnych poinformowano, że ciało zostało skremowane. Rodzina próbuje obecnie wynegocjować przewiezienie prochów dziewczyny do ojczyzny.
Dekolonizacja zamiast emancypacji?
W swojej książce The Postcolonial Volk (ukaże się w 2026 roku nakładem Polity Press, Cambridge) Benjamin Zachariah w przykładny sposób rozprawia się z mroczną stroną dekolonizacji. Już po paru pierwszych stronach wstępu wiedziałem, że czeka mnie bezsenna noc – książka pochłonęła mnie bez reszty.
Zachariah zwraca na początku uwagę na fakt, że „teoria postkolonialna i jej wierna towarzyszka, teoria dekolonialna, to w ostatnim czasie najbujniej rozkwitające produkty działalności akademickiej. Odrywając się od swoich uniwersyteckich i krytyczno-literackich korzeni, gromadzą się wokół tzw. teorii globalnego Południa, a ich główne założenia przenikają do sfery publicznej, stając się [narzędziami] służącymi do uznania cierpienia prześladowanych w przeszłości grup społecznych.
Sukces ten przyniósł również niepokojący trend: oto działalność polityczna opiera się obecnie na topornych analogiach bycia ofiarą, a znaczna część politycznej retoryki stała się z założenia antyracjonalna i powiela oraz kultywuje konstrukty rasistowskich i sekciarskich wyobraźni”.
Zachariah skupia się na niepokojących podobieństwach między myślą postkolonialną a myśleniem völkisch. Völkisch to niemiecki przymiotnik wskazujący na pokrewieństwo krwi, ziemi i rasy (stąd nazistowskie Volksgemeinschaft – wspólnota narodowa).
Oczywiście postkolonialiści nie mówią nic prosto z mostu. Wolą odwoływać się do wspólnoty pamięci zbiorowej i mentalności ofiary. Jednak Zachariah sugeruje, że w tych na pozór nowych postawach zdaje się być zakorzeniona starsza forma zbiorowego poczucia przynależności: obowiązkowa wspólnota jak odziedziczonej mentalności ofiary, tak organicznej przynależności, gdzie pamięć zbiorowa zlewa się w jedno z poczuciem bycia ofiarą.
Zachariah kondensuje teorię postkolonialną w nazwanych przez siebie ironicznie „dwunastu zasadach historii”, z których pierwsza głosi, że jedynym powszechnym prawem jest prawo do bycia obrażonym. Z kolei ósma zasada powiada: era rozumu to era imperium – i właśnie dlatego postkolonialiści twierdzą, że miejsce Marksa jest na śmietniku historii, gdzie rzeczywiście go wyrzucają. Tak oto zamiast walki klas i wyzysku mamy walkę kulturową tożsamości etnicznych. Warto przestać się krygować i nazwać rzeczy po imieniu: mamy do czynienia z faszyzmem przybranym w nowe szaty.
Podczas debaty w londyńskim Birkbeck College wysoko postawiona przedstawicielka Afrykańskiego Kongresu Narodowego na pytanie o nagły wzrost liczby gwałtów w RPA odpowiedziała: czyż to my, biali jesteśmy od tego, by się nad tym zastanawiać, skoro to właśnie my zgwałciliśmy przez kolonizację całą RPA? Surowe kary za czyny homoseksualne w Burkina Faso czy Ugandzie tłumaczone są jako opór wobec zachodniej kultury, prowadzącej do erozji lokalnych tradycji. Kiedy od Nigerii po Angolę i RPA dochodzi do prawdziwej eksplozji korupcji i nierówności społecznych, wyjaśnia się to faktem, że kontrolę nadal sprawują tam biali.
By uniknąć niemądrych wyrzutów, które niewątpliwie sprowokuje moja opinia, muszę stwierdzić oczywistość: prawdziwy faszyzm zapanował obecnie wśród trumpowskich i innych nowych prawicowych populistów. Trumpowski populizm nie jest zwykłą regresją, reakcją na antyrasistowskie i feministyczne osiągnięcia poprawności politycznej. To raczej ich symptom, który brutalnie ujawnia to, co faktycznie było nie tak z poprawnością polityczną.
Zachariah krytycznie analizuje tak zwaną myśl postkolonialną, pokazując, że „dekolonizacja” zastępuje oświeceniową koncepcję emancypacji, proponując w jej miejsce neofaszystowski zwrot w kierunku odrębnych etnicznych tożsamości. Faszyzm nie powraca tylko na skrzydłach trumpowskiego populizmu, ale również żyje i ma się dobrze w nastrojach antyeurocentrycznych, którymi nasiąknęła dzisiejsza lewica.
Dominującą do czasu powstania nowego prawicowego populizmu konstelację najlepiej opisał Jean-Claude Milner, który założył, że to, co nazywamy „Zachodem”, to konfederacja pod hegemoniczną władzą USA. USA królują nad nami również intelektualnie, jednak „należy pogodzić się z pewnym paradoksem: dominacja amerykańska w sferze intelektualnej przejawia się w dyskursach oporu i protestu, nie zaś w dyskursach porządku”. Uniwersytety nauczają, że:
„należy częściowo lub w pełni odrzucić gospodarcze, polityczne i ideologiczne funkcjonowanie porządku zachodniego. Nierówność pełni rolę aksjomatu, z którego wywodzi się cała ostateczna krytyka. W zależności od sytuacji, ta czy inna forma powszechnej nierówności będzie miała pierwszeństwo: kolonialna opresja, zawłaszczanie kulturowe, nadrzędność białej kultury, patriarchat, konflikt płci itd.”.
