Od jakiegoś czasu reaguję alergicznie na założenie, że osoba trans to zawsze ofiara transfobii. To nie tak, że dyskryminacja nie istnieje, ale nie zgadzam się z tym, by była jądrem mojego jestestwa – mówi nam Anu Czerwiński, który razem z Markiem Kozakiewiczem wyreżyserował film dokumentalny „Jesteśmy idealni”. To opowieść o młodych osobach trans i niebinarnych w Polsce.
Paulina Januszewska: Jesteśmy idealni to w pierwszej kolejności dokument czy emancypacyjny, a może nawet polityczny manifest?
Anu Czerwiński: Dokument stanowi dla mnie szczególnie ważną formę ekspresji i towarzyszy mi od początku mojej zawodowej drogi. Pierwszy film, który nakręciłem, był portretem mojego przyjaciela, transpłciowego chłopaka, i jednocześnie moim coming outem na uczelni. Opowiedziałem historię naszej przyjaźni, gdy studiowałem reżyserię dokumentalną we Francji – wtedy oficjalnie wciąż jako dziewczyna, choć już wiedziałem, że nią nie jestem.
Oczywiście traktowałem ten dyplom jako narzędzie mojej własnej emancypacji, ale była to także uniwersalna opowieść o przyjaźni i budowaniu bliskich relacji. Tożsamość bohaterów była tylko punktem wyjścia do stworzenia głębszej opowieści.
Jako widzowie poznajemy waszych bohaterów od strony bardzo osobistej, wręcz intymnej.
To nie byłoby możliwe bez ich szczodrości, o której po raz pierwszy usłyszałem od mojej profesorki prowadzącej zajęcia z analizy filmów dokumentalnych i psychoanalizy. Zwykła mawiać, że dobry bohater dokumentalny to taki, który jest zdolny do miłości, który ma w sobie szczodrość, który chce i potrafi się sobą dzielić. Bez tego zostanie nam plastikowy ludzik na ekranie.
W Jesteśmy idealni dostajemy osobiste emocje, przeżycia i doświadczenia, które nie zostały wymuszone, bo każda z osób biorących udział w filmie ma otwarte na innych ludzi serce. A także potrzebę opowiedzenia o sobie, bo nikt inny jeszcze tej historii nie opowiedział. Przy okazji zdjęć do filmu spełniło się moje marzenie jako twórcy.
Jakie marzenie?
Od zawsze chciałem robić kino, dzięki któremu ludzie – tak jak kiedyś robili to za sprawą literatury – będą mogli odnaleźć część siebie. Sam przeszedłem taką drogę. To, co zobaczyłem na ekranie, pozwoliło mi zrozumieć swoje dotychczas ukryte pragnienia i je nazwać, bo jako nastolatek nie widziałem w swoim otoczeniu np. dziewczyn ubierających się „po męsku” i czułem się z tego powodu bardzo samotny.
Jaki to był film?
Gia z Angeliną Jolie. Obejrzałem go na kasecie VHS, na którą nagrały mi go koleżanki z klasy, plotkujące wcześniej o tym, że widziały film z dwiema kobietami uprawiającymi seks. Wiadomo, to była podstawówka, a więc seksualność budziła ekscytację i śmiech, ale dla mnie zobaczenie lesbijek w filmie miało status przebudzenia.
W szkole nie miałeś takiej możliwości?
Nie. Dlatego zetknięcie z Gią było czymś tak ekstatycznym jak pierwsze zakochanie i jednocześnie ulga, że nie muszę już żyć w dotkliwym poczuciu braku może nie tyle tożsamościowego wzorca, ile punktu odniesienia, których dzieciaki LGBT+ wtedy po prostu nie miały. Chwilę później w moim pokoju obok plakatów piłkarzy zawisły kolejne – oczywiście z Angeliną Jolie.
