Na uwagę zasługuje unikatowa atmosfera panująca podczas zawodów sportu robotniczego. Gdy w grudniu 1932 roku spotkały się piłkarskie reprezentacje robotnicze Polski i Niemiec, obie strony zgodnie deklarowały, że wynik jest im właściwie obojętny, a cała impreza z udziałem 20 tysięcy widzów stała się wielką manifestacją ponadnarodowego braterstwa.
Wiedeń, 23 lipca 1931 roku. Dziesiątki tysięcy ludzi ciągną na świeżo zbudowany stadion na naddunajskim Praterze, by uczestniczyć w uroczystości otwarcia międzynarodowych zawodów olimpijskich. Nad areną unoszą się dźwięki Międzynarodówki, powiewa las czerwonych sztandarów. Na tę imponującą imprezę zjechało 80 tysięcy sportowców, wśród nich 700-osobowa reprezentacja Polski, która dotarła tu z Warszawy po 26-godzinnej podróży specjalnym pociągiem współdzielonym z Łotyszami i zespołem polskich Żydów.
Zawodnicy rywalizować będą m.in. w lekkiej atletyce, piłce ręcznej, kolarstwie, boksie, pływaniu, tenisie, zapasach, ju-jitsu i szachach. Polscy kibice największe nadzieje wiążą jednak z turniejem piłki nożnej. Po zwycięstwach nad Estonią i Czechosłowacją nasz zespół dotrze do półfinału, w którym ulegnie niestety drużynie niemieckiej. „Igrzyska w Wiedniu wypadły rzeczywiście wspaniale. 20 narodów na starcie, wysoki poziom wszystkich konkurencji, olbrzymie zainteresowanie publiczności, no i świetna organizacja. Cóż trzeba więcej!” – tak po zakończeniu zawodów zachwycać się będzie korespondent „Przeglądu Sportowego”.
Być może ktoś zastanawia się teraz: zaraz, zaraz, jakie igrzyska w Wiedniu w roku 1931? Mieliśmy przecież igrzyska w Amsterdamie w roku 1928, na których Halina Konopacka zdobyła złoty medal w rzucie dyskiem, a po nich rok 1932 i Los Angeles, gdzie w biegu na 10 tysięcy metrów zwyciężył Janusz Kusociński. Skąd więc ten Wiedeń?
Rzecz w tym, że impreza w stolicy Austrii nie należała do harmonogramu „tradycyjnych” igrzysk, organizowanych przez ruch olimpijski zapoczątkowany przez Pierre’a de Coubertina. Było to całkowicie odrębne wydarzenie sportowe, oficjalnie zwane Olimpiadą Robotniczą.
czytaj także
Zabawka pańskich synków w robotniczych rękach
Idea tzw. sportu robotniczego narodziła się pod koniec XIX wieku. Szybko rozwijający się wówczas ruch socjalistyczny, który stawiał sobie za cel obalenie starego świata i zbudowanie całkiem nowego ustroju społecznego, prowadził swą działalność nie tylko w sferze polityki. Starał się też wytworzyć własną kulturę, mającą stanowić realizację potrzeb klasy robotniczej, a jednym z jej przejawów była właśnie aktywność fizyczna.
„Niedawno jeszcze sport był całkowicie opanowany przez klasy posiadające i robotnik całkiem niesłusznie uważał go za zabawkę, dostępną wyłącznie dla ludzi bogatych” – pisał w roku 1926 jeden z działaczy polskiego sportu robotniczego Antoni Wąsik. Rzeczywiście, przez długi czas była to sfera niedostępna dla człowieka obciążonego kilkunastoma godzinami dziennej pracy, poświęcającego niemal cały swój czas na zabezpieczenie minimalnych potrzeb bytowych.
Opór przeciwko temu nieludzkiemu wyzyskowi przynosił jednak efekty i zmianę warunków życia. Tam, gdzie udawało się wywalczyć skrócenie godzin pracy, robotnik zyskiwał czas wolny, który mógł spożytkować na innego rodzaju aktywność, a jego zainteresowanie kierowało się także w stronę sportu.
Mógł zgłosić się teraz np. do klubu fabrycznego, założonego przez dyrekcję jego firmy, albo do któregoś z klubów „burżuazyjnych”, stworzonych przez przedstawicieli majętnej części społeczeństwa. Socjaliści szybko dostrzegli wady tej sytuacji. Klub fabryczny okazywał się kolejnym narzędziem kontroli pracodawcy nad życiem robotnika, „twierdzą ciemnoty”, która służyła tłumieniu, a nie rozwojowi jego aspiracji. Niemniej szkodliwy był klub bogatych mieszczan czy arystokracji, przeżarty „ideologią sportu burżuazyjnego, tego wytworu sytych żołądków, tej zabawki synków pańskich i znudzonych łowców coraz to nowych rekordów”.