Samokrytyka Zachodu wiedzie do autodestrukcji
Jest tu jeszcze jeden paradoks: walka z nierównościami jest autodestrukcyjna, jeżeli podkopuje własne fundamenty, przez co nie jest w stanie jawić się jako projekt pozytywnej globalnej zmiany:
„Dziedzictwo kulturowe Zachodu nie jest w stanie uwolnić się od nierówności, które umożliwiły jego powstanie, uznaje się zatem, że dawni demaskatorzy nierówności korzystali z tej czy innej, wcześniej niedostrzeżonej nierówności […] Wszystkie ruchy rewolucyjne i koncepcje samej rewolucji są więc dzisiaj podejrzane tylko dlatego, że wywodzą się z długiej linii zmarłych białych mężczyzn”.
Warto zauważyć, że nowa prawica i wokistowska lewica cechują się właśnie taką autodestrukcyjną postawą. Identyczna logika zakazywania (czy też choćby przeredagowywania) klasycznych tekstów wbiła swoje szpony równą miarą w prawicę i wokistowską lewicę, potwierdzając uzasadnione podejrzenie, że pomimo bardzo silnych ideologicznych animozji jedni i drudzy często postępują tak samo. W przejawie okrutnej ironii zachodnia tradycja demokratyczna, zazwyczaj chwaląca się własną zdolnością do autokrytyki (demokracja ma wady, ale zarazem jej cechą jest dążenie do pozbycia się własnych wad itd.), posunęła się w swojej autokrytycznej postawie do skrajności: „równość” stała się maską czegoś zgoła przeciwnego i jedyne, co nam pozostało, to dążenie do autodestrukcji.
Istnieje jednak istotna różnica między zachodnim dyskursem antyzachodnim a antyzachodnim dyskursem z zewnątrz:
„Podczas gdy na Zachodzie stosowany jest antyzachodni dyskurs (z czego Zachód jest dumny), poza Zachodem toczy się inny dyskurs antyzachodni. Ten pierwszy traktuje nierówność jako wadę, której nikt nie ma moralnego prawa wykorzystywać. Ten drugi z kolei widzi w nierówności cnotę, o ile jest zorientowana na naszą korzyść. W konsekwencji orędownicy drugiego antyzachodniego dyskursu widzą w tym pierwszym oznakę dekadencji wroga. I nie kryją swojej pogardy”.
Co na to wokizm? Krytycy spoza Zachodu mają rację: tak, zachodnie samobiczowanie się to blaga; tak, wszelkie ustępstwa Zachodu nie są tym, o co niezachodnim krytykom chodzi; tak, Zachód wciąż obnosi swoją wyniosłość i oczekuje, że ci drudzy się przystosują. Ale czemu niby mieliby to robić? Oczywiście pies jest pogrzebany gdzie indziej: niezachodni krytycy oczekują – mówiąc otwarcie i brutalnie – że Zachód wyrzeknie się swojego sposobu życia.
Powstaje alternatywa: albo wskutek własnej antyzachodniej postawy Zachodowi uda się ostatecznie dokonać pomyślnej autodestrukcji (społecznej, gospodarczej) jako cywilizacji, albo Zachód zdoła połączyć autodestrukcyjną ideologię z prymatem ekonomicznym. Rację ma Milner mówiąc, że nie ma żadnego wielkiego paradoksu w tym, że samokrytyka to najlepsza postawa ideologiczna, gdy nie chce się dopuścić, by jakaś rewolucja zagroziła istniejącemu porządkowi.
Jego tezę należy jednak uzupełnić, włączając do niej odrodzenie (fałszywej, ale mimo to rzeczywistej) postawy rewolucyjnej na nowej populistycznej prawicy: cała retoryka owej prawicy opiera się na rewolucyjnej tezie, że nowe elity (megakorporacje, elity akademickie i kulturalne, organy państwowe) należy zniszczyć, w razie konieczności nawet z użyciem przemocy. Nawiązując do Warufakisa, można powiedzieć, że proponuje walkę klasową z nowymi panami feudalnymi. Najgorszym koszmarem jest tu możliwy pakt między zachodnią populistyczną prawicą i antyzachodnimi autokratami.
Oczywiście z łatwością można znaleźć argumenty przeciwko trumpowskiej ideologii – jeszcze nigdy w całej historii kapitalizmu nie było kraju, który byłby silniej zespolony z korporacyjnymi neofeudalnymi elitami. To jednak zdecydowanie za mało: prawdziwe zadanie nie polega na stłumieniu pseudorewolucyjnej trumpowskiej energii, tylko na przekierowaniu jej na nowych techno-feudalnych panów. Zohran Mamdani wielokrotnie podkreślał, że on i Trump prawidłowo zdiagnozowali bolączki doskwierające ludziom, tylko ten drugi odpowiada na nie reakcjonizmem.
*
Bibliografia:
Ivan Franceschini, Ving Li and Mark Bo, Scam: Inside South-East Asia’s Cybercrime Compounds, London: Verso Books 2025
Jean-Claude Milner, On Some Paradoxes of Social Analysis, „Crisis & Critique” Volume 10, issue 1 (2023)
**
Z angielskiego przełożyła Dorota Blabolil-Obrębska.






























Komentarze
Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.