Przede wszystkim jednak przez obserwację, że kino może być wspaniałym towarzyszem widza i mieć funkcję quasi-terapeutyczną, pozwalającą nazywać własne uczucia, zacząłem myśleć o robieniu filmów jako dawaniu tego samego, co sam od niego dostałem. Jeśli więc pytasz, czy Jesteśmy idealni można nazwać manifestem, to jest to manifest szczodrości.
Ale chyba też wspólnotowości, biorąc pod uwagę to, że zbudowaliście na planie społeczność, która wciąż ma ze sobą bliski kontakt?
Myślę, że już samo założenie, że robimy dokument razem z reżyserem Markiem Kozakiewiczem, ustawiało relacje całej ekipy na partnerskich zasadach. Z jednej strony opowiadamy o dzieciakach, które chciały zaistnieć. W końcu przyszły na casting do pełnometrażowego filmu po główną rolę w Fanfiku, a naszym zadaniem było dokumentowanie tych emocjonujących zmagań.
czytaj także
Z drugiej jednak szybko przekonaliśmy się, że za bohaterami stoją głębsze intencje i historie. Wśród ponad 300 osób, które wzięły udział w przesłuchaniach, było mnóstwo aspiracji czysto filmowych, ale jeszcze więcej wyznań pt.: „pierwszy raz mówię komuś, że jestem trans/osobą niebinarnx”. Nie ukrywam, że w wielu z nich widziałem 10 lat młodszego siebie. Doskonale rozumiałem potrzebę wypowiedzenia tego przed kamerą. Bowiem dokumentalna kamera nie tylko kręci film, ale też pomaga stojącym przed kamerą nazwać, odnaleźć, ustanowić siebie. Odkrycie tej emancypacyjnej funkcji kamery dokumentalnej to coś, na czym mnie jako filmowcowi bardzo zależy. Oczywiście ważny jest też sam proces powstawania filmu, który – jak mawia znany polski dokumentalista, Jacek Bławut – jest być może w dokumencie najważniejszy. Chodzi mi o proces nie w tym sensie, że długo pracujemy na super efekt…
…ale?
Także na to, żeby po drodze coś się między nami wydarzyło, żeby nasza praca miała większy sens niż tylko zrobienie zajebistego filmu, zarobienie kasy, odhaczenie zadania. Tym sensem okazało się zbudowanie relacji, które wniosły coś do życia wszystkich zaangażowanych w film osób. Dość naturalnie w trakcie realizacji Jesteśmy idealni wzajemnie się sobą zaopiekowaliśmy. I spotykamy się, wspieramy do dziś.
Mówiłeś, że widziałeś w młodych osobach biorących udział w castingu i potem – dokumencie siebie sprzed lat. A co was różniło, biorąc pod uwagę to, że rzeczywistość, w której wzrastaliście, jest jednak inna, choćby z uwagi na to, że młode osoby odmawiają uczestnictwa w binarnym dzieleniu płci? Czego się od nich nauczyłeś?
Nauczyłem się nie przepraszać za to, kim jestem. Nauczyłem się determinacji i postawy, która zakłada, że nie jestem nikomu winien wyjaśnień wynikających z mojej tożsamości. Miałem, może nadal trochę mam, przeświadczenie z tyłu głowy, że jako osoba trans należę do mniejszości, więc muszę chodzić na paluszkach, grzecznie prosić o pozwolenie na wszystko, dodatkowo jako twórca czekać na swoją kolej i okazywać niesamowitą, przesadną wręcz wdzięczność komuś, kto na przykład wspaniałomyślnie zechce wyprodukować mój film.
Książka „Fanfik” to moje dziecko, a film Netflixa to wnuk [rozmowa z Natalią Osińską]
czytaj także
Natomiast bohaterowie Jesteśmy idealni żyją na własnych zasadach i wiedzą, czego chcą. Gdy spytaliśmy na przykład występującego w filmie Wika o to, czego od nas i od całego przedsięwzięcia oczekuje, powiedziało od razu, że potrzebuje pomocy w zrobieniu coming outu.
