HBO Max usunęło na jakiś czas ze swojej platformy „Przeminęło z wiatrem”. Kiedy ogląda się ten film dziś, trudno uwierzyć, że to wszystko jest na serio. Niewolnicy kochają swoich panów i wcale nie chcą wolności. Ich właściciele nie muszą i nie chcą stosować przemocy. Idylla. A tak naprawdę toksyczny mit szlachetnego Południa. Jednocześnie „Przeminęło z wiatrem” to element popkultury. Co z nim dziś zrobić?
Śmierć George’a Floyda wywołała dyskusje nie tylko na temat policyjnej przemocy i strukturalnego rasizmu w Stanach, ale także na temat historii zachodnich demokracji: ich uwikłania w kolonializm, niewolnictwo, różne formy systemowej dyskryminacji. W ostatnich tygodniach ten spór toczył się na ulicach i miejskich placach, wokół obecnych na nich pomników i innych świadectw pamięci. Obecnie przenosi się w kolejną przestrzeń – platform VOD i historii kina.
Morderstwo George’a Floyda: Co łączy kradzież z protestem przeciwko rasizmowi? Więcej, niż sądzicie
czytaj także
Wszystko zaczęło się od opublikowanego przez „Los Angeles Times” listu otwartego Johna Ridleya do dyrekcji platformy HBO Max. Ridley – reżyser i scenarzysta, laureat Oscara za scenariusz do znakomitego Zniewolonego (2013) Steve’a McQueena – zaapelował, by z oferty platformy wycofać hollywoodzki klasyk Przeminęło z wiatrem (1939) Victora Fleminga. Gloryfikujący niewolnicze Południe i utrwalający obraźliwe stereotypy na temat Afroamerykanów film nie jest bowiem – jak przekonuje filmowiec – czymś, co powinno w obecnej sytuacji po prostu wisieć w sieci bez żadnego kontekstu i wyjaśnienia. Zwłaszcza że to w zasadzie jedyny film w ofercie HBO Max pokazujący Południe przed wojną secesyjną.
Ridley nie wzywa do tego, by nigdy i nigdzie nie pokazywać Przeminęło z wiatrem. Zachęca jednak platformę, by w jej ofercie superprodukcji z 1939 roku towarzyszyły też obrazy pokazujące niewolnictwo i wojnę secesyjną z nieco innej perspektywy. Albo by przynajmniej Przeminęło z wiatrem poprzedzała plansza wyjaśniająca wszystko to, co w filmie problematyczne. HBO Max zareagowało bardzo szybko. Film Fleminga został chwilowo wycofany z oferty. Ma wrócić po tym, gdy zostanie opatrzony odpowiednim komentarzem, wyjaśniającym wszystkie historyczne i rasowe konteksty produkcji. [Film wrócił na platformę 24 czerwca opatrzony dwoma komentarzami filmoznawczymi i nagraniem dyskusji dotyczącej filmu – przyp. red. z 25 czerwca]
Decyzja HBO Max okazała się mocno kontrowersyjna. Zwłaszcza dla prawicy, która dostrzegła w niej kolejny atak polityki tożsamości na wolność słowa. Echa tego sporu dotarły też do Polski. Politycy obozu rządzącego – w tym jeden z zastępców Ziobry, Sebastian Kaleta – deklarują na Twitterze, że właśnie obejrzeli film z 1939 roku – „póki jeszcze można”. Niektórzy polscy bojownicy twitterowych wojen kulturowych zdążyli już nawet zadeklarować, że w „proteście przeciw cenzurze” anulowali subskrypcję HBO Max – choć to o tyle trudne, że akurat ta platforma VOD nie jest dostępna w Polsce.
Niezależnie od tego, jak kuriozalna – bez zaskoczenia – jest reakcja polskiej prawicy, kontrowersje wokół Przeminęło z wiatrem i HBO są realne. Obie strony mają tu sensowne argumenty, w które warto się wsłuchać.