„Biegasz jak dziewczyna”. Jak zniechęciliśmy grzeczne dziewczynki do sportu
czytaj także
Według socjalistów całkowicie błędne było przekonanie, że sport może mieć charakter neutralny i apolityczny. W wersji propagowanej przez klasy posiadające służy on naturalnie ich własnym interesom i pomaga w petryfikacji systemu kapitalistycznego: „Odciąga robotnika od walki klas, od jego współtowarzyszy. […] Robi zeń gladiatora obcych celów, gotowego przeciwstawić się swemu własnemu wyzwoleniu” – wskazywał austriacki socjalista Julius Deutsch.
Na dodatek jest nietyczny i promuje niewłaściwe wartości. „Sport burżuazyjny jest wyraźnie indywidualistyczny” – dodawał Deutsch – „tworzy charaktery właściwe kapitalistycznemu okresowi dziejów, a więc zupełnie egoistyczne. […] Atmosfera żądzy pieniędzy, kupna graczy, totka, sensacji i pornografii, alkoholu i zielonych stolików, to nie jest atmosfera dla robotnika dążącego do kultury. Nic dziwnego, że tam, gdzie robotnik wpadł w sport burżuazyjny, nie zdobył kultury i wiedzy, a stracił tę trochę co miał”.
Odpowiedzią socjalistów było opracowanie całkiem nowej filozofii sportu, zbieżnej z wyznawanymi przez nich ideałami. Jak pisał działacz PPS Henryk Kuroń, „sport robotniczy nie ukrywa się pod maską apolityczności, lecz jasno i otwarcie przyznaje się do swych żądań”. Celem było przyciągnięcie młodzieży do ruchu socjalistycznego i wychowanie jej w duchu konkretnej ideologii oraz w świadomości własnych interesów klasowych.
czytaj także
Według obrazowego opisu autorstwa organizatorki kobiecego sportu robotniczego Stefanii Krygierowej młody człowiek może najpierw iść pokopać piłkę, a potem zdobyć wiedzę o walce klas i Karolu Marksie. A i sam trening fizyczny nie miał być zorientowany na bezpardonową konkurencję czy na bicie rekordów, a na budzenie umiejętności współdziałania i poczucia solidarności. Stąd też tak duży nacisk kładziono na masowość, wynik sportowy często w ogóle schodził na drugi plan, a najważniejszy był po prostu świadomy udział we wspólnym, zbiorowym wysiłku.
Zamiast rekordów
Oprócz celu politycznego i wychowawczego sport robotniczy kładł nacisk na sprawy zdrowotne. „Chcemy wyrwać robotnika z jego dusznej izby czy knajpy i rzucić na kilka godzin w objęcia wiatru, słońca, ruchu i radości” – mówił działający w PPS lekarz Wacław Seidl. Czynny wypoczynek miał oderwać człowieka od pokusy zgubnych nałogów, wyciągnąć go z przeludnionego mieszkania, wreszcie poprawić jego nastrój psychiczny, zapewniając choć chwilę rozrywki i ucieczki od trudów codziennego życia.
czytaj także
Socjaliści przekonywali, że proponowany przez nich model aktywności fizycznej lepiej służy zrównoważonemu rozwojowi człowieka, nie przemęcza go, nie nadwyręża jego sił, nie naraża na kontuzje i na typowe dla sportu wyczynowego zwyrodnienia organizmu. „Powiadamy jasno i głośno: Sport należy uprawiać dla zdrowia, a nie dla wyczynów. Uprawiamy sporty możliwie wszechstronnie, unikając zmęczenia” – pisał krakowski dziennikarz Maksymilian Statter – „Nie znaczy to, że musi się negować wyniki indywidualne. Ale ta indywidualizacja wyczynów nie jest i nie może być naszym celem. Sport robotniczy nie dąży do tego, by wszystko oceniać pod kątem widzenia rekordu, centymetra, sekundy”.