Chyba nie będzie to duży spoiler, jeśli powiem, że spotkanie z jego rodzicami można zobaczyć w filmie.
To jedna z najbardziej poruszających scen, do której długo się przygotowaliśmy. Wik bardzo chciało, żebyśmy zrobili to razem. Wprawdzie jego brat wiedział o tym, że jest osobą niebinarną, ale rodzice – już nie. Dla wielu ludzi w ogóle ta tożsamość wciąż pozostaje jakimś odległym kosmosem, więc Wik zdecydowało, że dzięki wsparciu kamery, ekipy filmowców – w takim poważnym entourage’u – uda mu się jaśniej wytłumaczyć rodzicom, kim jest. Można to rozpatrywać w kategoriach odwagi, którą z pewnością obecność kamery podbiła, ale według mnie z postawy Wika bije poczucie, że nie ma w nim nic złego, że nie musi się ze sobą kryć. Dla mojego pokolenia to wcale nie było takie oczywiste.
Innym znakomitym przykładem godnej podziwu determinacji w realizacji swoich życiowych potrzeb jest historia transpłciowego Kajtka – totalnego ogarniacza, który w wieku 19 lat samodzielnie, bez niczyjej pomocy, przechodzi tranzycję. W jakimś totalnym poczuciu godności, bez chachmęcenia, bez przepraszania, bez wpisywania się w cudze oczekiwania, staje przed własną mamą, przed lekarzami i mówi, że jest chłopakiem. Kropka.
Jest silny nawet wtedy, gdy mama sugeruje mu przed operacją, że może powinien spisać testament. Kajtek odpowiada stanowczo, że nie umrze.
Wola życia bez kompromisów jest u niego i pozostałych bohaterów filmu głównym motorem działania, podczas gdy moje dorastanie przebiegało wokół tendencji do negocjowania swojego prawa do istnienia. Oni nie pertraktują, bo wiedzą, że mają prawo żyć tak, jak tego pragną – bez wstydu, bez krygowania się, bez umniejszania sobie. To dla mnie jako człowieka, ale i twórcy wielka inspiracja.
Praca nad Jesteśmy idealni, w której wszyscy traktujemy się po partnersku, wzajemnie się uzupełniamy, dała mi potężnego kopa do robienia kolejnych filmów. Wiele zawdzięczam też reżyserowi Jesteśmy idealni, Markowi Kozakiewiczowi, który pokazał mi, jak wiele trzeba zrobić dookoła filmu, by otrzymać prawdę na ekranie, dbając jednocześnie o bezpieczeństwo bohaterów.
W jaki sposób to robiliście?
Nie zaskoczę cię pewnie, ale po prostu bardzo dużo rozmawialiśmy. To, co widz zobaczy na ekranie, jest jedynie małym wycinkiem efektu, na który pracowaliśmy przez wiele miesięcy. Nadrzędną wartością dla nas okazało się jednak to, by wzajemnie rozumieć swoje potrzeby i mieć przed sobą cały czas czystość intencji. Upewnialiśmy się, że wszystko, co robimy, jest jasne i chciane przez wszystkich. Dbaliśmy o to, aby proces powstawania filmu wnosił coś do życia naszych osób bohaterskich, a nie tylko podbijał czyjeś ego, zwłaszcza nas, twórców. Zresztą myślę, że cel był wspólny – zróbmy coś dla naszej społeczności, osób LGBT+, zróbmy coś dla ich rodzin, by móc żyć bezpiecznie, być zrozumianym i znaleźć swoje miejsce w świecie.
Czymś, co wyróżnia ten film na tle innych opowieści o transpłciowości, jest jego afirmacyjny charakter i brak epatowania cierpieniem oraz upupiania bohaterów poprzez nadawanie im etykietek ofiar. Wiemy, że system je krzywdzi, ale film nie odbiera im przy tym podmiotowości, bo – jak pisze Maja Heban, osoby transpłciowe nie są od poruszania serc. Czasem mają też prawo do poruszenia sumienia, zwłaszcza cisheteryckiej większości. Tobie ta dewiza też jest bliska?