Toksyczny mit szlachetnego Południa
Przeminęło z wiatrem nie jest wybitnym dziełem sztuki filmowej. Sam, przyznam szczerze, nigdy nie byłem w stanie oglądać go z przyjemnością. Narracja potwornie się dłuży, w ciągu prawie czterech godzin nie udaje się jednak przedstawić jednego z kluczowych momentów amerykańskiej historii w całej jego złożoności. Jedyna naprawdę dobra scena pojawia się na samym początku filmu, gdy Rhett Butler tłumaczy zadowolonym z siebie południowcom, dlaczego dysponująca przemysłową przewagą Północ musi prędzej czy później wygrać jakikolwiek zbrojny konflikt z Południem. Nie potrafię też wymienić w Przeminęło z wiatrem choćby jednej naprawdę interesującej postaci. Być może taki potencjał miałaby Scarlett O’Hara, gdyby błędnie obsadzana Vivien Leigh karykaturalnie nie przeszarżowała tej roli – jednej z najbardziej przecenianych w historii amerykańskiego kina.
czytaj także
Przy wszystkich tych uwagach trzeba jednak przyznać, że Przeminęło z wiatrem to triumf producenckiego geniuszu Davida O. Selznicka, popis technicznych możliwości przemysłu filmowego końca lat 30. i jedno z jego największych komercyjnych osiągnięć. Film okazał się pierwszym wielkim blockbusterem – zanim jeszcze zaczęto używać tego terminu – hitem gromadzącym w kinach tłumy ze wszystkich możliwych grup społecznych. Uwzględniając inflację, produkcja Selznicka pozostaje najbardziej kasowym filmem wszech czasów, wyprzedzając Titanica, Szczęki i pierwsze Gwiezdne wojny. Już z tych historycznych powodów Przeminęło z wiatrem jest i będzie interesujące dla osób zajmujących się historią kina i amerykańskiej kultury popularnej i powinno być stosunkowo łatwo dostępne, przynajmniej dla studentów i badaczy tej tematyki.
Niezależnie od znaczenia, jakie dla historii kina ma produkcja Selznicka, zakłamuje ona amerykańską historię. Utrwala mit amerykańskiego Południa sprzed wojny secesyjnej jako szczęśliwej, idyllicznej krainy, gdzie życie toczy się spokojnym rytmem, a w majestatycznych rezydencjach piękne damy podejmują rycerskich dżentelmenów. Gdzie znad pól unosi się radosny śpiew z oddaniem zbierających bawełnę niewolników, których właściciele traktują swoich poddanych wyłącznie z ojcowską miłością.
Przybiera to często wręcz kuriozalny wymiar – oglądając Przeminęło z wiatrem, czasem trudno uwierzyć, że to wszystko jest na serio. Niewolnicy kochają swoich panów i wcale nie chcą wolności. Ich właściciele nie muszą i nie chcą stosować przemocy. W kilku momentach patriarchalna, oparta na ojcowskiej relacji pana i jego sług rzeczywistość plantacji sprzed wojny secesyjnej zostaje pozytywnie zestawiona z opartym na wyzysku robotnika jankeskim kapitalizmem przemysłowym. Tak jakby plantacje były czymś w rodzaju prowadzonych przez białych instytucji dobroczynnych, które mają pomagać czarnym, nie są nastawionymi na zysk kapitalistycznymi przedsięwzięciami, bardzo efektywnymi w wyciskaniu z niewolników maksimum produktywności. To sielskie Południe pada w Przeminęło z wiatrem ofiarą agresji „barbarzyńców z Północy”, do końca próbując zachować wierność swojej „straconej sprawie”.
czytaj także
Ten mit nie jest niewinny – wręcz przeciwnie, do dziś ma głęboko toksyczny polityczny potencjał. To właśnie mit szlachetnego, patriarchalnego Południa zniszczonego przez „północną agresję” od końca epoki Rekonstrukcji będzie służył jako osłona dla porządku zinstytucjonalizowanej dyskryminacji i segregacji rasowej w południowych stanach, jako wybieg mający uniemożliwić rzetelną dyskusję na temat horroru niewolnictwa i odpowiedzialności, jaką ponosi za nie Ameryka.
Przez długi czas Południu udało się wmawiać reszcie Stanów, że w wojnie secesyjnej nie chodziło o niewolnictwo, ale o „prawa stanów” i ich autonomię wobec rządu federalnego. Że powodem powstania Konfederacji były różnice w rozumieniu konstytucji, nie twardy ekonomiczny interes plantatorskiej elity, gotowej do zdrady własnego kraju, byle tylko zachować prawo do wyzyskiwania niewolnej, czarnej pracy. Przeminęło z wiatrem było przez długi czas jednym z najbardziej efektywnych narzędzi tego postkonfederackiego przemysłu historycznej bredni.
Słudzy i dzicy
Zakłamując amerykańską historię, produkcja Selznicka przedstawia przy tym postaci czarnych Amerykanów w sposób, który dziś budzić może wyłącznie zdumienie i oburzenie. W filmie nie ma jednej czarnej postaci, która nie byłaby obraźliwym stereotypem. Dla czarnych Przeminęło z wiatrem przewiduje tylko dwie role. Czarny jest w filmie albo udomowionym, pozbawionym własnej agendy składnikiem inwentarza gospodarstwa białego pana, albo bezpańskim, barbarzyńskim dzikim, nastającym na białą własność i cześć białych kobiet.