Sport robotniczy z różnym skutkiem próbowano budować wszędzie tam, gdzie docierał ruch socjalistyczny. Najliczniej garnęli się do niego Niemcy. W pewnym momencie liczba członków robotniczych klubów sportowych przekroczyła tam milion. Dużą popularność zdobył też w Austrii, Czechosłowacji, Finlandii czy Łotwie.
czytaj także
W roku 1920 powstała w Lucernie socjalistyczna międzynarodówka sportowa, która w następnych latach zorganizowała szereg zawodów, mających stanowić alternatywę dla tradycyjnych olimpiad. Frankfurt nad Menem w roku 1925, Wiedeń w roku 1931, Antwerpia w roku 1937 – wszędzie tam zjeżdżały się tysiące zawodników klubów robotniczych z szeregu państw europejskich, a nawet z Palestyny. Swoją wersję sportu robotniczego propagował też Związek Radziecki, a wraz z nim środowiska komunistyczne w innych krajach.
Wyparta lewicowość Widzewa i Rakowa
W Polsce uwagę proletariatu długo przykuwała nie tylko walka o poprawę sytuacji ekonomicznej, ale i polityczna konspiracja, połączona ze zbrojnym oporem przeciwko zaborcom. Stąd wzięło się opóźnienie w rozwoju sportu robotniczego, który z całym rozmachem zaczął budować się dopiero po I wojnie światowej.
W okresie dwudziestolecia międzywojennego funkcjonowały już setki klubów, w których kilkadziesiąt tysięcy robotników i robotnic uprawiać mogło różnorodne dyscypliny sportu, zarówno drużynowe, jak i indywidualne. W roku 1925 pod auspicjami PPS powołano Związek Robotniczych Stowarzyszeń Sportowych. O randze, jaką socjaliści przypisywali temu fragmentowi aktywności, niech świadczy choćby to, że na czele ZRSS stał najpierw szef partii w Warszawie Rajmund Jaworowski, a potem sam sekretarz generalny PPS Kazimierz Pużak.
Chłopiec chce zostać sportowcem? Rodzice mu kibicują. Z dziewczynkami bywa różnie
czytaj także
Pośród klubów należących do związku możemy odnaleźć tak znane dziś marki jak Widzew Łódź czy Raków Częstochowa. Do dziś wiele z nich zachowało w nazwie człon „robotniczy”, stanowiący pamiątkę po lewicowych tradycjach, często zapomnianych jednak zarówno przez kibiców, jak i przez klubowych działaczy. Wspomnijmy jeszcze, że przez sport robotniczy przewinęły się tak znane nazwiska, jak choćby wzmiankowany wyżej biegacz Janusz Kusociński, złoty medalista z Los Angeles, wcześniej zawodnik Robotniczego Klubu Sportowego Sarmata Warszawa i reprezentant Polski na igrzyskach robotniczych w Pradze w roku 1927.
Na uwagę zasługuje unikatowa atmosfera panująca podczas zawodów sportu robotniczego. Zajrzyjmy dla przykładu do Lipska, gdzie w grudniu 1932 roku spotkały się piłkarskie reprezentacje robotnicze Polski i Niemiec. Choć gospodarze zwyciężyli 4:1, to obie strony zgodnie deklarowały, że wynik jest im właściwie obojętny, a cała impreza z udziałem 20 tysięcy widzów stała się wielką manifestacją ponadnarodowego braterstwa. Po zakończeniu spotkania tłumy kibiców wtargnęły na boisko, by z bliska podziękować zawodnikom obu drużyn i zgotować im półgodzinną owację. „Umieliśmy ponad granicami i wbrew rozpasanej agitacji nacjonalistycznej podać sobie braterską dłoń przyjaźni” – napisał po meczu Jerzy Michałowicz, sekretarz generalny ZRSS.
Podobny nastrój panował też oczywiście i podczas opisywanych na początku artykułu igrzysk w roku 1931. „Niezapomniany będzie ten dzień, w szczególności ta wielka godzina zbratania się ludów” – relacjonował korespondent PPS-owskiego „Robotnika” na widok dziesiątek tysięcy widzów i sportowców, wspólnie bawiących się na wiedeńskim Praterstadion. Tak jak we wspólnej walce łączyć się mieli proletariusze wszystkich krajów, tak i sportowcy robotniczy głosili, że nie walczą przeciwko sobie, lecz że łączy ich jeden, wspólny cel.
Dziś świat sportu robotniczego odszedł w zapomnienie. Jego rozwój został najpierw zahamowany przez faszyzm, a potem brutalnie przerwany przez II wojnę światową. Po niej nigdy nie odrodził się już w dawnej formie. Nie tylko w polityce nie osiągnęli socjaliści swych celów, ale i w sporcie zwyciężyły tak krytykowane przez nich komercja i rekordomania.
**
Przemysław Kmieciak – z wykształcenia politolog, z zawodu księgowy, z zamiłowania historyk na trudnym odcinku popularyzacji dziejów polskiej lewicy.