Zacznę od tego, że film Jesteśmy idealni nigdy by nie powstał, gdyby nie ogromna, często absolutnie organiczna praca u podstaw, wykonywana przez aktywistów. Za mną jako za filmowcem, ale i osobą trans stoi 30 lat cudzej walki o emancypację, czasu ciężkiej harówki ludzi, którzy organizują marsze równości, chodzą na pikiety, udzielają wywiadów do mediów.
czytaj także
Ja i osoby bohaterskie Jesteśmy idealni nie wyszliśmy z próżni, nasze życie jest możliwe, nasze tożsamości są widoczne dzięki temu, że ktoś przed nami oswajał je publicznie, pisał książki, protestował na ulicy. Dlatego już dziś – gdybym mógł wybierać – chciałbym poruszać przede wszystkim serca, a nie sumienia. O sobie chciałbym myśleć jak o filmowcu, a nie o aktywiście.
Dlaczego?
Język kina jest tym, którym chciałbym porozumiewać się ze światem. Transpłciowość nie jest jedyną prawdą o mnie. Podejrzewam, że Maja Heban też chciałaby być traktowana jako felietonistka czy pisarka, a nie tylko transpłciowa kobieta i aktywistka.
czytaj także
Chociaż to właśnie działania aktywistyczne torują nam drogę do takiej emancypacji, do „Chcenia całego życia”. Jednocześnie jest we mnie dużo radykalnej złości. Strasznie mnie wkurwia fakt, że o naszym filmie jest głośno głównie dlatego, że trwa miesiąc dumy. Chciałbym, żeby do społecznego sumienia dotarła refleksja nad tym, czy czerwiec jest faktycznie świętem wolności, czy po prostu kolejnym zawłaszczonym przez kapitalizm czasem sprzedaży tęczowego badziewia. Prawie żadna korporacja, która oflagowuje się tak jak moja społeczność, nie lobbuje w sejmie naszych praw do życia.
Trudno więc chyba nie odczytywać filmu Jesteśmy idealni politycznie? Widzimy przecież scenę, w której bohaterowie są na marszu niepodległości i widzą palenie tęczowej flagi.
Absolutnie nie uciekam od politycznego kontekstu. Zrobiliśmy film, w którym głównymi bohaterami są młode osoby queerowe, ale problemy, z którymi się mierzą, są oczywiście wypadkową tego, w jakim żyją czasie i miejscu, oraz wynikają z braku podstawowych praw. Wszystkie emocje, przez które osoby w filmie przechodzą, są podbite backgroundem stworzonym przez seksistowski, ultrakatolicki kraj. Nie chcieliśmy jednak, żeby to był główny temat, bo wtedy odebralibyśmy bohaterom podmiotowość, tak jak podmiotowość odbiera im Polska.
Od jakiegoś czasu reaguję alergicznie na założenie, że osoba trans zawsze równa się ofiara transfobii. Nie chcę przez to powiedzieć, że dyskryminacja nie istnieje, ale nie zgadzam się z tym, by dyskryminacja była jądrem mojego jestestwa. Tak, żyję w kraju bezprawia, dla którego wciąż jestem Anną, bo takie imię mam w dowodzie. Nie mogę wziąć ślubu z moją dziewczyną, odbiera mi się prawo do założenia rodziny. Tkwię w matni prawnej, gdy zawieram umowy o pracę. Ale to mnie nie wymazuje jako człowieka i sprawczą jednostkę.