Nietrudno zrozumieć, że współczesny Afroamerykanin, zwłaszcza z wykształconej klasy średniej, patrząc na takie postaci, odnajduje tylko upokarzający go stereotyp. Dla nas samych irytujące jest przecież, gdy w amerykańskich filmach Polacy niemal bez wyjątku przedstawiani są albo jako mało wyrafinowani przedstawiciele klas ludowych, albo drobne cwaniaczki w niespecjalnie elegancki sposób próbujące ułożyć sobie życie w amerykańskiej rzeczywistości.
Polaczek Janek w Monachium mieszka, czyli wyrzućmy wreszcie „W pustyni i w puszczy” z kanonu lektur
czytaj także
Nie jest też wcale tak, że sposób przedstawiania czarnych postaci z Przeminęło z wiatrem jest obraźliwy dopiero dla współczesnych widzów. Jak w doskonałym szkicu na łamach „Atlantica” przypomina Leonard J. Leff, był taki już dla współczesnych Selznickowi. Jeszcze na etapie pracy nad scenariuszem Selznick dostawał listy od organizacji Afroamerykanów i ich sojuszników, zaniepokojonych rasistowską wymową powieści Margaret Mitchell, na motywach której oparty jest film. Selznick obiecywał złagodzić rasowo kontrowersyjne fragmenty powieści – sam uważał się za postępowego liberała, nie chciał, by produkcja przykleiła mu łatkę rasisty, liczył też na ściągnięcie do kin czarnej publiczności.
Ta gwałtownie podzieliła się po premierze. W Chicago pod kinami protestowali przeciwnicy filmu, a wydawany w mieście „The Chicago Defender” – jedna z najważniejszych afroamerykańskich gazet na Środkowym Zachodzie – nazwał film „terrorystycznym atakiem na czarną Amerykę”. W innych miejscach czarni widzowie tłumnie stawili się w kinach. Aktorzy odtwarzający czarne postaci uważali pracę przy superprodukcji za wielką zawodową szansę. Wcielająca się w rolę wiernej sługi Scarlett, Mammy, Hattie McDaniel została pierwszą czarną aktorką w historii uhonorowaną Oscarem – następna była dopiero Whoopi Goldberg za Ducha w 1991 roku.
Selznick bardzo wierzył w McDaniel i jej rolę, pisał i wypowiadał się o niej tylko z najwyższym uznaniem. A jednocześnie, by nie drażnić miejscowej białej publiczności, nie zaprosił McDaniel na uroczystą premierę filmu w Atlancie – odbyła się w kinie tylko dla białych – oraz kazał usunąć jej wizerunek z plakatów przeznaczonych dla południowych stanów.
Cenzurować jest najłatwiej
Jak widać, historyczne konteksty wokół Przeminęło z wiatrem są znacznie ciekawsze niż problematyczny film sprzed ponad 60 lat. Jednak jakkolwiek problematyczny by był, jego usunięcie z biblioteki HBO Max – nawet na krótki czas – budzi wątpliwości. Ten przypadek może nas bowiem wepchnąć na równię pochyłą, niebezpieczną z punktu widzenia tak fundamentalnej wartości, jaką jest wolność słowa.
HBO Max obiecuje wyprodukować materiał umieszczający film w odpowiednim kontekście – inni nadawcy mogą być na to jednak zwyczajnie zbyt leniwi albo oszczędni i po prostu będą usuwać budzące kontrowersje treści ze swojej oferty. Co mogą wykorzystać nie tylko tradycyjnie zmarginalizowane społeczności walczące z opresyjnymi stereotypami, ale także fundamentaliści religijni czy harcownicy polityki historycznej z polskiej prawicy.
czytaj także
Zamiast usuwać z publicznego widoku teksty kultury będące produktem i częścią opresyjnych ideologii i praktyk społecznych, potrzebujemy raczej krytycznych narzędzi umożliwiających zmierzenie się z faktem, że wielkie skarby kultury – książki, filmy, obrazy, budowle – często są też pomnikami okrucieństwa, przemocy, dyskryminacji i barbarzyństwa. Choć obudowanie Przeminęło z wiatrem przez HBO jakimś komentarzem w niczym nie zaszkodzi, to prywatna platforma nie zastąpi tu pracy, jaką przede wszystkim wykonać musi najszerzej rozumiany system publicznej edukacji i autentycznie szeroka, uczciwie rozliczająca się z przeszłością debata publiczna.