Jakoś sobie wychodziłem swoją ścieżkę w życiu, żeby mieć choćby pozór spokoju i bezpieczeństwa. Oczywiście wiem, że jestem uprzywilejowany ze względu na posiadany kapitał kulturowy. Urodziłem się pod całkiem szczęśliwą czapką, bo rodzice wspierali moją edukację. Jednak odnoszę wrażenie, że ciągłe stawianie się w roli ofiar, którymi w starciu z systemem niewątpliwie wszystkie jako osoby transpłciowe jesteśmy, dla wielu okazuje się wygodnym bezpiecznikiem. Można się pod nim ukryć, można w niego wpaść i już nigdy z niego nie wyjść. Tego obawiam się najbardziej, dlatego wolę zakasać rękawy i coś robić.
No ale nie wszyscy i nie zawsze jesteśmy kowalami swojego losu. Poza tym nie czujesz się zmęczony ciągłym boksowaniem się z systemem, omijaniem przeszkód?
Może odmawiając bycia ofiarą, próbuję jakoś zaklinać beznadziejną rzeczywistość, może sam boję się przed sobą przyznać, że też doświadczam transfobii, ale nie lubię o sobie myśleć w kategoriach słabości.
Bardzo mnie denerwuje szukanie wszędzie transfobii. Mam wrażenie, że w internecie panuje obsesja na tym punkcie. Wszyscy wzajemnie się przekrzykują, kto jest większym transfobem. Często jest tak, że gdy sam słyszę transfobiczny komentarz, wychodzę z założenia, że jego autor po prostu czegoś nie rozumie. Niestety, moje pokolenie musi wciąż powtarzać do znudzenia, czym jest transpłciowość, po to, żeby – jak wskazuje Paul B. Preciado – kolejne pokolenia queerowych dzieci, które przyjdą po nas, już nie musiały tego robić. Budujemy świat, w którym transpłciowość czy niebinarność będą stanowiły jedną z wielu ludzkich cech, ale nie cechę dominującą.
Daukszewicz jest dziadersem, ale nie szydził z transpłciowej córki Jaconia
czytaj także
W przypadku bohaterów filmu Jesteśmy idealni też tak jest?
Bardzo staraliśmy się o to, żeby pokazywać pełnokrwistych, czujących bohaterów i ich relacje z najbliższymi. Takie spojrzenie w polskim kinie na osoby LGBT+ jest bardzo świeże, a wręcz rewolucyjne. Reżyser Marek Kozakiewicz doskonale wyczuł, że robimy wreszcie film nie o przepraszaniu, nie o walce o prawa, nie o transfobii, tylko o osobach, którym doskwierają różne rzeczy, ale z pomocą nas – dorosłych – i naszej dokumentalnej kamery, biorą życie we własne ręce, budują świadome relacje z bliskimi oparte na komunikacji, a nie na wypowiadaniu sloganów. Znów przytoczę historię Kajtka, który pieniądze na mastektomię zebrał, ciężko pracując w sklepie z zielonym gadem w nazwie. Początkowo nie miał wsparcia dorosłych, o systemowym nie mówiąc, bo mastektomia nie jest refundowana. Ale to go nie zniechęciło do walki o siebie.
Ale nie każdy ma takie zasoby psychiczne i determinację.
Owszem, ale to nie znaczy, że należy pozostawać na pozycji ofiary, bo to nie z nimi jest coś nie tak, tylko ze społeczeństwem. Transfobii nie wymyśliły osoby trans, tylko ludzie z absurdalnych powodów nas nienawidzący. System nas oczywiście nie wspiera, więc musimy się trochę bardziej natrudzić niż inni. Ale wielu z nas po prostu żyje z tym, co nam zostało dane, wykonując przy okazji dużo edukacyjnej i emocjonalnej pracy wśród bliskich, rodziny, przyjaciół.
Premiera waszego filmu zbiegła się z pokazami w ramach festiwalu Post Pxrn Orlando. Moja polityczna biografia, stworzonego przez wspomnianego Paula B. Preciado. Mam wrażenie, że wasze dzieła mogłyby ze sobą spokojnie korespondować. Czy to przypadek?
Myślę, że podobieństwa wynikają z potrzeby kreowania autonomicznych opowieści o osobach LGBT+. Paul B. Preciado to ważna dla mnie postać, pozwalająca mi się określać w kwestiach tożsamościowych, jak i artystycznych. Jego twórczość – głównie literacka – z pewnością miała wpływ na to, co i jak robię. Mieszkanie na Uranie pozwoliło mi nie zwariować.
Preciado: Na naszych oczach rodzi się nowego typu gorący, psychotropowy, punkowy kapitalizm
czytaj także
Na podstawie tej książki – zbioru esejów Preciado – stworzyłeś dla Nowego Teatru osobisty wideoesej opowiadający o twoim coming oucie. Ale masz też chyba wcześniejsze wspomnienia z tym autorem?
Długo mieszkałem we Francji. Preciado jest tam wielką literacką gwiazdą nie tylko wśród osób queerowych, ale gwiazdą w świecie humanistyki w ogóle. Chodziłem jako student na jego wykłady i pamiętam, że od zawsze pobrzmiewała u niego myśl, że sztuka jest narzędziem emancypacji.
Zaskakujące jest jednak to, jak niezwykłą drogę Preciado przeszedł od wojującej filozofii napakowanej teorią do poezji, a nawet uczuciowości. Jednocześnie Preciado prześmiewa w swoim Orlando coś, co nazywam pornografią emocjonalną.
Czyli co?
Opowieści, która przypomina grupę terapeutyczną albo format reality show. Preciado wyśmiewa te utarte konwencje filmowe, w których gadająca głowa zaczyna od: „zrozumiałem, że jestem trans, gdy miałem 10 lat” i snuje po kolei, ze wszystkimi życiowymi tragediami historię swojego życia. Preciado pokazuje, że nie trzeba o mniejszościach mówić językiem traum. Można mówić w sposób poetycki, zabawny, fantazyjny. Wbrew rynkowym i społecznym oczekiwaniom. Orlando – zarówno u Virginii Woolf, jak i u Preciado – jest fantazją, tożsamościową zabawą, teatrem. W Jesteśmy idealni jest mniej fantazji, więcej rzeczywistości, ale ona też ma swoje wyjątkowe, a przede wszystkim szczęśliwe i piękne momenty. Fajnie, gdy sztuka jako narzędzie emancypacji mówi do nas językiem wolności i radości.
Masz poczucie, że praca nad filmem przyniosła jakieś istotne zmiany w życiu bohaterów, a może jest coś, co chciałbyś, by stało się po jego obejrzeniu z publicznością?
Chciałbym, żeby dzieci ponaprawiały swoje relacje z rodzicami. Jesteśmy idealni to film o pokoleniu, więc liczę na to, że zgodnie z ambicjami moimi i Marka Kozakiewicza, oglądający zobaczą w tych współczesnych młodych ludziach to, co my dostrzegamy: niezwykłą dojrzałość, umiejętność samostanowienia i ogromną samoświadomość. Mam nadzieję, że każdy rodzic każdego nastolatka – nie tylko niebinarnego czy trans, pomyśli pod wpływem filmu o swoim dziecku jak o jednostce, która może o sobie decydować, która jest podmiotowa.
*
Jesteśmy idealni
pomysł, scenariusz, reżyseria: Marek Kozakiewicz
II reżyser: Anu Czerwiński
montaż: Anna Garncarczyk
muzyka: Wojciech Urbański
Film jest dostępny na platformie Netflix.
**
Anu Czerwiński – filmowiec, dokumentalista, twórca wideo i instalacji multimedialnych do spektakli teatralnych i performensów. Jest pierwszą wyoutowaną osobą transpłciową w Polsce, która zagrała w filmie i w teatrze. Obecnie pracuje nad swoim pełnometrażowym debiutem dokumentalnym.